nasze media Mały Gość 04/2024

Ks. Tomasz Gierasimczyk

|

MGN 10/2007

dodane 19.09.2007 15:54

Żelazny czar latania

Podniebne ewolucje za sterami samolotu to marzenie niejednego. Dla pilotów z Grupy Akrobacyjnej „Żelazny” to niemal codzienność.

Grupa „Żelazny” powstała przy Aeroklubie Ziemi Lubuskiej siedem lat temu. To najsłynniejszy taki zespół w Polsce. Samoloty „Żelaznego” kryją się na lotnisku w Przylepie koło Zielonej Góry, ale gdy wzniosą się w niebo, zadziwiają widzów z całego kraju, Europy, a nawet świata. Dumą „Żelaznych” jest lot maszynami, które od startu do lądowania spinają czterometrowe łańcuchy. Tak latać potrafią chyba tylko oni.

Droga w niebo
Krzysztof Kossiński miał kontakt z lotnictwem od dziecka. Jego tata jest pilotem. – Robiłem modele samolotów, a nawet szyłem małe spadochrony – wspomina. Potem przyszedł czas na szkolenie szybowcowe w aeroklubie i na kolejny krok: licencję pilota samolotowego. Ale akrobacje to jeszcze wyższa klasa w szkole latania. – Kiedyś wracając z aeroklubu, złapałem w rowerze gumę. Wróciłem po samochód. W tym czasie pojawił się instruktor i zapytał, czy chcę lecieć. Oczywiście, że chciałem i… polecieliśmy – opowiada. Jeszcze nigdy ziemia i niebo nie wirowały tak szybko… Te pierwsze akrobacje trwały pół godziny. To sporo, ale młodemu pilotowi było żal, że tak szybko się skończyły. Po dwóch latach szkolenia nie tylko sam umiał kręcić beczki, pętle i korkociągi, ale osiągnął szczyt lotniczego kunsztu i stał się jednym z „Żelaznych”. – Na początku loty w grupie wydawały mi się niemożliwe. Kiedy pierwszy raz leciałem z instruktorem blisko drugiego samolotu, spociłem się z wrażenia – wspomina Kossiński. Dziś kończy studia i jest już zawodowym pilotem pasażerskiego odrzutowca Embraera 170. Nie wie, czy uda mu się pogodzić pracę, naukę i pasję. Ale jeśli nawet nie będzie latał z „Żelaznymi”, nie zrezygnuje z indywidualnej akrobacji. Należy przecież do kadry narodowej i na Mistrzostwach Europy zdobył brązowy medal.

Granice wytrzymałości
Aby wzbić się w niebo, nie wystarczy długie i drogie szkolenie w aeroklubie. Piloci, a zwłaszcza akrobaci, muszą mieć żelazne zdrowie i nerwy. – Kilkunastu lekarzy sprawdza, czy pilot poradzi sobie ze stresem, czy jego reakcje na różne położenia samolotu są trafne, czy potrafi oglądać przestrzeń wokół samolotu itd. – wyjaśnia Artur Haładyn, pilot i menager grupy „Żelazny”. Podniebne wyczyny byłyby niemożliwe także bez sprzętu. Tadeusz Kołaszewski na co dzień jest pilotem w Straży Granicznej i instruktorem w aeroklubie. Bardzo lubi „żelazne” samoloty. To znakomite czeskie zliny. – Samolot do akrobacji musi być lekki, nieduży, bardzo wytrzymały i musi mieć mocny silnik – tłumaczy. Tadeusz Kołaszewski miał osiem lat, gdy postanowił, że zostanie pilotem. I został. Pokochał akrobacje i swobodę, jaką daje wtedy samolot. Ale swoboda ma swoje granice.

Ryzyko kontrolowane
Na ostatnich pokazach Air Show w Radomiu zdarzyła się katastrofa. Zginęło dwóch „żelaznych”: najbardziej doświadczony pilot, twórca grupy Lech Marchlewski i jego młodszy kolega, Piotr Banachowicz. Wykonywali arcytrudną figurę, tzw. rozetę. Ich samoloty miały się minąć w bardzo małej odległości. Jakiś drobny błąd spowodował, że doszło do zderzenia. – O Jezu! – To był ostatni krzyk w kabinie jednego z pilotów. Szczątki maszyn spadły na ziemię. Radość święta zmieniła się w żałobę. „Żelaźni” tego dnia nie zapomną nigdy. Nie zapomną też swoich przyjaciół. Ale latać będą nadal. Ryzyko jest zawsze. Trening i doświadczenie sprowadzają je jednak do minimum. Już wkrótce do grupy dołączą kolejni śmiałkowie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..