Wzdłuż domu ustawia się spora kolejka. Jest tuż po dziesiątej. Będą tak stać jeszcze ponad godzinę. Aż z klasztoru zacznie się unosić smakowity zapach zupy.
Wchodzimy na furtę klasztoru sióstr albertynek w Krakowie przy Woronicza. – Siostra Magdalena czeka – wita nas siostra furtianka. – Gdzieś tu była… No, właśnie. Nam przez Kraków trudno było przejechać, a siostrze Magdalenie szkoda każdej chwili na bezczynne czekanie. Ale już jest. Biegnie przez klasztorne podwórko.
CZEKANIE
Siostra Magdalena uśmiechnięta od bezdomnych – tak pomyślałam, gdy przywitała nas szerokim uśmiechem i mocnym, zdecydowanym uściśnięciem ręki. Od trzech lat jest odpowiedzialna za kuchnię i pomoc bezdomnym. Nie tylko krakowskim. – Niektórzy przyjeżdżają do nas aż z Pomorza – mówi siostra. – I przez całą zimę przychodzą. Może dlatego, że chyba w Krakowie jest najlepiej dla nich zorganizowana pomoc. Latem pewnie wyjeżdżają nad morze albo w góry – śmieje się siostra. – Bo jest ich trochę mniej. Ale i tak zawsze sporo. Codziennie do domu sióstr albertynek przy Woronicza przychodzi nawet 170 osób. – O jakieś 50 więcej niż w zeszłym roku – mówi siostra Magdalena. Mimo że na drzwiach klasztoru wisi kartka z wyznaczonymi godzinami, i tak przychodzą dużo wcześniej. – Ile razy im mówię, że nie trzeba tak szybko przychodzić, że przecież i tak wystarczy dla wszystkich – opowiada siostra Magdalena. „Ale siostro” – odpowiadają. „Co my mamy robić? My tu sobie postoimy, porozmawiamy…”. – To takie ich towarzystwo, ich grupa – uśmiecha się siostra. – I młodzi, i kobiety, i osoby po wyrokach. Ale są też wśród bezdomnych ludzie z wyższym wykształceniem. Kiedyś był nawet pan, który był wykładowcą na wyższej uczelni. Wiem, że teraz znalazł jakąś pracę – dodaje siostra. – Dobrze się znają, lubią razem czekać.
ROZMOWA
Dwa razy w ciągu dnia bezdomni mogą liczyć u krakowskich albertynek na posiłek. W południe czeka tu na nich gorąca pożywna zupa i pieczywo, oczywiście z nieograniczonymi dokładkami, a po południu, od piętnastej dla całkowicie bezdomnych są przygotowane kanapki. – Kiedyś dawaliśmy pieczywo i jakiś pasztet albo konserwę do tego – opowiada siostra. – Teraz to zmieniłyśmy, bo oni przecież nie mają nawet takiego miejsca, gdzie mogliby sobie coś przygotować. I czasem ten pasztet leżał gdzieś na ulicy. Ja się im właściwie nie dziwię – dodaje siostra. – Dlatego teraz robimy dla nich gotowe kanapki, bo przynajmniej wszystko zjedzą. Przy kanapkach jest więcej czasu. Można wtedy porozmawiać albo na przykład opatrzyć ranę, ostrzyc włosy czy ogolić. Bezdomni mogą też u sióstr wyprać swoje rzeczy, wysuszyć i następnego dnia odebrać. – Czasem szukamy im pracy w internecie albo jakiegoś mieszkania – mówi siostra. – Bo nie chodzi przecież tylko o jedzenie – dodaje. – Wielu z nich naprawdę chce wyjść z bezdomności. To niesamowity obraz, kiedy dorosły mężczyzna płacze, bo wstydzi się przed swoimi dziećmi. I wtedy tak ważne, żeby zobaczyli, że zmiana życia jest zawsze możliwa. Bezdomni, jeśli chcą, mogą po południu przyjść do kaplicy i razem pomodlić się przy św. Bracie Albercie, który bardzo dobrze znał los bezdomnych, biednych i głodnych. – Albo obejrzeć jakiś film. – Dziś na przykład będą oglądać „Życie po życiu” – mówi siostra Magdalena. – Kiedy oglądali „Opowieści z Narni”, to nie mogłam przerwać, musieli obejrzeć do końca. – Próbujemy ich zachęcić do życia – dodaje siostra. – I niektórzy próbują. Nie poddają się. Z nadzieją czekają wiosny, bo wtedy zwykle jest więcej pracy.