nasze media MGN 10/2024

Jadwiga Chmielewska

dodane 19.10.2008 18:35

Per aspera ad astra rozdz. X

W samochodzie znów zasypiam. Budzę się i widzę podjazd na moje osiedle. Patrzę na niego. Tak bardzo chciałabym mu coś powiedzieć. "Więc czemu tego nie zrobisz?" - pyta głos w mojej głowie. No właśnie, czemu? Przecież sama nienawidzę, jak coś ktoś chce zrobić, a tego nie robi, więc niby czemu ja
bym nie miała tego zrobić. A żebyście widzieli, że zrobię!
-John?
-Co? - pyta i jednocześnie skręca.
-Możesz mi coś powiedzieć?
-Co?
-Lubisz mnie?
Zatrzymuje się przed moim domem i patrzy zdziwiony.
-O co ci chodzi?
-Ah, o nic.
Durna idiotko! Coś ty sobie myślała, że wyzna ci miłość?! Durna idiotka. Wysiadam z auta i otwieram tylne drzwi, żeby wyciągnąć torbę. John nie rusza się ze swojego siedzenia, nie patrzy na mnie. Zatrzaskuję drzwi i idę w stronę domu. Słyszę jak wycofuje i odjeżdża. Super. Właśnie straciłam miłość
swojego życia. Congratulations, Melanie!

~~>><<~~

Oprócz tego, że straciłam miłość swojego życia, to jest OK. To znaczy John nie przychodzi już do mnie z korepetycjami. W ogóle do mnie nie przychodzi. Tylko na korytarzu w szkole mówi mi: "Cześć". No ale nie ma się z czego cieszyć. Jedyne co mi daje powód do radości to to, że siedzi ze mną w ławce.
Uśmiecha się i takie tam, jednak widzę jego dystans do mnie albo obrzydzenie na twarzy kiedy widzi Dericka idącego w moją stronę.

