Pokazał drogę do nieba

Gabriela Szulik

|

MGN 12/2009

publikacja 16.11.2009 14:55

W gęstej mgle, niemal po omacku, polną drogą przesuwały się dwie postacie: ksiądz i starsza kobieta. Z oddali dobiegały głosy dzieci. - Pokażcie, którędy iść do Ars - poprosił ksiądz. - O tam, tędy... - drogę wskazał Antoni. - Chłopcze, ty mi pokazałeś drogę do Ars, a ja ci pokażę drogę do nieba.

Pokazał drogę do nieba Święty Jan Maria Vianney

We wschodniej Francji, jakieś 40 kilometrów od Lyonu, leży nie­wielka miejscowość, właściwie wieś - Ars-sur-Formans, zwana krótko: Ars. Pewnie dziś tylko okoliczni Francuzi znaliby to miejsce, gdyby nie to, że prawie 200 lat temu proboszczem parafii św. Sykstusa w Ars został ks. Jan Maria Vianney Co takiego zrobił, że maleń­kie Ars rozsławił na cały świat? Dlaczego papież Pius XI najpierw ogłosił go świętym, potem patro­nem proboszczów, a Benedykt XVI w czerwcu mijającego roku, rozpoczynając Rok Kapłański, ogłosił św. Jana Marię Vianneya patronem wszystkich księży?

Szukanie parafian
Gdy w Ars pojawił się nowy proboszcz, w 1818 roku we wsi mieszkało może dwieście, trzy­sta osób. Niskich, lepionych z gliny domów nie było więcej niż czterdzieści. Nad nimi wznosił się stary zaniedbany kościół z drewnianą dzwon­nicą, która sprawiała wraże­nie, że runie na przykościelny cmentarz, gdy ciężki dzwon zaczynał się kołysać. Nowy proboszcz z trud­nością odnalazł swoją para­fię, a potem... szukał swoich parafian. Dosłownie. Bo niewielu ich przychodziło wtedy do kościoła. Po pierw­sze dlatego, że był to trudny czas dla wierzących we Francji. W czasie rewolucji francuskiej zamykano kościoły, ludzie w tajemnicy spotykali się na Mszy św. w domach, księża musieli się ukrywać, a wielu zosta­ło zabitych. Nie wszyscy wierzący wytrzymywali tę próbę. Po drugie dlatego, że dla mieszkańców Ars ważniejsze od przychodzenia do kościoła była praca w polu – z tego się utrzymywali – a po pracy odpoczywali i bawili się w karczmie. Ksiądz Vianney wiedział już od pierwszych dni, że w Ars nie będzie łatwo, ale wierzył, że Pan Bóg pomoże mu obudzić w nich wiarę. Bo na tym najbardziej zależało świętemu proboszczowi: wszystkim swoim parafianom chciał pokazać drogę do nieba. Tylko to się liczyło.

Na kamiennej posadzce
Nowy proboszcz nie bardzo podobał się mieszkańcom Ars. - Jakiś taki niezgrabny, ma starą sutannę i buty zniszczone - mówili między sobą. Tylko ci, którzy zobaczyli, jak pobożnie i poważnie odprawia Mszę św., jak szczerze się modli, zmienili zdanie. Drugi raz parafianie zdziwili się, gdy ich nowy proboszcz poprosił, by wywieźli z plebanii krzesła pluszowe, fotele, dwa łóżka z baldachimem i inne przedmioty wypożyczone z zamku. Ksiądz zostawił tylko stary stół, szafę na książki, kilka naczyń potrzebnych w kuchni i stare łóżko. Zresztą i tak najczęściej spał na kamiennej podłodze. Dopiero, gdy zaczął mu dokuczać ból nerwów twarzowych, przeniósł się... ale zamiast do swego pokoju, poszedł na strych. Jedzeniem też się specjalnie nie przejmował. Jadł tylko wtedy, gdy miał czas, a najczęściej go nie miał. Bo albo odwiedzał swoich parafian, albo spowiadał, albo modlił się w kościele, albo w zakrystii w pobliżu Najświętszego Sakramentu przygotowywał kazania czy katechezy. Kiedyś odwiedziła ks. Vianneya siostra. -Czym ja Cię poczęstuję?... Nie mam nic... - martwił się ksiądz. Bardzo chciał ugościć ukochaną młodszą siostrę, a w kuchni znalazł tylko... kilka spleśniałych kartofli. Ludzie nie rozumieli, dlaczego ich proboszcz tak postępuje. Dziwili się, że można żyć w tak prostych warunkach i na dodatek prawie nic nie jeść. A ks. Vianney był przekonany, że pokuta to jedyny sposób, by jego parafianie pokochali Pana Boga i chcieli żyć tak, jak uczył Jezus.

