nasze media Mały Gość 04/2024

Gabriela Szulik

|

MGN 05/2007

dodane 02.04.2007 10:53

Dotyk Boga pod prysznicem

Dowód 3. Chodził na religię, na Msze w niedzielę, ale bez większego przekonania. Odstawał swoje w kościele. W końcu odszedł. Wiara do niczego nie była mu potrzebna.

Witek trafił w Piśmie Świętym na opisy męki Pana Jezusa. – O co tu chodzi? Dlaczego aż tak straszne cierpienie? – nie rozumiał kilkunastoletni chłopiec. Zniechęcony i przerażony odłożył Pismo Święte. A Jezus cierpliwie czekał. Witold Cempel, dziś doradca w zakresie zarządzania i sprzedaży, zatoczył ogromne życiowe koło. Po wielu latach wpadł wprost w rozpostarte ramiona kochającego Jezusa.

Magia, amulety i pierścienie
Ciekawiły go zawsze magiczne historie. – Pamiętam nawet taką bajkę w telewizji: Pieśń Arabelli – opowiada pan Witold Cempel. – Było to coś, co mnie fascynowało. Z czasem coraz bardziej. Czytałem o Trójkącie Bermudzkim, o pierścieniach różnego typu, o amuletach, o niewyjaśnionych sytuacjach. Takie tajemnice bardzo mnie pociągały. Kiedyś kilkunastoletni Witek wziął do ręki Pismo Święte. Trafił na fragment o cierpieniu Jezusa. – Te opisy mnie przestraszyły, nie rozumiałem, o co w tym chodzi – wspomina. I nie chciał już do tego wracać.
Witek miał kochających, wspaniałych rodziców, ale wiara nie była zbyt ważna w ich domu. Rodzice nie zabraniali, ale też nie zachęcali do chodzenia do kościoła. Dali synowi pełną wolność: „Jak nie chcesz, nie musisz”. – To były trudne czasy – wspomina. Witek w końcu odszedł od Kościoła. – Uznałem, że jestem niepraktykującym katolikiem, nigdy nie przeżyłem tego, że Pan Jezus istnieje. Wiara była dla mnie czymś zupełnie nieobecnym ani nie przydatnym w życiu.

Od sukcesów do ściany
Witold dorastał. Skończył liceum, studia, rozpoczął pracę, w której właściwie od początku odnosił spore sukcesy w kraju i za granicą. – Nie potrzebowałem Boga do swojego życia. Czułem, że świat jest u moich stóp – mówi. W końcu założył własną firmę. Pasmo sukcesów przerwała nagła śmierć ojca. To był początek problemów. – To, co dotąd szło bez trudu, jakoś dziwnie się nie udawało – wspomina. – Robiłem wszystko, co mogłem, oferowałem najlepsze usługi. Nic nie wychodziło. Nie wiedziałem, dlaczego. Coraz większe długi. ZUS zajął konta. – Nie miałem z czego spłacać kredytów – opowiada. W życiu osobistym też pojawiły się problemy. Miałem wrażenie, że doszedłem do ściany i nie mogłem już iść dalej. Nawet żyć mi się nie chciało.

Łzy w łazience
– Pewnego ranka przed wyjściem do pracy brałem kąpiel – opowiada dalej pan Witold. – Nagle olśniło mnie! Gdzieś w głębi serca zrozumiałem, że to, co Pan Jezus dokonał na krzyżu i sam krzyż, to nie symbol cierpienia, od którego trzeba odwrócić wzrok. Zrozumiałem, że cierpienie Jezusa nie jest odstraszające. To ogromny gest miłości posuniętej do granic, aż po krzyż! To było tak przejmujące, że nie mogłem powstrzymać łez. Jak ten prysznic lał się na mnie, tak lały się łzy po moich policzkach. To wstrząsnęło moim życiem. Wyszedłem z łazienki przeszczęśliwy, jako nowy człowiek, dla którego wszystko w jednym momencie stało się jasne. Dzisiaj wiem, że to był dotyk Pana Boga. – Ale zrobiłem wtedy błąd – przyznaje. – Zamiast pójść za tym głosem, spróbowałem wschodnich technik medytacyjnych, żeby poprawić sobie ten nastrój. Najpierw proste ćwiczenia, potem sięgałem nawet do lamów buddyjskich.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..