~~>><<~~

Minął kolejny miesiąc... Dzisiaj 8 grudnia, poniedziałek. Siedzę na łóżku i patrzę na zdjęcie mojej Najukochańszej Mamy, które powiesiłam sobie na przeciwległej ścianie w ramce. Mamo, czemu nie dożyłaś moich 15 urodzin. Ah, ciekawe co to będzie.
Na dole słyszę trzask drzwi wejściowych. Kto do nas przyszedł o 8 rano? Zeskakuję z łóżka i szybko wkładam czarne spodnie, białą bluzkę z długim rękawem, a na to zieloną wełnianą tunikę. Zbiegam na dół. Drzwi do kuchni są zamknięte, co jest zdarzeniem raczej niecodziennym. Wchodzę do środka i widzę...
-Babcia?
...Linsey Popers z krwi i kości. Matkę mojego Taty! Przez ostatnie 2 miesiące nawet się do nas słowem nie odezwała, zresztą ja też nie miała zamiaru tego zrobić, bo przecież nagadała tak na moją Najukochańszą Mamę! Podchodzi do mnie szybkim krokiem i mocno ściska.
-Och, moje kochanie.
Nie jestem jej kochaniem! No dobrze, będę wspaniałomyślna i dam jej dokończyć.
-Wszystkiego najlepszego! Jesteś już taka duża! - trzymając mnie nadal za ramiona odchodzi na długość jednego kroku. Nagle zakrywa usta dłońmi, a w jej oczach pojawiają się łzy. Upada na podłogę i płacze rzewnymi łzami.
-Babciu? - pytam niepewnie. Klękam koło niej i obejmuję ją ramieniem. Ale ze mnie mięczak! Chociaż nie, bo na przykład ślimak jest mięczakiem, a ma skorupkę, trzyma na sobie cały dom! To ja już raczej płazem jestem! A czemu? Bo właśnie nie wytrzymuję i zaczynam płakać wraz z moją babcią. Obejmuje
mnie i szepcze:
-Przepraszam! Och! Tak bardzo cię przepraszam! Byłam tak strasznie głupia. Miałaś w stu procentach rację co do mnie. Zachowałam się jak jakaś nadopiekuńcza matka! Nie miej mi tego za złe! Byłam zwyczajnie zazdrosna o twoją matkę!
O w mordkę jeżyka! Ale czego ona u licha zazdrościła Najukochańszej Mamie?
-Zazdrościłam jej chyba wszystkiego!
Czyta w moich myślach. Mów dalej, dalej.
-Urody, młodości, przyjaciół, humoru, no i tego że miała Iana! Mojego jedynego, najukochańszego synka! Jak urodziła ciebie jeszcze bardziej ją znienawidziłam. Nie dość, że miała MOJE dziecko, to jeszcze swoje! Byłam okropna, obłudna...
-To nieprawda, babciu. Rozumiem cię. Już wszystko będzie dobrze, prawda? - mówię przez łzy. Babcia wybucha jeszcze głośniejszym płaczem. Powoli wstaję i podnoszę ją do góry. Ponad jej ramieniem widzę otwarte drzwido jadalni, a w nich Tatę i dziadka. Chyba oni też się pogodzili. Uśmiecham
się do niego słabo. Babcia puszcza mnie, ociera łzy wierzchem dłoni i popycha lekko w stronę Taty. Ląduję w jego rozpostartych ramionach. Wtulam twarz w jego obojczyk. Gładzi mnie po włosach i ciszo mówi do ucha:
-Wszystkiego najlepszego, moja Najukochańsza piętnastoletnia córko. Mam nadzieję, że kolejne piętnaście lat twojego życia będzie bardziej owocne niż te.
Unoszę głowę i patrzę mu prosto w oczy.
-Ale one były bardzo owocne. Dzięki Tobie i Najukochańszej Mamie dużo się nauczyłam. Gdyby nie te lata zapewne...
Nie no, nie mogę przecież dokończyć tego zdania! Co, mam powiedzieć: zapewne nie spotkałabym miłości mojego życia?! Już widzę jego minę.
-Zapewne nie poznałabyś Johna - mówi z figlarnym uśmiechem.
Patrzę na niego wielkimi oczami. Nie no, wiem, że Tata dobrze mnie zna i w ogóle, ale żeby aż tak? To niekulturalne z jego strony tak zaginać córkę! Chociaż w sumie jest młody... bardzo młody! Nawet nie jest jeszcze w okresie kryzysu wieku średniego. Chociaż... ma 37, więc jest w okresie, ale... DOBRA! Nieważne! Wróćmy do rzeczywistości.
-Ja... - dukam.
-Cii - mój kochany Tatuś przykłada mi palec do ust. - Nikomu nie wygadam - mruga do mnie porozumiewawczo.
Robię zszokowaną minę i daję mu kuksańca w żebra. Tata udaje, że go to bardzo zabolało i pokłada się na podłodze. Chyba bardziej ze śmiechu jak już coś, którym oboje wybuchamy! Jak najlepsi kumple. Fajnie jest! Podaję Tacie rękę, żeby mógł wstać. Uśmiecha się do mnie i podchodzi do szafki nad blatem kuchennym. Wyciąga z niej jakieś pudełko dość pokaźnych rozmiarów.
-Otwórz dopiero jak przyjdziesz ze szkoły - ostrzega mnie palcem.
Kiwam ochoczo głową i uciekam do pokoju. Stawiam prezent na biurku, chwytam torbę z książkami i zbiegam z powrotem na dół po mój płaszczyk. Już chcę wychodzić z domu, kiedy Tata krzyczy z kuchni:
-Śniadanie! Czekaj, odwiozę cię!

