Aldair, piłkarski mistrz świata z roku 1994, długoletni obrońca AS Roma, specjalnie dla „Małego Gościa”
– W AS Roma grasz od trzynastu lat. Niedawno w jednej z włoskich gazet nazwano Cię najbardziej kochanym przez kibiców piłkarzem tego klubu. Jak zdobywa się miłość kibiców?
– To nie jest zbyt trudne. Jak w każdej innej dziedzinie życia, także w sporcie obowiązują pewne reguły. Jeśli ktoś ich przestrzega, sam zyskuje sympatię i szacunek u innych. Jeśli chodzi o kibiców AS Roma, to myślę, że lubią mnie również za moją wierność temu klubowi.
– Dlaczego tyle lat grałeś w jednym klubie? To rzadko spotykane. Może nie miałeś innych propozycji?
– Propozycje były, i to bardzo interesujące, ale zdecydowałem się pozostać w Rzymie ze względu na rodzinę, na dzieci. Chciałem zaoszczędzić im zmiany szkoły, kolegów. To nie zawsze dobrze wpływa na naukę.
– Czym jest dla Ciebie piłka nożna?
– Wszystkim. Przecież całe moje życie jest z nią związane. Oczywiście na początku nie wiedziałem, że zostanę piłkarzem. Traktowałem ten sport jak zabawę, rozrywkę, ale kiedy stało się jasne, w wieku około 19 lat, że piłka będzie moim zawodem, starałem się do niego przygotować najlepiej, jak tylko potrafiłem, po pierwsze dlatego, aby nie zawieść kibiców, którzy na mnie liczyli, a po drugie, przecież brałem za to pieniądze. Bardzo dokładnie spełniałem więc zalecenia moich opiekunów i trenerów, wykonywałem to, co mi mówili. Bardzo cieszę się z tego, że zostałem piłkarzem. Pomijając piękne przeżycia, które były moim udziałem, sport pozwala mi zachować dobrą kondycję, czuć się fizycznie bardzo sprawnym, jednym słowem same korzyści.
– Jaki był Twój dom rodzinny?
– Urodziłem się w niewielkiej miejscowości Ilheus w Brazylii. Moi rodzice nadal tam mieszkają. Byliśmy bardzo biedni. Było nas pięcioro rodzeństwa. Opuściłem dom mając 14 i pół roku. W mojej miejscowości mówiono mi, że jestem dobrze się zapowiadającym piłkarzem. Mój ojciec w to wierzył, pozwolił mi więc zapisać się do klubu piłkarskiego. Zawsze jednak byłem bardzo związany z moją mamą, która była osobą bardzo wymagającą, w domu musieliśmy pracować. Mama sprzeciwiała się mojej grze w piłkę, zwłaszcza kiedy dochodziły ją skargi nauczycielek, że zamiast do szkoły poszedłem na boisko. Nie była z tego zadowolona. Ojciec był inny. Może dlatego, że sam grał w piłkę, miał więcej zrozumienia.
– Tata miał rację. Zostałeś mistrzem świata. W finałach w Stanach Zjednoczonych w 1994 roku. Brazylia zdobyła pierwsze miejsce.
– Docierało to do nas powoli. Dopiero po powrocie do Brazylii, gdy w różnych miastach spotykaliśmy się z milionami kibiców, którzy na nas czekali, mieliśmy okazję ochłonąć i nacieszyć się tym zwycięstwem. Nie wiem tylko, co było bardziej męczące – udział w turnieju, czy te niekończące się spotkania…
– Co się czuje, gdy zdobywa się mistrzostwo świata, gdy patrzą na Ciebie miliony ludzi na całym świecie?
– Jestem osobą raczej spokojną. Bardziej przeżywam porażki, jak chociażby przegraną z Francją 3: 0 w finale w 1998 roku, niż zwycięstwa. Jeśli chodzi o zdobycie mistrzostwa świata, to – pamiętam – nie wyszedłem świętować ze wszystkimi zwycięstwa. Zostałem w hotelu, bo myślami byłem przy mojej żonie, która akurat spodziewała się dziecka. Nie mogłem się doczekać, kiedy już będę w domu.
...Dziękuję za wszystko w imieniu też innych" w: Obuchem w głowę czyli nasze spotkanie z Matką Teresą