Ciągle w drodze

Krzysztof Błażyca

|

MGN 07-08/2007

publikacja 25.05.2007 16:37

Rozmowa z Elżbietą Dzikowską w Muzeum Podróżników

Ciągle w drodze Elżbieta Dzikowska, podróżniczka, autorka wielu filmów i książek o odkrywaniu świata. Do zdjęcia ubrała ponczo noszone przez Majów. fot. MAREK PIEKARA

Była Pani wśród ludożerców?
– Tak, byłam u Papuasów, z plemienia Irian Yaja, w wiosce, w której w latach 60-tych zjedzono Mike Rockefellera, a w 1989 r. misjonarza. Był dla nich taki dobry i Papuasi chcieli mieć jego cechy.

Nie bała się Pani, że też wyląduje w papuaskim garnku?
– Dziś kanibalizm praktycznie zanikł. Oficjalnie jest zakazany. Dużo przyczyniły się do tego misje. Choć podobno istnieje jeszcze w plemieniu Karawaja u Papuasów na Nowej Gwinei. Mieszkają na drzewach. Swoje domy mają 40 metrów nad ziemią. To ostatni ludzie żyjący jak w epoce kamiennej.

Dokąd odbyła Pani swą pierwszą podróż?
– Studiowałam chiński i po czwartym roku wysłano mnie do Chin. Leciałam samolotem. To była moja pierwsza daleka podróż. Natomiast pierwszą podróż zawodową odbyłam do Meksyku na statku handlowym. Trwała trzy tygodnie

Czym Pani przemieszczała się najczęściej?
– Wiele wypraw odbywałam konno. Pływałam też na żaglówkach, ale największe zaufanie mam do własnych nóg.

A na słoniu?
– Jechałam, ale nie lubię. Ani na słoniu ani na wielbłądzie. Teraz moim ulubionym środkiem przemieszczania się jest balon. Pierwszy raz leciałam balonem w Kenii. Filmowaliśmy migracje zwierząt. To podglądanie tak mi się spodobało, że teraz latam nad Biebrzą i podpatruję łosie, sarny.

Ile kilometrów już Pani przemierzyła?
– Nie jeżdżę po świecie, by bić rekordy, lecz by świat poznać. A jeżeli się da, to przybliżyć go innym.

Czy spotkała Pani czarowników?
– Czarowników, szamanów, znachorów. Gdy miałam kłopoty ze snem myślałam, że może mi pomogą (śmiech). Nie pomogli. Na Jukatanie miejscowy szaman próbował mnie leczyć dotykaniem węża. To nie było przyjemne.

A czy miała Pani taką przygodę, kiedy nie było Pani do śmiechu?
– Kiedyś w Etiopii poszłam fotografować rzekę. Szłam po grząskim piasku, nie patrząc przed siebie i nagle zapadłam się. W ostatnim momencie rzuciłam się na twardy grunt. Z trudem się wydostałam. A było blisko chwili kiedy wszystko, by się nade mną zamknęło i nikt by nie wiedział, co się ze mną stało.

Jest Pani jedyną Polką, która uczestniczyła w odkryciu ostatniej stolicy Inków, zniszczonej w 1572 roku...
– Ta wyprawa miała miejsce w 1976 roku. Zorganizował ją peruwiański historyk Edmund Guillen. W Sewilli znalazł listy hiszpańskich konkwistadorów, którzy zdobyli ostatnią stolicę Inków, Vilcabambę. Na podstawie tych listów wytyczył trasę. I tak, przedzierając się przez dżunglę, w końcu odnaleźliśmy miasto Inków.

Byliście pierwszymi odkrywcami?
– Przed nami był tam Hiram Bingham, archeolog. Ale wydało mu się, że to nie może być Vilcabamba, bo za biedna. I gdy w 1911 odkrył Machu Pichu uznał, że to jest Vilcabamba. Tak myślano do 1956 r. Gdy było już wiadomo że Machu Pichu, to jednak nie Vilcabamba, zaczęto jej szukać w innych miejscach. My odkryliśmy fragmenty dachówek, świątyni, spalonego pałacu. Nasze odkrycie zgadzało się z opisami znajdującymi się w listach. Dziś nie ma wątpliwości. Vilcabamba to Viclabamba.

Przywozi Pani wiele pamiątek z podróży. Bywają czasem kłopotliwe?
– Kiedyś w Namibii w Afryce, u plemienia Himba, kupiłam spódnice i plecak z koziej skóry. Strasznie śmierdziały. Tamtejsi ludzie, by uchronić się od słońca i moskitów, smarują się mieszaniną ochry, tłuszczu i zwierzęcej krwi. Ten zapach przenosi się na ubrania. No i moi przyjaciele nie pozwolili mi wieźć tych rzeczy wewnątrz jeepa. Musiały stale być na dachu. A to z kolei było niebezpieczne, bo na dach mógł łatwo sięgnąć trąbą słoń.

Dokąd kolejna podróż?
– W sierpniu do Mongolii. To podróż marzeń. Bo kocham przestrzenie. A tam step i pustynia. Jestem ciągle w drodze. Chcę zobaczyć to, czego już za chwilę może nie być.

Co trzeba robić, by spełnić marzenia o podróżach?
– Pielęgnować w sobie ciekawość świata, uczyć się, dbać o zdrowie i koniecznie nauczyć się dobrze fotografować. Wspomnienia utrwalone na zdjęciu są bardzo ważne.

Rozmawiał Krzysztof Błażyca


 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.