~~>><<~~

Przed wejściem do szkoły całuję Tatę w policzek i wbiegam po schodkach. Czuję się naprawdę... tak... świeżo. Jakbym była wyczyszczona, że wszystkiego co złe. Jakby nad moją głową lewitowała Najukochańsza Mama, która rozmasowuje moje barki jak trenerzy bokserów przed sparingiem. Idę
prosto i nagle widzę idącego w moją stronę Dericka Golwena. Z marszu wymierzam mu siarczysty policzek.
-Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj! Nigdy, rozumiesz?!
Sycząc z bólu patrzy na mnie złowrogo, co w sumie o mnie też można powiedzieć.
-Jak chcesz, twoja strata.
Rozbrzmiewają brawa. Najprawdziwsze brawa! Patrzę w bok i widzę pół ludzi z mojej szkoły, która stoi wokół nas i klaszcze. W tłumie dostrzegam uśmiechniętego od ucha do ucha Johna. Zawstydzona, spuszczam wzrok i wymijam Dericka.

~~>><<~~

-Cześć! - wita się ze mną Heter, kiedy stoję przy mojej szafce.
-Cześć, Heter - mówię z małym entuzjazmem.
-Gratuluję ci!
-Czego? - pytam, nie patrząc na nią. Gdzie ten długopis?
-Tego co zrobiłaś na korytarzu. Byłaś niesamowita! W końcu się od niego uwolniłaś. Co się stało, że się tak zebrałaś?
Prostuję się i powoli do niej odwracam ze sztucznym uśmiechem.
-A jak sądzisz?
Patrzy nad moim ramieniem, po czym znów na mnie. Uśmiecha się dziwnie - nie usłyszała mojego pytania. Odciąga mnie za obie ręce do tyłu.
-No, dobra. To ja lecę, pa!
I już jej nie ma. Świętnie, myślałam, że się przyjaźnimy, a ona zwyczajnie zapomniała! Okręcam się na pięcie i staję jak wryta. Zostawiłam moją szafkę otwartą, a jest zamknięta! Pośpiesznie do niej podchodzę i sprawdzam zamek. Cholera! Kluczyk został w środku! Razem z torbą. Walę mocno pięścią, że aż wszystkie szafki chwieją się. Przykładam głowę do zimnego metalu. Świetnie, Melanie. Wszystkiego najlepszego!
-Bu!
-Auć!
Walę mocno nosem w szafkę i odwracam się by zabić winowajcę tego czynu. Ze zdziwieniem stwierdzam, że to John. Ma wyraz zatroskania na twarzy.
-Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć - uśmiecha się szerzej. - Podoba ci się?
O czym on gada? Patrzę na niego groźnie.
-Co mi się ma, do jasnej cholery podobać?! Ty mi zatrzasnąłeś szafkę?!
Bananek od razu schodzi mu z twarzy.
-Zatrzasnęła ci się szafka?
-TAAAK!!! - wydzieram się, a pół korytarza odwraca się ku nam zdziwione.
John rozgania ich ruchem ręki z pobłażliwym uśmieszkiem. Patrzę się na niego wyczekująco. Obraca się do mnie ze zmieszaniem.
-Spróbuję coś z tym zrobić - podchodzi do moje szafki, wyciąga z kieszeni swój klucz i wsadza między zamek a szafkę. Siłuje się z nią kilka chwil, aż w końcu otwiera się z cichym zgrzytem.
Odchodzi kilka kroków w tył, a mi ukazuje się przepięknie ozdobiony wiklinowy kosz z dużym uchem, owinięty w przeźroczystą folię. Otwieram buzię ze zdumienia. Podchodzę do szafki i czytam małą karteczkę przyczepioną do wstążki, która przytrzymuje wiązanie folii.

Dla najdroższej Melanie,
by sił jej nigdy nie zabrakło,
by przez trudy do gwiazd dążyła
nieustannie i by zawsze kogoś kochała,
miłością niewypowiedzialną i by tym kimś mógł
być ja...
Żyj nam sto lat!
John Libertez.

