Pani głośno odczytała krótki list, tym razem do nas. „Szalone psy! Za to, że od tylu dni korzystacie swobodnie z naszego lasu, zażywacie pełnej swobody i już zapomnieliście, jak się chodzi na smyczy, musicie złożyć mi daninę ze swoich kości. Wezmę sobie tyle, ile zechcę, a resztę zakopię gdzieś pod drzewem liściastym w promieniu 10 metrów. Leśny Chochlik”. Siedzieliśmy wpatrzeni to w Panią, to w siebie. Pierwszy Ramon warknął, szczeknął i ruszył przed siebie z nosem przy ziemi. Agar pobiegł w przeciwnym kierunku, ja przed siebie, a Trampek za mną. Jeszcze nie potrafi radzić sobie sam. T
Cichuteńko, z palcami na ustach, bez latarek, tylko przy słabym świetle gwiazd i księżyca wszystkie wędki zostały ukryte w przygotowanym dole i przykryte sosnowymi gałęziami.
Powoli wyciszały się ostatnie rozmowy, wszyscy wsłuchiwali się w odgłosy płynące z lasu i znad jeziora. Zrobiliśmy z Agarem pierwszy obchód, wsłuchaliśmy się w równe oddechy naszych dzieci. Ale co to? Potrącona gałązka, podejrzany szmer. No tak, nasi panowie zaczynają akcję. Już jesteśmy przy nich, a oni nakazują ciszę. Mogą na nas liczyć. Delikatnie chwytają śpiwór ze śpiącym Filipem i przesuwają poza krąg, do przygotowanego wcześniej w tajemnicy miejsca otoczonego przez paprocie. W kilka minut układają tam pozostałych chłopaków. Ramon i Agar kładą się natychmiast obok. A ojcowie na gałęziach rozkładają kąpielówki, zostawiają też jakieś tajemnicze kartki. Że to Leszyj, duch lasu przeniósł chłopaków i szykuje kolejne psikusy.
Lilka chodzi jak struta od wczoraj. Niechętnie spogląda na siostrę, na koleżanki i kolegów. Daria starała się z nią pogadać, ale koleżanka ją odtrąciła, w końcu usiadła pod brzozą, czyli w naszej leśnej kaplicy i wszyscy zostawili ją w spokoju. Niestety, zły humor Lilki udzielił się wszystkim. Nawet pełne iskrzenia spojrzenia, które od kilku dni wymieniają Basia i Przemek ustały. Oboje są jacyś niemrawi. Agar leży z łbem na łapach, ja wyciszam radosnego Trampka, na którego Ramon zaczął wręcz warczeć. Zwarzone humory młodych zauważyła w końcu Pani Bożena
Na wzniesieniu obok naszego pola namiotowego młodzież stworzyła coś na kształt leśnej kaplicy. Pod wysmukłą brzozą postawiono figurkę Matki Bożej.
Ale gdy dzisiaj ze środka jeziora rozległy się śmiechy chłopaków, to pierwsza Jadzia machnęła ręką na wątpliwości związane z ubiorem, tylko jednym ruchem ściągnęła ze sznurka ręcznik i pognała do wody. Za nią ja, a potem reszta dziewczyn. Agar pływa fantastycznie, ale Ramon stoi raczej przy brzegu, udaje, że coś go tam fascynuje. Trampek piszczy, chce pływać, ale instynkt mu jeszcze zakazuje. I tak płyną tu upalne dni- mnóstwo pływania, ale też wędrówki po lesie.
Paulina, Jadzia i Daria po rozbiciu swojego namiotu nie miały początkowo tak łatwo jak my, psy. Zerkały na dwie rówieśniczki, pewne siebie, fantastycznie pływające, pełne energii, dosyć też hałaśliwe. Słyszałam, jak dziewczyny szeptem wymieniały się złośliwymi uwagami na temat ich wyglądu. Wynajdywały właśnie kolejne wady, gdy obce podeszły, przedstawiły się, zaoferowały pomoc. Przy wieczornym ognisku miałam wrażenie, że znają się od zawsze.
Przyjaciółka roześmiała się radośnie, zakręciła się tanecznie wokół własnej osi i ukłoniła nisko. „Masz rację, zmieniłam się i cieszę się, że od razu to zauważyłaś.
Szłyśmy w kierunku Biedronki i chociaż nie chciało mi się słuchać tego przykrego monologu, to Ola z nerwów prawie krzyczała.
Rety, jakie te dziewczyny mają problemy. Po co się porównywać i zazdrościć. Ja tam wiem, że mam piękną sierść, kochaną rodzinę, mam najlepszą wielkość. A gdy inny pies niesie w pysku fajny patyk, to staram się mu go zabrać. Nie uda się? Żaden problem, znajdę dla siebie inny. Żeby dojść do tego, co dla nas, zwierząt, jest oczywiste, muszą daleko wyjeżdżać, rozmawiać, słuchać wykładów. No tak, ale my jesteśmy z natury posłuszni Bożym prawom, a ludzie mają wolny wybór i skłonność do złych wyborów