O rety, jeszcze ciężko pracuję strzegąc naszego terenu przed obcymi kotami, a tu już Paulina wyskoczyła z nową pasją. A zaczęło się tak niewinnie. Dziewczyna na chwilkę przysiadła obok Pana, który śledził telewizyjne informacje, gdy nagle krzyknęła pełna oburzenia. Głos został wyciszony, a ojciec i córka musieli wyrzucić z siebie emocje. Myślałam, że może skrzywdzono jakiegoś psa i zaraz trzeba go do nas zaprosić, ale okazuje, że chodzi o wieloryba. Nie zamieszka u nas, bo, niestety, zginął z powodu nadmiaru woreczków foliowych, których się najadł i organizm nie wytrzymał. Pani doszła z kuchni i zdecydowanie oświadczyła, że trzeba z tym walcxzyć na naszym terenie. Hm, nie mieszkamy nad morzem, nie wyłowimy więc woreczków, które ryby mylą z meduzami.
Michasia przyszła wczoraj ze szkoły z poleceniem, by ustawiać w ogrodach i na skwerach różne poidełka z wodą dla ptaków i pilnować, by nigdy nie były puste, uzupełniać je o świeżą wodę. Hm, czy to faktycznie potrzebne?
„Uff, czasami mam dosyć tego, że Michasia tak mnie słucha, że jestem dla niej autorytetem. A teraz nawet dla jej koleżanek.”- Paulina zajadała truskawki i żaliła się Jadzi, która rozparła się obok przyjaciółki na leżaku. Ostatnia truskawka zniknęła z miseczki i dziewczyny wystawiły twarze do słońca. „Zaraz Michasia się tu pojawi i ciekawa jestem, o jakiej kolejnej aferze nam opowie.” Zmarszczyłam nos. Nie podobał mi zarozumiały ton, poczucie wyższości, które aż kipiało.
„Już nigdy nie uwierzę Natalii. To kłamczucha. Opowiadała, że wyjeżdża z rodzicami do Grecji, że mają załatwiony elegancki hotel, że będzie cały dzień na basenach. Malwina zaraz podchwyciła temat i wymądrzały się, że hej.” No a dzisiaj Asia wpadła do klasy z rewelacją, że to kłamstwo, bo mama Asi i Natalii spotkały się. Prawda wyszła na jaw.” Jakież było zdumienie Michasi, że starsza koleżanka nie tylko nie potępiła kłamczuchy, ale strasznie jej współczuła i już kombinowała, jak jej pomóc.
Jestem już trochę zła i znużona ciągłymi zachwytami nad suchymi bukietami. Trwa to trawa, nieciekawa nawet dla psa. No, z wyjątkiem jednego gatunku, który od czasu do czasu zjadamy, by uporządkować układ trawienny. Pani jeszcze dzisiaj dołożyła jakieś chude źdźbła do wazonu i ma pomysł, by zrobić jeszcze jedną lub nawet dwie kompozycje. O wiele ciekawsza byłaby fotografia ich wiernego psa. Ale nikt mnie o zdanie nie pyta.
Pani piecze tort bezowy, Pan już marynuje mięsa, Paulina zbiera trawy na suchy bukiet i ciągle nie jest zadowolona. Kupiły z Darią jednakowe i bardzo podobno oryginalne dzbany, w których teraz te zasuszone trawy układają. Jutro w samo południe zjazd rodzinny u cioci Ani, wielki zlot matek. A wczoraj podczas spaceru spotkałyśmy na polach Kingę. Była tak zamyślona, że prawie na nas wpadła. Zachwyciła się pomysłem z trawami i chociaż już za późno, by jutro swojej mamie takie cudo podarowała, to i tak chce do swojego domu podobny bukiet przygotować.
Trwają narady związane z Dniem Matki. No bo Pani jest mamą Pauliny i Kuby, to jasne. Ale sama też ma mamę i Pan ma mamę, a jest jeszcze prababcia. No w głowie się miesza od natłoku matek. W ruch poszły telefony i w końcu zapadła decyzja, że świętowanie Dnia Matki odbędzie się na Bernardyńskiej, czyli u cioci Ani, bo tam mieszkają aż 3 matki. Reszta dojedzie z rodzinami i z psami! Uwielbiam takie imprezy. Starałam się podsłuchać, kto jakie przysmaki przygotowuje, czego się mogę spodziewać.
„Po raz kolejny tłumaczę ci, żebyś się nie porównywała do koleżanek. Ty się uczysz dla siebie. W mojej klasie był taki fajny chłopak, mistrz ortografii. Pisał bezbłędnie, bo gdy miał 7, 8 lat, to opiekująca się nim babcia przez kilka miesięcy ćwiczyła z nim pisanie. Spróbuj się tak „pobawić”. Od dzisiaj do końca roku, a przekonasz się, jakie będą efekty. Bez pracy nie ma kołaczy”- zakończyła przemowę dumna z siebie Paulina, a ja aż jęknęłam, bo fakt, jakiś kołacz bardzo by się w naszej naukowej altanie przydał.
Teraz Paulina finiszuje z ocenami, ostatnie powtórzenia, ale to też jeszcze potrwa, chociaż ona by bardzo chciała kilka tygodni jakby pustych, już bez oceniania. Nic z tego, nauka trwa. Siedziały więc dzisiaj przyjaciółki w altanie i aż do nabożeństwa majowego powtarzały jakieś dziwne informacje, z których nie rozumiałam absolutnie nic. A spacer? Bez szans.
Pani wysłała nas na cmentarz, aby podlać świeżo posadzone aksamitki i begonie. Nie mam nic przeciwko, bo do naszego cmentarza można dojść polami, a wracać okrężną drogą, więc wspaniały spacer jest pewny. Niestety, jakoś długo dziewczyny podlewały kwiatki. Potem okazało się, że zatrzymała je znana z kościoła Pani Agnieszka i wskazała na grób pierwszego powojennego dyrektora szkoły.