Otwieram szerzej usta, mrugam kilka razy powiekami. Przełykam ślinę i robi mi się głupio, że przed chwilą na niego nakrzyczałam. Obracam się z wzrokiem wlepionym w podłogę. Powoli podnoszę głowę i napotykam jego piękne błękitne oczy. Podchodzę do niego i mocno przytulam. Opiera podbródek na mojej głowie. Zamykam oczy i uśmiecham się.

Prezentem od Taty było pudełko z pamiętnikami i rzeczami osobistymi Najukochańszej Mamy. Jak ja ich kocham!

~~>><<~~

Zaraz zaczyna się Wigilia. Siedzę na parapecie w moim pokoju i wypatruję pierwszej gwiazdki. Rozglądam się po wyjątkowo bezchmurnym niebie. Na dole w kuchni krzątają się ciocia Clara i babcia razem z Johnem, który jest głównie potrzebny do podawania: "podaj sól", "daj mi łyżkę, synku", "mógłbyś mi podać chochelkę, kochany", a Tata z oboma dziadkami montuje choinkę w salonie. Uśmiecham się do siebie. Jestem z Johnem. Właśnie... jestem. Nie: "chodzę z nim", tylko po prostu jestem. Jest najświetniejszym facetem pod calutkim słońcem! Razem odrabiamy lekcje po szkole, jeździmy na rowerach*, przesiadujemy na plaży... Jest po prostu cudownie. Wbrew myślom mojego Taty, że wyprawiamy niestworzone rzeczy, wcale tak nie jest. Nam wystarcza, przynajmniej na razie, jeśli siędo siebie przytulimy i tyle i wiem na 100%, że go kocham. Taką czystą miłością, nie jakimś tam pożądaniem czy coś w tym rodzaju. Zakochana raczej nie jestem, bo przecież nie dostrzegałabym wtedy jego wad. Rozmyślania przerywa mi otwarcie drzwi do mojego pokoju. Zeskakuję z parapetu i uśmiecham się do Johna.
-Jest gwiazdka? - pyta z uśmiechem.
Patrzę ponownie na niebo i nagle w oczy rzuca mi się 5 gwiazd poukładane w taki sposób, że gdyby je połączyć powstałaby jedna wielka.
-Jest - szepczę, zapatrzona w zjawisko.
Podchodzi do mnie i całuje w policzek.
-Trzeba jeszcze przystroić choinkę.
-Dobrze, już idę.

~~>><<~~

Mijają kolejne dni, tygodnie i miesiące...
Sylwestra spędzamy razem z Heter i jej nowym chłopakiem, nie uwierzycie - Terrym! Terry podobno odważył się do niej podjeść w tym samym dniu, w którym kategorycznie zerwałam z Derickiem. Cieszę się jak nie wiem co! Heter jest naprawdę świetną dziewczyną! Mam nawet wyrzuty sumienia, że kiedyś o niej myślałam jak o bezmózgowej blondynce. Jedziemy do Kilshane, tam gdzie mieszkał kiedyś John. Umówił się na imprezę z jakimś tam swoimi kolegami ze starej szkoły. Jest genialnie! John wspaniale tańczy, więc praktycznie nie schodzimy z parkietu. Knajpa jest w stylu góralskim, czy może na wzór stajni, ponieważ ściany wyglądają jakby były zrobione z drewnianych belek, a pod sufitem zawieszone są strzechy siana i kolorowe lampiony. Przy barze kelnerzy robią sztuczki z butelkami i tworzą przepyszne drinki bezalkoholowe.
1...2....3....4.....5.....6....7....8.....9 i.....
-WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO W NOWYM ROKU! - krzyczą wszyscy równocześnie.
Terry całuje mocno Heter w usta i ściska ją. John uśmiecha się do mnie.
-Żeby ten rok i następne były bardzo udane - mówi mi unosząc swój kieliszek, stukam w niego swoim i odwzajemniam uśmiech.
-Będą, z tobą zawsze.
Szczerzy zęby i mocno przytula do piersi.
-Też tak sądzę. Z tobą zawsze i wszędzie.
I nie ma w tym krzty: obiecanek cacanek. Czuję, że mówi to prosto z serca, tylko i wyłącznie!

