nasze media Mały Gość 04/2024

Andrzej Błaszczyk

dodane 01.01.2008 21:42

Wiara

WIARA
Zapadła noc. Karczmarz Jetro wyszedł na podwórze. Odetchnął świeżym powietrzem. Wiele godzin nieprzerwanej pracy odezwało się tępym bólem pleców. Od kilku dni Rzymianie przeprowadzali spis ludności i do Bethlehem ciągnęły tłumy, ale takiego nawału gości jak dziś dawno już nie było.
Jednak żadna praca, zmęczenie, żaden ból nie był w stanie zepsuć dzisiejszego święta. Bo właśnie dziś Jetro został ojcem, dziś przyszedł na świat jego pierworodny syn.

Karczmarz spojrzał w stronę bramy, przy której siedział jego sługa, Jan. Pomachał do niego, a potem zbliżył się do uwiązanych pod wiatą zwierząt. Mruknął coś pod nosem i dosypał do żłobów owsa. Zruszył ręką siano. Karczma zawsze zapewniała doskonałe warunki nie tylko swoim gościom, ale
również ich wierzchowcom. Nawet jeżeli tymi wierzchowcami byłe zwykłe osły.
Podszedł do północnego ogrodzenia. Sprawdził zasuwy w furcie i bramie. Co prawda okolica była spokojna, ale po dzisiejszej wizycie Samarytanina i informacjach, jakie przywiózł, Jetro wolał się zabezpieczyć.
Wrócił do głównej bramy mijając po drodze wejście do groty, w której zwykle trzymane były owce. Tym razem jaskinia była pusta. Pasterze od miesiąca przebywali na pastwiskach. Przy głównej bramie Jan dyskutował z jakimś spóźnionym gościem. Wymachując rękami, tłumaczył brak miejsc. Jetro podszedł bliżej.
- Panie, szukam noclegu. - Przybysz zwrócił się w stronę karczmarza. - Dla mnie i dla mojej żony. Nie odmawiajcie. Szukałem już wszędzie.
- Czy wiesz człowieku, komu ja dzisiaj odmawiałem noclegu? - Jetro machnął ręką. - Nie mam miejsca - rzucił w powietrze.
Nie zwracając uwagi na przybysza, spojrzał wzdłuż głównej ulicy miasteczka. Zobaczył grupki ludzi koczujących przy niewielkich ogniskach. Cała dolina usiana była świecącymi punkcikami. W zestawieniu
z pięknie rozgwieżdżonym niebem sprawiało to niesamowite wrażenie.
- Panie proszę. Zapłacę.
- Jeszcze tu jesteś? - Jetro odwrócił się w stronę mężczyzny.
- Człowieku, cała główna izba jest pełna. Ludzie śpią na podłodze jeden przy drugim. W pokojach mam dwa razy więcej gości niż zwykle. Nie ma miejsca. Po prostu nie ma.
- Ale moja żona. Ja muszę znaleźć dla niej nocleg.
- No to szukaj dalej.
Mężczyzna odwrócił się zrezygnowany i ruszył w stronę kobiety siedzącej na osiołku. Jetro podniósł do góry lampę oliwną. Dopiero wtedy zauważył żonę przybysza. Ściskała kurczowo malutki tobołek. Na twarzy perliły się krople potu. Miała zamknięte oczy. Cichutko powtarzała jakąś modlitwę. W pewnym momencie przerwała, a przez jej twarz przebiegł grymas bólu. Jetro zrobił kilka kroków w jej kierunku. Kobieta spodziewała się dziecka. Jetro widział już dziś ten wyraz twarzy. u swojej żony. tuż przed rozwiązaniem.
- Durniu! - krzyknął w stronę odchodzącego mężczyzny - Nie widzisz, co się dzieje? Chodźcie szybko za mną.
- Janie - karczmarz zwrócił się do sługi, - biegnij po starą Rachelę. Tę, która dziś rano pomagała rodzić mojej żonie.
Szybkim krokiem przemierzył podwórze, zatrzymał się na moment, rozejrzał. Po chwili ruszył w stronę groty.
- Chodźcie za mną, - rzucił za siebie. - W tej grocie będzie sucho i ciepło. Jan zaraz rozpali przed wejściem ognisko. Popatrz, tutaj trzymamy siano. Możesz przygotować z niego posłanie dla siebie i żony. Osiołka przywiąż przy żłobie. I nie denerwuj się tak. Zaraz przyjdzie Rachela i pomoże twojej żonie. Ja, ja postaram się o gorącą wodę.
