Refleksje licealistki
Ostatnio w szkole pomiędzy mną a moją koleżanką nawiązała się dyskusja o związkach, partnerstwie, zasadach postępowania, moralności chrześcijańskiej z tym związanej etc. i... po tej rozmowie poczułam się przegrana. Nawet zaczęłam się zastanawiać, czy przez kierowanie się w "tych sprawach" chrześcijańskimi zasadami, nie skażę siebie na samotność. Oczywiście uważam, że postępuję słusznie obiecując sobie, że jeśli seks - to tylko z moim ukochanym mężczyzną i po ślubie kościelnym. Marzę o chłopaku/mężczyźnie, który to uszanuje i zaakceptuje, i sam będzie widział w tym korzyść i wypływające ze wstrzemięźliwości przedmałżeńskiej dobro dla nas obojga.. Jednak codziennie obserwuję rzeczywistość i martwi mnie to, że podchodząc tak ortodoksyjnie do sprawy, nie znajdę swojej drugiej, lepszej połówki. Sama nie zamierzam zmieniać swojej postawy, głęboko wierzę w sens tego wszystkiego.