nasze media Mały Gość 04/2024

Ministrant Buks

|

MGN 09/2006

dodane 17.03.2012 21:10

Drżyjcie, ministranci!

Będę Was pouczał, rozstawiał po kątach i wbijał do głowy, że być ministrantem to najlepsze, co mogło Was spotkać.

Drżyjcie, ministranci!   Już mnie lubicie, prawda? Przecież uwielbiacie być pouczani! Przepadacie za tym, by ktoś rozstawiał Was po kątach. I tu możecie na mnie liczyć. Póki co, pozwólcie, że się przedstawię. Ministrantem zostałem ponad trzydzieści lat temu. Miałem wtedy chyba siedem lat. Łatwo policzyć, że teraz mam trochę po czterdziestce. To dlatego odważyłem się napisać, że będę Was pouczał. Jestem dorosły, a dorosły zwykle jest mądrzejszy od dzieci i młodzieży, i dlatego może ich pouczać. Po tych słowach polubiliście mnie zapewne jeszcze bardziej!? Dziękuję za życzliwość i wracam do mojego ministranckiego życiorysu. Jako ministrant przeszedłem chyba wszystkie stopnie wtajemniczenia. Czyściłem świeczniki, zamiatałem liście wokół kościoła. To jeden z ważniejszych ministranckich obowiązków, podpowiadam – gdyby ktoś nie wiedział. Oczywiście służyłem też przy ołtarzu: dzwoniłem, chodziłem ze świecami i pateną. Czytałem lekcje, a nawet śpiewałem psalm, co przy moim kompletnym braku słuchu muzycznego było przedsięwzięciem odważnym, żeby nie napisać desperackim. Ja z mojego śpiewu byłem zwykle zadowolony, parafianie już nie.

To były piękne lata
Kiedy miałem czternaście lat i chodziłem do siódmej klasy szkoły podstawowej, zostałem kościelnym, czyli zakrystianem. Nie była to funkcja malowana, ale prawdziwa, ze wszystkimi obowiązkami, ale i przywilejami. Byłem na przykład panem zakrystii. Przez dwa lata, aż do ukończenia podstawówki, chodziłem codziennie na wszystkie Msze i nabożeństwa. Otwierałem zakrystię, przygotowywałem, co potrzebne do Mszy, pilnowałem i rozstawiałem po kątach moich kolegów ministrantów. Nic, co działo się w kościele, nie mogło się obejść bez mojej obecności. Wydawało mi się wtedy, że byłem ważniejszy od księdza. Bo księży w parafii było dwóch, a ja sam jeden. Jednego z księży mogło nie być, a ja musiałem być zawsze. Z domu wychodziłem gdzieś około szóstej rano, potem jedna i druga Msza, zamykałem zakrystię i prosto z kościoła biegłem do szkoły.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..