Oj, z daleka usłyszałam dziewczęce głosy i to bardzo podniesione. Czuję w powietrzu aferę. Fakt, furtka trzasnęła, Paulina wpadła do mieszkania, by mnie wypuścić, a przy okazji złapała butelkę wody mineralnej i talerzyk z kruchymi ciastkami, które wczoraj z Panią upiekły. Przywitałam wszystkie koleżanki serdecznie, ale od razu zauważyłam, że centrum jest Julka, która ma poważny problem.
„Nie myśl, że ja się wymądrzam, bo przecież też czasami wściekam się na koleżanki i różnie o nich myślę, a nawet mówię. Też nazwałaś Zosię wredną. Mam jej to powtórzyć i nakręcać spiralę afer? Lepiej zjeść babeczkę i się rozluźnić. Też tak uważam, tym bardziej, że obie mnie hojnie częstowały.
Śpiew nie trwał jednak zbyt długo, bo ksiądz wskazał ruchem głowy na grabie, motyczki, miotły, kopaczki i robota zawrzała. Przybiegli też ministranci i w ruch poszła kosiarka. „Zawsze czyń coś dobrego, by szatan zastał cię zajętym” – wołał co chwilę ksiądz Wojtek ,a młodzież z tym większym zapałem pracowała. Dobry humor dopisywał, śmiech co chwilę wybuchał w innym miejscu.
„Gdy byłam mała, starsze dzieci zabierały nas czasami nad strumyk, który płynął pod fabrycznym murem. Była to dla nas, kilkulatków, niesamowita wyprawa. A szczególne wrażenie robiła nazwa tego skrawka zieleni. Majorka. Chciałabym wiedzieć, kto wpadł na taki pomysł. Dla nas to był raj, cudowne miejsce, pełne soczystej trawy i kryształowej wody.”
"Czy wiecie, że ziemia wchłania nasze złości, smutki, zmartwienia”. Zanuciła refren piosenki „Pamiętajcie o ogrodach. Przecież stamtąd przyszliście.” Kinga się wyprostowała. „Hm, ma pani rację. Tęsknimy za pięknem, bo tęsknimy za rajem. Dlatego też ta praca daje tyle radości. Ale nie myślałam o tym, że ziemia wyciąga z nas złe emocje.”
Ala tylko kiwnęła głową. Wydaje się tak słaba, jakby miała się przewrócić. Lecz spacer zrobił swoje, prababcie i pradziadkowie chyba wlali w nich sporo mocy, bo wracali już w lepszym nastroju, wyluzowani, zachwyceni świeżą zielenią. A gdy za furtką poczuliśmy zapach placków, to na wyścigi pędziliśmy do kuchni. A tu od strony kościoła nadciągają rodzice, więc popyt na placki będzie, oj będzie.
O rety, nadchodzi pomoc, przybywa rodzina. Wszyscy ze słowami wsparcia dla Kuby i Ali, ze śmiechem, z żartami, śmiesznymi wspomnieniami. Ciocia Ania opowiadała, że pradziadek zdawał maturę zaraz o wojnie we Włoszech w armii generała Andersa. Nawet przyniosła zdjęcie młodego chłopaka pochylonego nad książką z głową obwiązaną ręcznikiem.
Paulina zdała swięc bratu sprawozdanie z przeczytanego niedawno artykułu, z którego dowiedziała się, że wspólny śpiew niesie niesamowicie dużo korzyści. Stabilizuje psychikę, więc najlepiej jeśli natychmiast brat zacznie śpiewać i to w grupie. Dzięki głośnemu śpiewaniu wprowadza się więcej tlenu do krwioobiegu, łagodzi się stres i wyzwala hormony szczęścia.
„Pamiętasz Basię, która miała aż pięciu braci, a warunki do nauki więcej niż słabe? Nigdy nie narzekała. Albo Janek, który uczył się w technikum i rysunki techniczne robił późnym wieczorem w łazience, rozkładając deskę po prostu w wannie.” Wesołe wspomnienia, to i wesoły nastrój. Wszyscy zgodnie orzekli, że dawne matury od współczesnych najbardziej różni brak ściągania, które w latach młodości dziadków było pewną tradycją.
Śpiewały z całego serca, pewnie słychać je było daleko na polach. Przyznały też ze śmiechem, że nie były idealne, miały różne psikusy za uszami. Ksiądz już chciał zmienić temat, ale nic z tego, dziewczyny zaczęły się domagać szczegółów. No i roześmiane kobiety przyznały, że czasach, gdy nie było nigdzie gumy do żucia, one po nabożeństwach żuły wosk ze świec. Wcale to nie smakowało, ale taka panowała moda, młodsze natychmiast łapały to od starszych i popisywały się przed ministrantami tym żuciem.