Rozmowa z Elżbietą Dzikowską w Muzeum Podróżników
Jest Pani jedyną Polką, która uczestniczyła w odkryciu ostatniej stolicy Inków, zniszczonej w 1572 roku...
– Ta wyprawa miała miejsce w 1976 roku. Zorganizował ją peruwiański historyk Edmund Guillen. W Sewilli znalazł listy hiszpańskich konkwistadorów, którzy zdobyli ostatnią stolicę Inków, Vilcabambę. Na podstawie tych listów wytyczył trasę. I tak, przedzierając się przez dżunglę, w końcu odnaleźliśmy miasto Inków.
Byliście pierwszymi odkrywcami?
– Przed nami był tam Hiram Bingham, archeolog. Ale wydało mu się, że to nie może być Vilcabamba, bo za biedna. I gdy w 1911 odkrył Machu Pichu uznał, że to jest Vilcabamba. Tak myślano do 1956 r. Gdy było już wiadomo że Machu Pichu, to jednak nie Vilcabamba, zaczęto jej szukać w innych miejscach. My odkryliśmy fragmenty dachówek, świątyni, spalonego pałacu. Nasze odkrycie zgadzało się z opisami znajdującymi się w listach. Dziś nie ma wątpliwości. Vilcabamba to Viclabamba.
Przywozi Pani wiele pamiątek z podróży. Bywają czasem kłopotliwe?
– Kiedyś w Namibii w Afryce, u plemienia Himba, kupiłam spódnice i plecak z koziej skóry. Strasznie śmierdziały. Tamtejsi ludzie, by uchronić się od słońca i moskitów, smarują się mieszaniną ochry, tłuszczu i zwierzęcej krwi. Ten zapach przenosi się na ubrania. No i moi przyjaciele nie pozwolili mi wieźć tych rzeczy wewnątrz jeepa. Musiały stale być na dachu. A to z kolei było niebezpieczne, bo na dach mógł łatwo sięgnąć trąbą słoń.
Dokąd kolejna podróż?
– W sierpniu do Mongolii. To podróż marzeń. Bo kocham przestrzenie. A tam step i pustynia. Jestem ciągle w drodze. Chcę zobaczyć to, czego już za chwilę może nie być.
Co trzeba robić, by spełnić marzenia o podróżach?
– Pielęgnować w sobie ciekawość świata, uczyć się, dbać o zdrowie i koniecznie nauczyć się dobrze fotografować. Wspomnienia utrwalone na zdjęciu są bardzo ważne.
Rozmawiał Krzysztof Błażyca