publikacja 18.06.2025 12:05
W lipcowy wieczór Luciana klęczała przy łóżku brata. Rękę oplecioną różańcem trzymała w jego dłoniach. Poczuła delikatny uścisk. To było pożegnanie.
Lubił jeździć na rowerze, na którym przemierzał ulice Turynu, docierając do najbiedniejszych
Facebook Frassati
Sześć dni w turyńskim domu Frassatich, od poniedziałku 29 czerwca do soboty 4 lipca, umierał 24-letni Pier Giorgio. Ból głowy, gorączka… Może to grypa, może zwykłe przeziębienie – nikt w domu nie zwracał na to specjalnej uwagi. Tym bardziej że rodziną przejęta była odchodzeniem i śmiercią babci a Pier Giorgio, zwykle pełen życia, radości, entuzjazmu, próbował ukryć przed nimi swoją niespodziewaną słabość. Nie chciał być dodatkowym kłopotem.
„Nie znaliśmy tego życia. Nigdy nie interesowaliśmy się, co robi Pier Giorgio i dlaczego. Nawet w przeddzień jego choroby, kiedy spóźnił się na obiad, nie wiedzieliśmy, iż stało się tak dlatego, bo pieniądze jakie miał, oddał jakiemuś biedakowi i musiał pieszo wracać do domu. Nie zauważyliśmy, że wrócił też bez marynarki…” – wspominała po wielu latach jego siostra Luciana w książce „Mój brat Pier Giorgio”. Po śmierci brata w domu nieoczekiwanie pojawił się tłum nieznanych, biednych i bezdomnych, którzy „dotykali go z czcią jak relikwię” – zauważyła siostra. A po pogrzebie, na który przyszedł niemal cały Turyn, tata powiedział: „Nie wiedziałem, kim był mój syn…”.
No właśnie, kim był ten, który dziś znany jest na całym świecie, którego święty papież Jan Paweł II ogłosił błogosławionym, a w tym roku, na zakończenie Jubileuszu Młodych w Rzymie, zostanie ogłoszony świętym.
Góry
Mieszkali w Turynie, w północno-zachodnich Włoszech. Tata, Alfredo Frassati, był senatorem, ambasadorem w Berlinie, właścicielem gazety „La Stampa”. Mama Adelajda była malarką. Dodo, bo tak nazywano w domu małego Pier Giorgia, miał młodszą, jedyną siostrę, Lucianę. Gdy był małym chłopcem, często razem z mamą chodził w wysokie góry. Z tamtego czasu pewnie pochodzi jego miłość do wspinaczki. Potem wycieczki w Alpy organizował swoim przyjaciołom.
W Pollone, podalpejskim miasteczku, jakieś 85 kilometrów od Turynu, rodzina Frassatich w pięknym, starym parku miała dom. Stąd pochodzili Adelajda i Alfred. Ich syn, Pier Giorgio, spędził tam pierwsze lata swego życia. Kiedyś razem z dziadkiem odwiedzili ochronkę w Pollone. Dzieci jadły właśnie obiad. Tylko jeden z chłopców siedział smutny, daleko od innych i nie jadł.
– Posadziłam go osobno, bo ma wysypkę – tłumaczyła siostra Celesta opiekująca się maluchami. – Nie chcę, żeby zaraził inne dzieci. Pier Giorgio nie zastanawiał się długo. Usiadł przy chorym chłopcu i zaproponował: „Jedną łyżkę ja, drugą ty”.
Biedni
Najwięcej wspomnień o świętym młodym Włochu pozostało chyba dzięki jego siostrze Lucianie. „Pamiętam, Dodo był wtedy mały. Ktoś zapukał do drzwi naszego domu. Na progu stała kobieta, na ręku trzymała bose dziecko. Dodo ściągnął swoje buty i podał kobiecie, i szybko zamknął drzwi, żeby ktoś nie nadszedł i nie sprzeciwił się” – zapisała. „Innym razem przyszedł do nas biedak. Mówił, że jest głodny i że nie ma pracy. Ojciec kazał mu odejść, bo poczuł alkohol, a Dodo zaczął płakać i pobiegł po ratunek do mamy. »Biegnij szybko za nim i przyprowadź go tu, damy mu jeść« – zgodziła się mama”. Kiedy był starszy, ze wszystkich wycieczek wracał bez grosza. Bo albo zapłacił komuś za przejazd, albo kupił jedzenie. Raz w miesiącu przychodził do klasztoru zaprzyjaźnionych sióstr. Pytał, ile wydały na biedne dzieci, i płacił ich rachunki.
