Pod koniec lutego w kosmos poleciał po raz ostatni wahadłowiec Discovery. Za kilka tygodni wystrzelony zostanie prom Endeavour, a w czerwcu Atlantis. Wtedy zakończy się 30-letnia era wahadłowców. Nareszcie.
Promy kosmiczne, albo inaczej wahadłowce, miały być rewolucją, miały być pierwszymi statkami kosmicznymi, których można używać wielokrotnie. Oczekiwano, że będą trochę jak samoloty, które po wylądowaniu i zatankowaniu, mogą znowu wzbić się w powietrze. Nic z tego nie wyszło. Problem nie tkwił w pomyśle statków wielokrotnego użytku, tylko w technologiach i konstrukcji, jaką wybrano. W ciągu 30 lat na orbitę okołoziemską amerykańskie promy latały 128 razy. Najczęściej w kosmosie bywał prom Discovery (36), najrzadziej Challenger (10 razy). Gdyby policzyć dystans, jaki pokonały wszystkie wahadłowce, okazałoby się, że „przeleciały” ponad 760 mln km. Dużo? Gdy planowano i rozpoczynano budowę promów, mówiło się, że będą latały w kosmos dwa, trzy razy w miesiącu. W rzeczywistości latały średnio co trzy miesiące. I to z wielkim trudem.
CIĘCIA, CIĘCIA I JESZCZE RAZ CIĘCIA
Promy zaczęły pojawiać się na deskach kreślarskich konstruktorów z NASA na fali wielkiego sukcesu agencji, jakim było lądowanie człowieka na Księżycu. Projekt „kosmicznych samolotów” był bardzo ambitny. Kosztował krocie, ale kto by oszczędzał na podboju kosmosu? Tym bardziej że po zdobyciu Srebrnego Globu w NASA szybko pojawił się pomysł lądowania na Marsie i budowy ogromnej stacji orbitalnej. A do tego potrzebny był odpowiedni środek transportu. Wymyślono więc, że najlepsze byłyby właśnie promy kosmiczne. I pewnie wszystko potoczyłoby się dobrze, gdyby nie to, że zaczęło brakować pieniędzy. Najpierw postanowiono zrezygnować ze zdobywania Marsa, później z budowy dużej bazy orbitalnej. Z promów nie rezygnowano, ale także na nich oszczędzano. By ratować wahadłowce, NASA, agencja bądź co bądź naukowa, zwróciła się o pomoc do wojska. Zaoferowała, że może – za wsparcie finansowe – wynosić na orbitę satelity wojskowe i szpiegowskie. Współpraca z wojskowymi okazała się zabójcza. Generałowie postawili swoje warunki. Promy musiały być większe, niż zakładano wcześniej. Miały wynosić ważące po kilkanaście ton satelity wojskowe i umieszczać je na bardzo wysokich orbitach. To spowodowało, że konstruktorzy musieli wprowadzić do projektu zmiany, które spowodowały, że promy stały się droższe i bardziej niebezpieczne.