nasze media Najnowszy numer MGN 04/2023

Gabriela Szulik

|

MGN 12/2003

dodane 12.04.2012 02:04

Przebaczam Ci, Oliwer

Zaskoczony Olivier zaatakował. Najpierw pięściami, potem krzesłem. Na koniec dusił. Był pewny, że siostra Czesława nie żyje. Pobita misjonarka jednak żyła. Zmarła w szpitalu dziesięć dni później.

S. Czesława Lorek RSCJ,
zakonnica lat 65

ZAMORDOWANA NA MISJACH
21 maja 2003 r. Kinszasa Demokratyczna Republika Konga

Polskie fiołki na grobie w Kongo
W skromnym pokoju na stole duży portret zakonnicy. Obok znicz. W małym wazonie kilka polnych fiołków. O tej porze? Spotykamy się w listopadzie, tuż po Dniu Zadusznym. – Te fiołki zakwitły teraz, jakby specjalnie dla niej, tu, przed blokiem – spokojnie opowiada pani Zofia Lorek, emerytowana nauczycielka, mieszkająca samotnie w Nowym Sączu, siostra zamordowanej w tym roku zakonnicy misjonarki. Cieszy się, bo niektóre kwiaty zdążyła zasuszyć. – Jeden z misjonarzy zawiezie je do Kongo, na grób Czesi – mówi. Pani Zofia była nie tylko o rok starszą siostrą, ale też przyjaciółką. – Pamiętam – wspomina – jak wróciłam z rekolekcji dla maturzystów. Organizowały je siostry ze zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Sacré Coeur, czytaj: sakreker). Opowiadałam, a Cesia – tak ją nazywaliśmy w domu – wsłuchiwała się dokładnie w każde słowo. Potem powiedziała, że chyba pójdzie do klasztoru. Jednak nie była jeszcze zdecydowana. Ale kiedy nieco później, przed Mszą św., podczas adoracji Najświętszego Sakramentu usłyszała: „Daj mi serce swoje”, już wiedziała. – Cieszyłabym się, gdybyś była dobrą zakonnicą – powiedziała mama, gdy usłyszała o planach córki.

Sny o Afryce
Kiedy w 1978 roku wybierano nowego papieża, siostra Czesława Lorek by- ła w Rzymie. Wszyscy czekali w napięciu. – Wybiorą, kogo Bóg będzie chciał – pomyślała siostra Czesława i poszła do kaplicy. Gdy wybrano kardynała Wojtyłę, zakonnice z jej zgromadzenia pochodzące z różnych krajów przybiegły z wiadomością, ale nie potrafiły nawet wymówić jego nazwiska. – To mój papież, z mojego kraju – cieszyła się siostra Czesława. – Nie zostawiajcie mnie samego – usłyszała kilka chwil później. Wtedy podjęła drugą ważną decyzję. Po powrocie z Rzymu poprosiła przełożonych, by mogła pojechać na misje. Zaczynała w ówczesnym Zairze od pracy z dziećmi. Miała wtedy 44 lata. W ciasnych i ciemnych klasach z portretem wodza Mobutu trzeba było utrzymać dyscyplinę w 100-osobowej klasie. Siostra Czesława odwiedzała też więźniów. Razem z innymi siostrami pomagała im znaleźć pracę, gdy wychodzili na wolność. Przez 5 lat pracowała w buszu. Siostry założyły szkołę kroju i szycia. Uczyły nawet miejscowe kobiety, jak robić mydło i oliwę. – Nigdy się nie skarżyła – wspomina pani Zofia. – Kiedy przyjeżdżała na urlop do Polski, śniła o Afryce. Nawet listy stamtąd dostawała. Kiedy okazało się, że ma złośliwego guza mózgu i musi jechać na operację do Belgii, w Kinszasie modlili się za nią codziennie. – Tak się podzielili – wzrusza się pani Zofia – że modlitwa trwała przez 24 godziny. A gdy wróciła do Zairu, przez dwa tygodnie trwały uroczystości powitalne.

Śmierć przy ołtarzu
Po operacji nie wróciła już do buszu. Pracowała w parafii w Kinszasie. Dbała o zakrystię, o kościół, prowadziła chór, przygotowywała dzieci do I Komunii świętej. W niedzielę, 11 maja 2003 roku o godz. 10.00 kolejna grupa dzieci po raz pierwszy przyjmowała Jezusa. Po uroczystości w kościele, siostra Czesława była zaproszona na przyjęcie do jednej z rodzin. Ponieważ wieczorem była jeszcze Msza święta, siostra postanowiła przed wyjściem przygotować kościół. Gdy weszła do środka, zauważyła w pobliżu ołtarza dziwne ruchy. – Kto tam? – zawołała głośno. Zza ołtarza wyszedł 18-letni chłopak, były ministrant, dobrze znany siostrze Czesławie. – Co ty tu robisz, Olivier? – zapytała. Chłopak jakby trochę się zawstydził. Nawet przeprosił. Uspokojona, odwróciła się i wtedy Olivier uderzył. Najpierw pięściami, potem krzesłem. W końcu zaczął dusić. Był pewny, że zabił. Zostawił zakonnicę na stopniach ołtarza i… poszedł na przyjęcie komunijne. Siostra Czesława po dwóch dniach w szpitalu odzyskała przytomność. Ale chyba tylko po to, by powiedzieć, że przebaczyła i żeby nie karać chłopca. Po dziesięciu dniach zmarła. – To było dla nich szokujące – opowiada pani Zofia. – Bo w Kongo panuje zasada: śmierć za śmierć. Ale wtedy zrozumieli, że jeśli ona przebaczyła, to my też musimy przebaczyć. Gabriela Szulik

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..