Był majowy, słoneczny dzień. Ksiądz Jan Twardowski czekał na wizytę zespołu „Ychtis”. Po południu mały pokoik w warszawskim mieszkaniu zapełnił się dziewczynami, które śpiewają piosenki do słów jego wierszy.
– Możecie zaśpiewać tylko jedną piosenkę – pozwolił opiekun schorowanego wówczas księdza Jana. Kiedy zagrała muzyka, poeta wyraźnie się ożywił. – Zaśpiewajcie jeszcze jedną – poprosił. Zaśpiewały. Potem kolejną i jeszcze jedną. – Przestańcie już, bo to się skończy śmiercią – zażartował po piętnastu minutach opiekun.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.