Zostawiamy samochód w pobliżu rzeki i ruszamy drogą wśród lasów. Do pierwszego starcia doszło jeszcze przed zakrętem, bo znalazłem świetny drąg, chwyciłem go radośnie w zęby, a tu już Koka podgryza go z drugiej strony. No i biegniemy w bardzo niewygodnej pozycji, szarpiąc patyk, próbując go zawłaszczyć. A dzieci w śmiech. Kuba dopinguje Kokę, a Lola mnie. No tak, dochodzi do starcia, lekko się popychają, a po chwili już mniej lekko. Młodsze kuzynki kompletnie nie zwracają na nich uwagi, bo ładują do wiaderka żołędzie, których tu niemało. Dziadek rzuca nam szyszkę, więc zostawiamy drąg, by ją złapać. Jestem, niestety, drugi...
Dziwna sprawa, ale obojgu nam się z Koką wydaje, że to drugie ma lepszą kość. Dlatego jeden drugiemu odbiera, rzuca się do gryzienia, ale już zerka okiem na kumpla i jest przekonany, że jednak tamta kość była lepsza. Ledwo po krótkiej bitwie dokonujemy zamiany, sytuacja się powtarza. Ale zauważyłem, że u dzieci jest dokładnie tak samo. Im też się wydaje, że cudzy rower, hulajnoga, nawet wiaderko w piaskownicy czy autko lub lalka są lepsze.
Moja rodzina wyjechała gdzieś daleko, do jakiejś Chorwacji, cokolwiek to słowo znaczy. Nie zabierają mnie na wakacje, bo mam problem z dogadaniem się z innymi psami i czasami kłapnę ostrzegawczo zębami, gdy małe dzieci nadużywają mojej cierpliwości. No i w związku z tym zamieszkałem na pewien czas u babci i prababci. Owszem, jeść dają sporo, prababcia lubi się ze mną dzielić wszystkim, co ma talerzu. Moi Państwo surowo tego zakazują, ale prababcia nie musi nikogo słuchać. Fajnie ma.
Kilka ulic dalej mieszkają kuzyn i kuzynka moich dziewczynek. Posiadają psa, Kokę. Sam nie wiem, czy ją lubię, czy mnie raczej denerwuje. Byłem szczeniakiem, gdy podczas urodzin Kuby ujrzałem to maleństwo mieszczące się w ludzkiej dłoni. Ale chociaż tak małe, to żywe jak iskra i jeszcze bardziej ruchliwe. Rzuciła się na mnie z warczeniem, piskiem i szczekaniem.
„Nazywam się Tytus, mam 5 lat. Moja jedwabista, brązowa sierść unosi się w całym mieszkaniu. Mieszkam z szaloną rodzinką, bardzo ruchliwą, głośną i radosną oraz z kotem, Guciem. Całym psim sercem kocham moje dwie dziewczynki- Lolę i Zosię. Mogą ze mną robić, co tylko chcą. Natomiast ja rządzę Guciem, którego trzeba kilka razy dziennie przegonić po mieszkaniu.
Już w domu, już obiegałam kilka razy cały ogród, obszczekałam, co się dało i kogo tylko można. Oj, rozpanoszyły się na moim terytorium koty, ale koniec, od dzisiejszej nocy nie radzę im się zbliżać. Ja tu rządzę. Prawdę mówiąc, gdybym pewnego razu złapała kota, to przecież nie zrobiłabym mu krzywdy. Tylko udaję groźną, a one udają, że się mnie boją.
Dzieci robiły wielkie oczy, gdy dorośli zaczęli wspominać obozowe, wakacyjne zauroczenia. Pan Krzysiek widząc smutek Basi i Przemka poradził im swoim tubalnym głosem, by się cieszyli, że się polubili, że poznali ten stan drżenia serca i nie robili smętnych min. Na to zaraz odezwał się nasz Pan, by sobie niczego nie obiecywali
Wstali też rodzice i zaczyna się niespieszna poranna krzątanina. Co chwilę ktoś staje zamyślony, spogląda w las, w niebo, jakby chciał zatrzymać te widoki w głowie. Podczas śniadania Pani się zwierza, że przed bardzo wielu laty przyjechali w tę okolicę na rowerach. Wypożyczyli kajaki i ruszyli na poszukiwanie dobrego miejsca do biwakowania. Gdy wpłynęli na Płęsno, byli pewni, że to jest ich miejsce
Nasz pobyt nad jeziorem Płęsno zbliża się do końca. Przemek chyba nie mógł spać, bo raniutko wyszedł z namiotu, gwizdnął na Ramona i poszli w las. Nie mogłam za nimi pobiec, bo Paulina i Daria smacznie spały. Jestem za nie odpowiedzialna.
Dzisiaj Filip wpadł na pomysł budowania tratwy. No, takie zabawy to my lubimy. Dziewczyny zaraz też postanowiły budować tratwę, chociaż miałam wrażenie, że Przemkowi marzył się inny podział. On chętnie byłby w drużynie z Basię, a reszta niech robi co chce. Ale cztery dziewczyny ostro zbierały gałęzie, wiązały je sitowiem, ciągle o coś prosiły ojców, o co protestowali chłopcy. Na lewym brzegu jeziora znajduje się mała wyspa i tam pod wieczór dopłynęły tratwy z budowniczymi.