W lipcowy wieczór Luciana klęczała przy łóżku brata. Rękę oplecioną różańcem trzymała w jego dłoniach. Poczuła delikatny uścisk. To było pożegnanie.
Sześć dni w turyńskim domu Frassatich, od poniedziałku 29 czerwca do soboty 4 lipca, umierał 24-letni Pier Giorgio. Ból głowy, gorączka… Może to grypa, może zwykłe przeziębienie – nikt w domu nie zwracał na to specjalnej uwagi. Tym bardziej że rodziną przejęta była odchodzeniem i śmiercią babci a Pier Giorgio, zwykle pełen życia, radości, entuzjazmu, próbował ukryć przed nimi swoją niespodziewaną słabość. Nie chciał być dodatkowym kłopotem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.