~~>><<~~

Minęło już kilka miesięcy i co? I nadal jesteśmy razem. Pokłóciliśmy się... raz, nie no dwa, ale tak czy siak po sekundzie każde się przyznało do swojego błędu i po sprawie. Zresztą to było o jakąś pierdołę. Dzisiaj jest 30 marca i właśnie czekam na Johna. Stoję w słońcu, więc rozbieram bluzę i zostaję w bluzce na ramiączkach i dżinsowych rybaczkach, spiętych na górze czarnym paskiem.
Wczoraj byłam u fryzjera. Włosy sięgają mi trochę za ramiona więc wiele się nie zmieniło, ale mam teraz grzywkę niby prostą, ale w prawą stronę jest coraz dłuższa, i wypazurkowane z przodu. John mnie jeszcze nie widział. A że dziś ma sprawdzający egzamin na prawo jazdy, to umówiłam się z nim tak, że poczekam na niego przed budynkiem. Zobaczy mnie po raz pierwszy w nowej fryzurze. Fryzjerka mi włosy spryskała jakimiś chemikaliami i mam teraz całkiem proste włosy. Ale mnie się podoba. Opieram się o kamienny murek i grzeję twarz w promieniach słońca. Słyszę zgrzyt ciężko otwieranych drzwi. Patrzę w tę stronę i widzę Johna. Wlepia we mnie oczy z otwartą buzią. Uśmiecham się szeroko.
-Nie podoba się?
Nagle trzeźwieje.
-Nie! Skąd! Ślicznie! Stój! Nie ruszaj się! - grzebie w torbie i wyciąga aparat z torby, przewieszonej na ramieniu. Ustawia obiektyw, miga flesz. Chowa urządzenie z powrotem do torby i schodzi po schodach do mnie. Całuje w policzek.
-I jak? - pytam z wyczekiwaniem.
-Ładnie - mówi głaszcząc moje włosy. - Fajnie ci je przystrzygła z przodu.
-Nie mówię o włosach! Zdałeś?
-Tak.
Wybałuszam oczy. I on nie skacze z radości?!
-I nie cieszysz się? - pytam z niedowierzaniem.
-Cieszę, ale to tylko drobnostka. Dla mnie ważniejsza i najważniejsza jesteś ty - mówi dotykając palcem wskazującym mojego nosa.
-Tak, o ile...
-... Bóg pozwoli - uśmiecha się. Od jakiegoś czasu praktycznie czytamy sobie w myślach. Ja zaczynam mówić, on kończy i na odwrót. Więc chyba jednak właśnie mi Go Pan Bóg przeznaczył, prawda? Przynajmniej mam taką nadzieję.

~~>><<~~

Jest 12 kwietnia - niedziela. Dziś Wielkanoc! Byliśmy razem z Johnem na całym Triduum Paschalnym. Przed chwilą wróciłam z rezurekcji. Umówiliśmy się z ciocią Clara, że przyjdą do nas na świąteczny obiad, więc zasiadam do świątecznego śniadania razem z Tatą, dziadkiem, babcią, drugim dziadkiem
i... Najukochańszą Mamą. Na pustym krześle kładę jej wyjściową, czarną sukienkę, a na stole jej
zdjęcie w ramce, na którym się przepięknie uśmiecha. Patrzy radośnie prosto przed siebie, w tym wypadku jakby spoglądała na Tatę. On też patrzy jej prosto w oczy. Czuję jej obecność, jakby naprawdę siedziała z nami. Najpiękniejsza rzecz jaką możemy mieć, to wiara. Tak sądzę. Gdyby nie ona, już dawno umarlibyśmy w nieszczęściu, smutku i goryczy, a przecież każdy chce mieć życie wieczne, a żeby je mieć, to trzeba sobie najpierw na nie zasłużyć.