* * *
Trzydzieści lat później Jetro opowiadał swojemu synowi:
- Gdy jakiś czas później wyszedłem z wrzątkiem przed karczmę, całe podwórze skąpane było mlecznym światłem. Wtedy myślałem, że księżyc jest w pełni, ale to nie była prawda. Pełnia była kilkanaście dni wcześniej.
- To skąd było to światło?
- Nie wiem. Dziś chyba nikt tego nie wie. W każdym razie ja nie rozglądałem się za bardzo. Przed grotą Jan dokładał drew do ognia. Rachela nie mogła przyjść. Podszedł do mnie Józef. "To chłopiec", powiedział. Wziął ode mnie garnek z wodą i wszedł do środka.
* * *
Do północnej bramy ktoś się dobijał. Jetro wziął do ręki grubą lagę. Zobaczył, że Jan wstaje od ogniska. Pomyślał, że w razie rzeczywistego niebezpieczeństwa we dwóch nie mają żadnych szans.
- Czego? - Rzucił przez zamknięte wrota.
- Panie! To my! Kuba, Bartek!
Pasterze? Karczmarz szybko odsunął skobel. Za bramą stali wszyscy, których wysłał ze stadem.
- Co z owcami? Co się stało? Mówcie!
Pasterze spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Tak jak gdyby dopiero teraz przypomnieli sobie o zwierzętach.
- Są bezpieczne, zamknęliśmy je w ostrokole. Zresztą psy zostały na straży.
- Psy? Psy! Ja wam dam psy! - Krzyknął Jetro. - Jeśli choć jedna owieczka zginie, to wam łby poukręcam. A może coś gorszego!
- Panie! My musieliśmy przyjść. - pasterze mówili jeden przez drugiego.
- Przybyli do nas posłańcy z nieba!
- Powiedzieli, że w Bethlehem narodził się mesjasz.
- Byli ubrani w białe szaty. Tak jasne, że zdawały się świecić.
- I jeszcze, że będzie znak, że znajdziemy dziecię owinięte w pieluszki i złożone w żłobie.
- Panie, poradź nam, gdzie mamy Go szukać. To nie na nasze głowy.
- Cisza! - krzyknął Jetro. - Świetny sposób na kradzież owiec. Najpierw trzeba się przebrać w białe suknie, naopowiadać bzdur pasterzom, a gdy oni odejdą...
- Panie, ale znak.
Jetro zacisnął usta. Poczuł jak rośnie w nim złość.
- Ja wam dam znak. - warknął przez zęby.
Chwycił za kołnierz najbliższego pastucha i pociągnął go do groty. Inni posłusznie podreptali za nimi.
- Patrzcie, - powiedział. - Jest dziecię? Jest. Są pieluszki? Są. Jest żłób? Jest! No to na twarz durnie! Pokłon oddać dzieciątku!
Pasterze upadli przed zdziwionym Józefem i Maryją.
- A teraz biegiem do owiec! Nie musicie już nikogo szukać! A jeśli coś się stanie, choć jednej owieczce.
Gdy po chwili Jetro zamykał bramę uśmiechał się pod nosem z udanego dowcipu. Po złości nie pozostało nawet śladu. "Jak to czasem los się splata, że można zrobić niezłego psikusa ciemnym kmiotkom."
Podszedł do groty. Maryja, choć zmęczona, trzymała dziecko przy piersi. Widząc nadchodzącego odwróciła się skromnie do ściany. Jetro zwrócił się do Józefa.
- Nic więcej nie mogę wam ofiarować. Ale przynajmniej tu będziecie mieli spokój. Przyniosłem trochę jedzenia. Zostawię przed wejściem Jana. Będzie pilnował ognia. Ja muszę wracać do mojej żony i syna.
- Dziękujemy, bardzo dziękujemy - Józef skłonił się przed karczmarzem.
- Nie dziękuj. Jeszcze nie ma za co dziękować. Porozmawiamy jutro. Postaram się o izbę dla was.
* * *
- Ojcze, wspominałeś, że wtedy, przed trzydziestu laty zdarzył się cud, że otrzymałeś znak od Boga. Czy chodziło ci o pasterzy, których nawiedzili aniołowie?
