Pomagać chorym, to nie tylko leczyć ich ciała. Trzeba też zatroszczyć się o ich dusze, zadbać o to, by żyli wiecznie. Mamy dla Was w tym numerze Kartę życia – tak ją nazwaliśmy. Wybranie numerów tam wypisanych w chwili zagrożenia, jakiegoś niebezpieczeństwa, często może nam albo innym uratować życie.
À propos, zastanawialiście się kiedyś, skąd się te numery wzięły? W każdym kraju dla poszczególnych służb (medycznych, straży pożarnej, policji, pogotowia ratunkowego, drogowego, wodnego, górskiego itp.) ustalono odpowiednie numery, które ludzie powinni znać, i w razie potrzeby z nich korzystać. Jest jeszcze ogólny numer ratunkowy 112 stosowany w całej Unii Europejskiej, Szwajcarii i Republice Południowej Afryki, obsługiwany przez centrum powiadamiania ratunkowego, skąd dzwoniący przekierowany jest do odpowiedniej służby ratunkowej – policji, straży pożarnej czy pogotowia ratunkowego.
Na odwrocie naszej karty jest miejsce na wpisanie swoich danych, numeru telefonu taty, mamy, swojego adresu oraz swojej grupy krwi. Te informacje mogą się przydać w zupełnie niespodziewanej sytuacji. Przyznam, że ja nie pamiętam, gdyby ktoś zapytał mnie o numer moich bliskich, miałabym kłopot…
Oczywiście, swoje dane można wpisać na karcie, ale nie trzeba. Decyzja należy do Was. Takiej karty trzeba jednak bardzo pilnować.
Ktoś może zapytać: po co pisać, skoro pamiętam? To prawda, ale bywa tak, że nawet jeśli ktoś ma bardzo dobrą pamięć, to w jednej chwili wszystkie rodzinne kontakty mogą z głowy… wyparować. Wiem, co mówię, bo sama znalazłam się w takiej sytuacji. Kiedyś nagle zasłabł mój tata i… w głowie miałam totalną pustkę. Zapomniałam wszystkiego, nawet trzycyfrowy numer ratunkowy. Wtedy taka karta byłaby jak znalazł.
Dlaczego w tym numerze mamy Kartę życia i piszemy o chorych oraz o tych, którzy opiekują się chorymi?
Po pierwsze, dlatego że 11 lutego obchodzimy Światowy Dzień Chorego. Ten dzień, w którym wspominamy Matkę Bożą z Lourdes, wybrał Jan Paweł II. Papież Polak w czasie swojego pontyfikatu wiedział, że jest chory na Parkinsona. Często ludzie, kiedy chorują, proszą Maryję, by wstawiała się za nimi u Pana Boga.
Po drugie, dlatego że są w Polsce zakonnicy, którzy oprócz trzech ślubów (czystości, ubóstwa i posłuszeństwa) składają czwarty – służenia chorym z narażeniem życia. Są to kamilianie. Przeczytajcie o ich założycielu i o tym, co robią, na str. 8–12.
Po trzecie, dlatego że – przyznaję – rzadko piszemy o ludziach, dzieciach innych, na swój sposób wyjątkowych i baaardzo kochanych.
I na koniec najważniejsze. Ksiądz na okładce idzie z Najświętszym Sakramentem. Niesie Pana Jezusa schowanego w bursie – tak się nazywa ta „koperta” czy „torebka” na sznurku, którą kapłan trzyma przed sobą. Ludzie na ten widok klękają. Wiedzą, że idzie Bóg, że w Nim jest Życie. Ksiądz idzie za Jezusem.
Kiedyś często można było zobaczyć duchownego idącego do chorego. Ludzie zatrzymywali się, klękali tak jak ci młodzi na okładce. Czasem przed księdzem szedł jeszcze ministrant z dzwonkiem. A kiedy ksiądz był blisko, przy furtce albo w drzwiach domu z zapaloną świecą czekał ktoś z domowników. Teraz to widok rzadki, bo kapłan do chorego przeważnie jedzie samochodem. Warto jednak pamiętać, żeby zawsze przed Jezusem uklęknąć, ponieważ w Nim jest Życie. Święty Kamil de Lelli, pomagając chorym, zauważył, że nie wystarczy dbać, troszczyć się, leczyć tylko ich ciało. Zrozumiał, iż trzeba też zatroszczyć się o ich dusze, zadbać o to, by żyli wiecznie, dlatego postanowił zostać księdzem.
Tak myślę teraz, że na naszej Karcie życia powinien być jeszcze jeden numer telefonu. Do księdza albo na parafię. Zawsze może się przydać…
Pozdrawia Was Gabi Szulik, która wie, w Kim jest życie