~~>><<~~

Od Świąt minął trochę mniej niż miesiąc. Dzisiaj 8 maja - 18 urodziny Johna! Strasznie się stresuję, ale mam nadzieję, że będzie dobrze. Przyszywana matka Heter ma po mnie przyjechać razem z nią. Po mnie i po prezent dla Johna. A jest nim profesjonalny aparat ze stojakiem i dużym obiektywem i
jeszcze z jakimiś tam bajerami, na których ja się do końca nie znam... John ostatnio właśnie robi mi sesje zdjęciowe. Po tym jak zdał egzamin poszliśmy do parku i zrobił mi kilka ślicznych zdjęć. Jedno takie oprawił sobie w ramkę - z moim prawym profilem. On osobiście uważa, że jest śliczne, ja nie
mam nic przeciwko niemu, ale sądzę, że on na zdjęciach ładniej wychodzi. Słyszę klakson na dworze. Chwytam w obie ręce prezent i wychodzę z domu. Przy otwartym bagażniku Toyoty Corolli stoi uśmiechnięta Heter. To będzie nasz wspólny prezent. Mój, Heter i dodatkowo Terry'ego. Cieszę się, że nadal są razem. Wkładam go do wnętrza samochodu i wsiadam do auta.

~~>><<~~

Stawiam nasze duże pudełko zapakowane w ozdobny papier i kokardę na murku szkolnym i uśmiecham się do Heter.
-To jak robimy? - pytam.
-Terry dzwonił mi, że John jest już w szkole i siedzą razem w bufecie,pobiegnę po nich.
-OK.
Trema mnie zżera. Nie mam zielonego pojęcia czy to mu się spodoba. Nie mam o niczym bladego pojęcia. Zresztą ostatnio John zatrudnił się jako mechanik w takim warsztacie niedaleko, więc chyba woli raczej samochody niż aparaty. Ale cóż, poczekamy, zobaczymy. Widzę schodzącego po schodach, zdezorientowanego Johna, prowadzonego przez Terry'ego i Heter.
-Ale o co chodzi? - kiedy widzi mnie milknie i patrzy zdziwiony.
Odstępuję krok w bok, by odsłonić prezent i uśmiechając się szeroko zaczynam śpiewać, najlepiej jak potrafię:
-Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! - dołączają się do mnie także Heter, Terry i... reszta ludzi, którzy stoją jeszcze przed szkołą. - To dla ciebie - mówię po skończonej pieśni. - Otwórz.
John patrzy na mnie podejrzliwie i podchodzi do murku. Odwija kokardę i rozwija papier. Kiedy widzi na kartonie zdjęcie aparatu i wszystkich dodatków, szepcze:
-O w mordę!
Następnie odsuwa się trochę od prezentu z otwartą buzią. Podnosi głowę i patrzy po wszystkich zebranych z mieszaniną radości i zdziwienia. Podbiega do mnie i podnosząc do góry okręca się ze mną wokół własnej osi.
-Aaaa! Postaw mnie - śmieję się, a wraz ze mną wszyscy inni, którzy na dodatek klaszczą.
John stawia mnie na ziemię i patrzy głęboko w moje zielone oczy. W jego widzę iskierki radości i jeszcze czegoś... Ściska moje dłonie i podchodzi do Heter by ją uściskać oraz do Terry'ego by przybić z nim piątkę i klepnąć go przyjacielsko po plecach. Wraca do mnie i chwyta moje dłonie w swoje.
-Możesz przyjść do mnie do domu, tak około 17?
-Jasne - odpowiadam zdziwiona.

