Christian August Smith był kuśnierzem, czyli produkował wyroby ze skóry. – A co ma kuśnierz do wiatraka? – zapytacie. – Przecież tu się zajmujemy malarstwem, a nie przemysłem skórzanym – zauważycie.
Znamy tę scenę, prawda? Czytamy o tym w Ewangelii: „Żołnierze zaprowadzili Go na wewnętrzny dziedziniec, czyli pretorium, i zwołali całą kohortę. Ubrali Go w purpurę i uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę. I zaczęli Go pozdrawiać: »Witaj, Królu Żydowski!« Przy tym bili Go trzciną po głowie, pluli na Niego i przyklękając oddawali Mu hołd”.
Bez paniki, smoki moje. Owszem, tłok na tym obrazie sugeruje, że trudno będzie znaleźć fałszerstwa, ale postarałem się tak fałszować, żeby szukanie nie było zadaniem beznadziejnym.
Mól książkowy – znacie jeszcze takie określenie? Nie chodzi o tego owada, który pożera różne rzeczy, na przykład ubrania. Chodzi o człowieka, który pożera książki. Oczywiście w odróżnieniu od owada nie dosłownie – on je czyta. Pochłania jedną za drugą i świata poza nimi nie widzi.
Święta idą, a może już przyszły albo i przeszły – w zależności od tego, kiedy to czytacie. Zakładam, że zajmiecie się lekturą w okolicy świąt Bożego Narodzenia, i stąd serwuję Wam taki klimat sielski anielski.
To się nazywa dobrze zacząć! No nie, nie chodzi o zesłanie na Syberię, bo do kogoś, komu się coś takiego przydarzyło, bardziej pasowałoby stwierdzenie, że źle skończył. Do Aleksandra Sochaczewskiego, autora tego obrazu, pasują oba te stwierdzenia, ale w odwrotnej niż zazwyczaj kolejności.
Pan Jezus głosi Ewangelię w synagodze w Kafarnaum. Podobne sceny znamy z wielu obrazów, prawda? No tak, ale ten obraz namalował żyd. Prawdziwy. Nazywał się Maurycy (a właściwie Mojżesz) Gottlieb. Urodził się w 1856 roku w Drohobyczu.
Kiedyś już fałszowałem obraz tego malarza Flandrina – pamiętacie? Wątpię. Większości z Was nie było wtedy na świecie albo było dzieckiem w kolebce. Chociaż może nie, bo kolebki były modne za życia Flandrina – i to właśnie tego, którego fałszowałem, a to nie ten Flandrin, którego na warsztat biorę dzisiaj. Bo tamten był jego ojcem i nazywał się Jean Hippolyte Flandrin. Żeby było śmieszniej, to dwaj bracia jego ojca też byli malarzami: Auguste i Paul-Hippolyte. I co ciekawe też nazywali się Flandrin. Tak więc jeśli zobaczycie gdzieś obraz podpisany „Flandrin”, to nie bądźcie tacy pewni, że wiecie, o którego chodzi.
Bardzo was przepraszam za poruszenie tego tematu, ale i tak od tego nie uciekniemy: każde wakacje kiedyś się kończą i wtedy zaczyna się szkoła. Lepiej się z tym pogodzić, tym bardziej, że każda szkoła też się kiedyś kończy. Doskonale wiedzą to bohaterowie obrazu, który dziś tu prezentuję, bo dla nich dawno już skończyły się wszystkie szkoły i w ogóle wszystko, co ziemskie.
Salvador Dali (1904–1989), „Przeczucie wojny domowej”, 1936, Philadelphia Museum of Art, Filadelfia, USA