Sposób na szatana
Po wielu latach Ars stało się całkiem inną parafią, a parafianie w większości bardzo polubili i szanowali swojego proboszcza, widząc jak wiele wymaga od siebie. Pewnemu młodemu księdzu święty proboszcz tłumaczył, że szatan najszybciej ucieka przed postem od jedzenia, picia i spania. - Sam się o tym przekonałem - mówił. - Zdarzało się, że nie jadłem całymi dniami. Wtedy otrzymywałem od Boga wszystko, czego pragnąłem dla siebie i dla innych... I ludzie w Ars coraz szerzej otwierali serce dla Boga, w niedzielę już prawie nikt nie pracował w polu, coraz więcej było ich na Mszy, coraz rzadziej przeklinali, a nawet upominali jeden drugiego. Pewnej lipcowej niedzieli podczas Mszy św. zerwała się nagle straszna wichura. Zrobiło się ciemno. Ludzie myśleli tylko o zbożu, które zostało na polu. Ksiądz spokojnie, jakby na zewnątrz świeciło słońce, odprawiał Mszę. – Nie bójcie się – zaczął kazanie. – Pan Bóg nie pozwoli zniszczyć waszej pracy, nie pozwoli, by wasze rodziny cierpiały głód. Tego dnia burza przeszła nad Ars bez deszczu. Skończyło się na wielkiej wichurze.

O pobożnym proboszczu z Ars robiło się coraz głośniej. Coraz więcej ludzi chciało się u niego spowiadać. Burmistrz miasteczka zapisał, że w latach 1830–1845 w Ars pojawiało się codziennie trzysta do czterysta osób. Proboszcz spowiadał po kilkanaście godzin w ciągu dnia. Ludzi tyle przyjeżdżało, że postanowiono między Ars a Trevoux, oddalonym o ponad 10 km, zorganizować trzy razy w tygodniu komunikację konną. Kilka lat później z Lyonu do Ars zaczęły kilka razy w ciągu dnia jeździć omnibusy, a na głównym dworcu kolejowym w Lyonie jedna z kas otwarta była przez 24 godziny na dobę. Sprzedawano tam bilety tylko do Ars.

Z ziemi do nieba
Święty proboszcz kochał swoich parafian, ale nie miał litości dla grzechu. Wiedział, że grzech jest gorszy od choroby ciała. W ostatnim roku życia ks. Vianneya z całej Francji zjeżdżało do Ars ponad 80 tys. ludzi, by się u niego spowiadać. Niektórzy czekali nawet sześć dni na swoją kolej. Ks. Vianney, mimo że bardzo zmęczony spowiadał do późnych godzin wieczornych. A już o pierwszej po północy był w kościele. Któregoś dnia wyczerpany, w drodze z plebanii do kościoła, upadł cztery razy. Ale nie zrezygnował. Dotarł do konfesjonału i znowu spowiadał. Do końca pokazywał ludziom drogę do nieba.

Krótko przed śmiercią ksiądz Toccanier, jego przyjaciel, zapytał bardzo schorowanego księdza Vianneya:
- A gdyby Pan Bóg dał księdzu proboszczowi wybór: albo pójdzie zaraz do nieba, albo dalej będzie pracował dla grzeszników. Co by ksiądz wybrał?
- Pozostałbym na ziemi.
- Ale święci w niebie są tak szczęśliwi. Nie ma tam cierpień ani pokus…
- Masz rację - odpowiedział ks. Vianney. - Święci są bardzo szczęśliwi, bo wcześniej odważnie pracowali. My możemy j eszcze dalej pracą i cierpieniem zdobywać dusze dla Boga…
- A gdyby Pan Bóg pozostawił księdza proboszcza na ziemi aż do końca świata? - pytał dalej ksiądz Toccanier. - Czy mając jeszcze tyle czasu do pracy, ksiądz wstawałby tak wcześnie jak teraz?
- Zawsze, mój drogi, jednakowo wstawałbym o północy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.