- O pasterzy? Nie, synu. Co mnie mogło obchodzić, że mieli oni jakieś przywidzenia?
- W takim razie znakiem było światło?
- Jakie światło?
- To, które oświetlało podwórze, gdy niosłeś wrzątek do groty. Przecież to niezwykłe, aby w środku bezksiężycowej nocy...
- Stephan! Czy ja jestem astrologiem? Czy ja się znam na gwiazdach? Może ci trzej mądrale, co przybyli kilka dni później wiedzieliby coś więcej.
- Jacy mądrale?
- Nie mówiłem ci? Przybyli traktem od strony świętego miasta. Ale jestem pewien, że pochodzili z daleka. Na pewno ze wschodniego brzegu Jordanu. Może z Persji. Wiesz, turbany, wielbłądy i takie tam.
- Arabowie?
- A skąd mogę wiedzieć? Ale przybyli z całą świtą i płacili złotem. Szukali króla żydowskiego. Zdziwiłem się, bo przecież musieli jechać przez Jerozolimę. Wtedy jeden z nich, ten, który mówił trochę w naszym języku, wyjaśnił mi, że byli już u Heroda. A w Bethelhem szukają dzieciątka narodzonego przed dziesięcioma dniami. Z początku pomyślałem o tobie, ale szybko wyprowadzili mnie z błędu. Dziecko musiało pochodzić z rodu Dawida.
- Józef przybył do Bethlehem na spis ludności, bo pochodził z rodu Dawida.
- To samo sobie pomyślałem. Zaprowadziłem ich do izby Józefa. Siedzieli tam potem ze dwie godziny.
- I co dalej?
- Nic. Zostali na noc, a następnego dnia odjechali. Drogą na Hebron.
- Nie pojechali przez Jerozolimę?
- Przecież mówię, pojechali na południe.
- I to był ten cud?
- Cud zdarzył się godzinę po ich odjeździe.
* * *
- Czas nam w drogę Jetro. - Józef ubrany był w płaszcz przepasany sznurem, a w ręku trzymał laskę, - Jeszcze dziś wyruszam z żoną i dzieckiem do...zresztą nieważne. Chciałbym ci podziękować i zapłacić za
pokój.
- Podziękowanie przyjęte. Jednak pieniędzy od ciebie nie przyjmę.
- Nie rozumiem. Dlaczego?
- No powiedzmy, że każdy, kto urodził się pod moim dachem zawsze może liczyć na moją gościnę. - Jetro uśmiechnął się szeroko. - Jego rodzice również mogą liczyć.
- W takim razie, bardzo ci dziękuję. Jesteś dobrym człowiekiem.
- Nie jestem tego pewien. Już teraz w Bethlehem krąży plotka, że Jetro nie znalazł izby dla rodzącej kobiety.
- Jetro, jesteś dobrym człowiekiem - powtórzył Józef - Nawet, jeżeli cała Palestyna, cały świat i wszystkie pokolenia będą mówiły coś innego to my przecież wiemy, jaka jest prawda.
- A jaka jest prawda?
Zaskrzypiały drzwi i do izby weszła Maryja. Była ubrana w podróżny płaszcz, a na ręku trzymała owiniętego w chustę syna. Józef odwrócił się w stronę żony i odpowiedział:
- Oto jest prawda. To dziecko. I powiem ci coś jeszcze. Coś bardzo ważnego. Ukryj swojego syna. Rozmawiałem tamtej nocy z Janem. Opowiadał mi o rodzinie mieszkającej głęboko w górach. Wyślij tam żonę z dzieckiem. Najlepiej dziś. Na jakiś czas.
* * *
- Tak powiedział. "Ukryj dziecko." Te dwa słowa.
- To był cud?
- Tak, bo ty żyjesz. Bo rozmawiasz ze mną. Gdybym was wtedy nie wysłał w góry razem z Janem... Ludzie mówili potem, że Herod oszalał. Kazał zabić wszystkie dzieci. Wszystkich chłopców.
- Tak, słyszałem o tym. A syn Józefa i Maryi?
- Nazwali Go Jezus. Nigdy potem Go nie spotkałem. Józef był cieślą, pochodził z Galilei. Pewnie pierworodny syn przejął po nim warsztat.
- Jezus, syn cieśli Józefa z Galilei?...
c.d.n.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..