Ja czytam ślady. Gdy tylko wychodzę na chodnik, w mój czuły na zapachy nos uderza niesamowita ilość bodźców. Po wejściu na alejki dostaję po prostu bombę informacyjną. Wiem, kto przede mną szedł tą drogą, które drzewo i jakie krzaki są aktualnie naszymi słupami ogłoszeniowymi. Dlatego muszę w tych miejscach zatrzymywać się bardzo długo. Niestety, rodzina tego nie rozumie.
. Ja też czytam! Pewnie, że nie są to przygody radosnych mieszkańców Bullerbyn. Ja czytam ślady. Gdy tylko wychodzę na chodnik, w mój czuły na zapachy nos uderza niesamowita ilość bodźców. Po wejściu na alejki dostaję po prostu bombę informacyjną. Wiem, kto przede mną szedł tą drogą, które drzewo i jakie krzaki są aktualnie naszymi słupami ogłoszeniowymi. Dlatego muszę w tych miejscach zatrzymywać się bardzo długo. Niestety, rodzina tego nie rozumie.
Witamy się serdecznie, zawijamy smycze, dorośli się denerwują, rozplątują, a my specjalnie zawijamy je jeszcze bardziej. Taka poranna zabawa, której oczekują od nas dzieci, bo robimy widowisko. Czyż to nie sympatyczne, że wszyscy uczniowie i garstka przedszkolaków od razu się śmieją, komentują, oczywiście stoją i za nic nie chcą ruszyć, dopóki Pan lub Pani Koki nie zrobią z nami porządku? Przecież to takie ważne, by pożegnać rodziców z uśmiechem, w dobrym humorze.
Czyż to nie sympatyczne, że wszyscy uczniowie i garstka przedszkolaków od razu się śmieją, komentują, oczywiście stoją i za nic nie chcą ruszyć, dopóki Pan lub Pani Koki nie zrobią z nami porządku? Przecież to takie ważne, by pożegnać rodziców z uśmiechem, w dobrym humorze. Od razu dzień jest lepszy. Dlatego obmyślamy z Koką różne poranne przedstawienia, by dostarczyć naszym widzom różnorodnej rozrywki.
Kuzyn nadbiegał z drugiej strony i wołał, by się pospieszyć, bo zaraz dzwonek. Oczywiście, chciał nastraszyć młodsze kuzynki i udało mu się. Zosia o mało się nie rozpłakała, Lola wyrwała w kierunku wejścia. Pan w pośpiechu wiązał moją smycz do płotu i zapewniał Zosię, że się z Kubą rozmówi za sianie paniki. Przecież inne dzieci powoli nadchodzą ze wszystkich stron.
Zosia jest szkołą zachwycona, ale nie lubi porannego pośpiechu. Tymczasem w szkołach jest jakiś dzwonek- terrorysta i absolutnie nie wolno przyjść po jego wybrzmieniu. Oj, chętnie stoczyłbym z nim walkę. O nikim się tyle u nas nie mówi, co o nim. „Pospieszcie się, zaraz dzwonek!” Muszę się naradzić z Koką, może ona coś wie, jak ten dzwonek ujarzmić czy rozbroić. Chociaż, gdyby to było możliwe, Kuba z kolegami pewnie by coś wymyślili.
Zosia jest bardzo podekscytowana, a na komodzie leży cudownie pachnąca tytka. Mogliby ją dać na podłogę, a szybko bym ją opróżnił i uratował zęby dzieci przed próchnicą. Przecież Pani ciągle mówi, że słodycze są tak niezdrowe, więc chcę moje dziewczynki ratować i chętnie się poświęcę. Zjem każdego batonika i każdą czekoladę.
Dziwny poranek. Nikt nikogo nie budzi, a wszyscy wstają bardzo wcześnie. Pan gwiżdże i już biegniemy na alejki. A tam Kuba prowadzi Kokę. Podobno jest już w trzeciej klasie i od dzisiaj spacery z psem to jego obowiązek. Oj, gdy moją smycz powierzą Loli, to jak będę ciągnął?
. Dzieci biegały po ogrodzie- od trampoliny z wysokimi skokami do huśtawki, ale po chwili już bieg na tył ogrodu, potem do domu, szybko po schodach, bo trzeba przynieść skakanki, ale nie można od razu skakać, bo lepiej pojeździć na hulajnodze od bramy do płotu i z powrotem. Chylę czoła przed Koką, która nadążała za dziećmi.
Zosia tłumaczyła, że powinienem być bardziej przyjazny. Jesteśmy w miejscu, gdzie wiele lat temu zaczęła się II wojna światowa. Ok, postaram się. „Dobry Tytus, dobry”- zapewniała mnie Lola i jakoś pod jej ufnym głosem warczenie ustało, a ogon sam zaczął merdać. „Wojny są niemądre”- dodała Zosia, a właściciel Elbrusa umówił się z dziadkiem, że pozwolą się nam za chwilę wyhasać i zaprzyjaźnić. Zerknąłem na niego nieufnie.