~~>><<~~

Stoję pod jego domem, ale nigdzie nie widzę ani jego auta, ani auta cioci Clary. Wchodzę na werandę i pukam do drzwi. Nikt nie odpowiada. Zaglądam przez okno. Wszędzie cicho. Wyciągam z mojej brązowej torby komórkę i wynajduję numer Johna.
-Hej, gdzie jesteś - pytam na wstępie, gdy odbiera telefon.
-A ty?
-No u ciebie pod domem, ale nikogo nie mam.
-Wiem, przepraszam, zaraz tam będę, zaczekasz?
-Nawet do końca świata - mówię poważnie. - Będę siedzieć na molo.
-Jesteś kochana, zaraz będę. Kocham cię!
Chowam mój mobile phone i schodzę po wzgórzu na molo. Zdejmuję torbę z ramienia i rzucam na drewniane deski, a sama kładę się by zebrać trochę słońca. Nie wiem ile tak leżę, kiedy nagle słyszę błysk flesza. Podnoszę się i siadam po turecku. Ze śmiechem kręcę głową.
-Ślicznie wyglądasz - mówi.
-Dziękuję, czemu chciałeś mnie widzieć?
-Nie ruszaj się - robi kolejne zdjęcia.
-Więc?
-Chodź - wystawia swoją rękę.
Wstaję i chwytając jego dłoń wspinam się razem z nim po wzgórku. Kiedy jesteśmy na wysokości domu zatrzymuje się i odwraca w moją stronę. Chwyta mnie za ramiona i patrzy poważnie w oczy. Nie wiem czemu, ale jego serce, sądząc po klatce piersiowej, strasznie szybko bije.
-Odwróć się i nie ruszaj, dobrze.
-Jasne.
Odwracam się na pięcie i patrzę na morze. Ślicznie tu i pomyśleć, że chciałam się tu zabić. O Panie Boże, jak dobrze, że dałeś mi Johna!
-Ekhm - słyszę chrząkniecie za swoimi plecami.
Patrzę na niego z uśmiechem. Ręce ma skrzyżowane z tyłu.
-Zrobisz mi jeszcze jeden prezent? Ale taki, który zapamiętam do końca swoich dni i jeszcze dłużej.
Moje oczy rozszerzają się.
-No... chciałabym. Tak, jeśli mogę to oczywiście to zrobię. Tylko, że nie wiem czy będę potrafiła. Więc... co to za rzecz?
Wyciągając zza pleców wielki bukiet czerwonych róż mówi jednocześnie:
-Melanie Patricio Popers, zostaniesz moją żoną?
O mało co nie przewracam się z wrażenia. Czy on... czy on właśnie... CZY ON WŁAŚNIE ZAPYTAŁ MNIE CZY CHCĘ ZOSTAĆ JEGO ŻONĄ??!!!!!!!!!!!!
Ruszam ustami jak rybka, nie umiejąc się wysłowić.
-Ja... ja.... ja potrzebuję....
-Czasu? - pyta ze zrozumieniem, ale także z nutką smutku.
-Nie - mówię pewniej, a następnie ze śmiechem. - Zgody!
-Dostałem błogosławieństwo twojego ojca, mojej mamy i... i byłem na cmentarzu u twojej... - w moich oczach szklą się łzy szczęścia. - Kiedy powiedziałem na głos: "Nie znałem pani, ale mimo wszystko wiem, że była pani wspaniała, bo wydała pani na świat tak drogą mi osobę i w związku z tym,
chciałem spytać czy zgadza się pani, żebym pojął ją za żonę, oczywiście jeśli ona zechce?". I wiesz, co? Za swoimi plecami usłyszałem: "Tak. Ona się zgadza." A jak się obróciłem, zobaczyłem właśnie twojego ojca. Najpierw pojechałem na grób twojej mamy. Potem powiedział: "Oboje się zgadzamy.". Płaczę ze szczęścia z wielkim uśmiechem na ustach.

~~>><<~~

* - w Irlandii przez cały rok jest temperatura umiarkowana od 5-17 stopni Celsjusza, nie spada tam ani płatek śniegu.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..