W gęstej mgle, niemal po omacku, polną drogą przesuwały się dwie postacie: ksiądz i starsza kobieta. Z oddali dobiegały głosy dzieci. - Pokażcie, którędy iść do Ars - poprosił ksiądz. - O tam, tędy... - drogę wskazał Antoni. - Chłopcze, ty mi pokazałeś drogę do Ars, a ja ci pokażę drogę do nieba.
We wschodniej Francji, jakieś 40 kilometrów od Lyonu, leży niewielka miejscowość, właściwie wieś - Ars-sur-Formans, zwana krótko: Ars. Pewnie dziś tylko okoliczni Francuzi znaliby to miejsce, gdyby nie to, że prawie 200 lat temu proboszczem parafii św. Sykstusa w Ars został ks. Jan Maria Vianney Co takiego zrobił, że maleńkie Ars rozsławił na cały świat? Dlaczego papież Pius XI najpierw ogłosił go świętym, potem patronem proboszczów, a Benedykt XVI w czerwcu mijającego roku, rozpoczynając Rok Kapłański, ogłosił św. Jana Marię Vianneya patronem wszystkich księży?
Szukanie parafian
Gdy w Ars pojawił się nowy proboszcz, w 1818 roku we wsi mieszkało może dwieście, trzysta osób. Niskich, lepionych z gliny domów nie było więcej niż czterdzieści. Nad nimi wznosił się stary zaniedbany kościół z drewnianą dzwonnicą, która sprawiała wrażenie, że runie na przykościelny cmentarz, gdy ciężki dzwon zaczynał się kołysać. Nowy proboszcz z trudnością odnalazł swoją parafię, a potem... szukał swoich parafian. Dosłownie. Bo niewielu ich przychodziło wtedy do kościoła. Po pierwsze dlatego, że był to trudny czas dla wierzących we Francji. W czasie rewolucji francuskiej zamykano kościoły, ludzie w tajemnicy spotykali się na Mszy św. w domach, księża musieli się ukrywać, a wielu zostało zabitych. Nie wszyscy wierzący wytrzymywali tę próbę. Po drugie dlatego, że dla mieszkańców Ars ważniejsze od przychodzenia do kościoła była praca w polu – z tego się utrzymywali – a po pracy odpoczywali i bawili się w karczmie. Ksiądz Vianney wiedział już od pierwszych dni, że w Ars nie będzie łatwo, ale wierzył, że Pan Bóg pomoże mu obudzić w nich wiarę. Bo na tym najbardziej zależało świętemu proboszczowi: wszystkim swoim parafianom chciał pokazać drogę do nieba. Tylko to się liczyło.
Na kamiennej posadzce
Nowy proboszcz nie bardzo podobał się mieszkańcom Ars. - Jakiś taki niezgrabny, ma starą sutannę i buty zniszczone - mówili między sobą. Tylko ci, którzy zobaczyli, jak pobożnie i poważnie odprawia Mszę św., jak szczerze się modli, zmienili zdanie. Drugi raz parafianie zdziwili się, gdy ich nowy proboszcz poprosił, by wywieźli z plebanii krzesła pluszowe, fotele, dwa łóżka z baldachimem i inne przedmioty wypożyczone z zamku. Ksiądz zostawił tylko stary stół, szafę na książki, kilka naczyń potrzebnych w kuchni i stare łóżko. Zresztą i tak najczęściej spał na kamiennej podłodze. Dopiero, gdy zaczął mu dokuczać ból nerwów twarzowych, przeniósł się... ale zamiast do swego pokoju, poszedł na strych. Jedzeniem też się specjalnie nie przejmował. Jadł tylko wtedy, gdy miał czas, a najczęściej go nie miał. Bo albo odwiedzał swoich parafian, albo spowiadał, albo modlił się w kościele, albo w zakrystii w pobliżu Najświętszego Sakramentu przygotowywał kazania czy katechezy. Kiedyś odwiedziła ks. Vianneya siostra. -Czym ja Cię poczęstuję?... Nie mam nic... - martwił się ksiądz. Bardzo chciał ugościć ukochaną młodszą siostrę, a w kuchni znalazł tylko... kilka spleśniałych kartofli. Ludzie nie rozumieli, dlaczego ich proboszcz tak postępuje. Dziwili się, że można żyć w tak prostych warunkach i na dodatek prawie nic nie jeść. A ks. Vianney był przekonany, że pokuta to jedyny sposób, by jego parafianie pokochali Pana Boga i chcieli żyć tak, jak uczył Jezus.