W Turynie młodego Frassatiego znali chyba wszyscy biedacy. Zdarzało się, że do domu wracał bez płaszcza albo butów. Kiedyś, odwiedzając jednego z kolegów, zostawił w korytarzu rower, którym bardzo lubił jeździć po mieście. Gdy wychodził, okazało się, że roweru nie ma. „Widocznie komuś innemu był bardziej potrzebny” – powiedział.
Jeszcze w ostatnich godzinach życia prosił Lucianę, by dokończyła to, czego nie zdążył. „Mówił z trudem. Prosił, żebym wyjęła portfel z jego marynarki, żebym przyniosła pudełko z zastrzykami i wieczne pióro. Napisał niewyraźnie: »To zastrzyki dla Cenversa. Kwit jest Sappy. Zapomniałem go przedłużyć. Zrób to na mój rachunek«. Nieustannie miał kieszenie wypchane karteczkami, na których zapisywał, kto czego potrzebuje i gdzie trzeba jeszcze pójść” – wspominała siostra.
Pan Bóg
Koledzy bardzo go lubili. Z nim zawsze była dobra zabawa. Mówili, że Frassati miał trzy miłości: góry, które często razem zdobywali, biedni, którym zawsze pomagał, i miłość najważniejsza – Pan Bóg. Wiedzieli, że ponad wszystko kochał Boga. Opowiadali, że nikt nie modlił się tak pięknie, że bardzo lubił nocne adoracje przed Najświętszym Sakramentem. Zapominał wtedy o całym świecie. „Pamiętam, w kościele trwała adoracja Najświętszego Sakramentu. Niedaleko mnie klęczał młody człowiek, nie umiałem wzroku od niego oderwać. »Kto to jest?«, zapytałem kolegę. »To Frassati, syn senatora«. Klęczał tak około godziny. Miał taki wyraz twarzy, że zamiast na Najświętszy Sakrament, patrzyłem na niego. Innym razem widziałem go podczas Mszy Świętej, jak klęczał na posadzce między innymi. Ci, którzy szli do Komunii św. albo wracali, potrącali go. Nie zwracał na to uwagi. Tak był skupiony, że nie zauważył nawet, że wosk świecy stojącej obok kapie mu na ubranie”.
Był jak żołnierz na warcie, wpatrzony w Najświętszy Sakrament
Skąd Pier Giorgio wiedział, jak pięknie żyć? Bo słuchał Pana Boga. Bo czytał Pismo Święte. Bo regularnie się spowiadał, jeśli trzeba było, potrafił na schodach kościoła znajomego księdza poprosić o spowiedź, żeby tylko móc przyjąć Jezusa w Komunii św. A od 13 roku życia przyjmował Go codziennie, co wtedy nie było proste, bo post eucharystyczny obowiązywał od północy. Wszystko przeżywał z Jezusem. Podczas wycieczki alpejskiej potrafił minąć schronisko, zrobić kilka kilometrów więcej, by zdążyć przyjąć Komunię św. A jeśli wiedział, że w sobotę wieczorem trzeba będzie zanocować w schronisku, rezygnował z wycieczki, bo w niedzielę nie zdążyłby na Mszę Świętą. Często chodził do kościoła niedaleko dworca, czasem z nartami, żeby zdążyć na pierwszy pociąg. Wszystko przeżywał z Jezusem.
Tata chciał dobrze wykształcić syna. Być może planował, że będzie jego następcą. Pier Giorgio widział inaczej, widział więcej. Miał inne marzenia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.