Na kamienistej ziemi, nieopodal drogi wiodącej ku nadmorskiej Ostii, klęczał niemłody już, brodaty mężczyzna. Miał związane ręce. Dookoła stało kilku żołnierzy w grzebieniastych hełmach, a nieco dalej grupa gapiów.
Nad pochylonym więźniem stanął w rozkroku kat z mieczem w ręku. Na dany znak zamachnął się i stalowe ostrze spadło na kark brodatego mężczyzny. Po ziemi potoczyła się głowa wielkiego apostoła, Pawła z Tarsu.
Zdarzyło się to za murami Rzymu około roku 67. Pewnie tak to wyglądało, choć nikt nie spisał żadnej relacji. A jeśli spisał, znikła w zawierusze, która opanowała największe wówczas miasto świata. Rozpętał ją na wpół obłąkany cesarz Neron. Obawiał się gniewu Rzymian, którzy obwiniali go o spowodowanie potężnego pożaru stolicy, więc oskarżył o to chrześcijan. Wyznawców Chrystusa sporo już było w mieście, ale ludzie mało o nich wiedzieli. – Kto wie, co oni tam knują, jak się tak spotykają – opowiadały sobie przekupki. – Jakieś tajemnice, wiecie, podobno piją krew! A skąd by ją mieli? Najpewniej wytaczają ją z małych dzieci. I oddają cześć oślej głowie! – narastały plotki. Wystarczyło oskarżenie, a wściekłość opanowała tłumy mieszkańców. Zaczęło się prześladowanie, w którym zginęły setki i tysiące wierzących. Wśród nich także Paweł. To głównie dzięki niemu w Rzymie było tak wielu chrześcijan.
A to zdrajcy
Jeszcze 30 lat wcześniej nic na to nie wskazywało. Przeciwnie. Szaweł – bo tak się wtedy nazywał – nienawidził chrześcijan. Gardził nimi, bo uważał, że bluźnią Bogu. – Cześć dla człowieka, i to ukrzyżowanego jak jakiś bandyta! Przecież to hańba dla żydostwa! – wściekał się. On kochał swój naród. Był jednym z faryzeuszy, gorliwych i wykształconych Żydów, ale bardziej od wielu z nich fanatycznym. Drobiazgowo przestrzegał sześciuset trzynastu faryzejskich przykazań, zachowywał posty, obchodził przepisane święta. Umysł miał otwarty i łatwo chłonął nauki. A uczył się u najlepszych, nawet u wielkiego rabbiego Gamaliela. Nabył od niego wiedzę, ale nie naśladował go w ostrożnym w ocenianiu ludzi i zdarzeń. Dla Szawła „chrześcijanin” oznaczało „zdrajca” i koniec. Miał trzydzieści lat, gdy wyruszył do Damaszku, żeby ścigać wyznawców Jezusa. W drodze spadła na niego oślepiająca jasność. Powalony na ziemię zobaczył Jezusa. To było ponad jego pojęcie. – Dlaczego Mnie prześladujesz? – usłyszał. Od tej chwili wiedział już, że Jezus jest królem świata. Oślepionego Szawła zaprowadzono do Damaszku. Tam spotkał go niejaki Ananiasz, który położył na nim ręce. Po modlitwie Szaweł odzyskał wzrok i został ochrzczony. Kiedy jako Paweł wychodził z wypełnionej wodą cysterny, był już nowym człowiekiem. Wiedział, że Jezus czegoś od niego oczekuje.