nasze media Mały Gość 04/2024

Jadwiga Chmielewska

dodane 11.09.2008 20:57

Per aspera ad astra rozdz. VI

Rozdział VI
Jedynym rozwiązaniem jak uniknąć Dericka na przerwie jest szybkie przemknięcie do łazienki. Jednak za pierwszym razem wchodzi do niej za mną, ale zaraz wychodzi odprowadzony przez ciężką dłoń Sandry Bonietti. Swoją drogą, zaczynam ją lubić.
5 godzina lekcyjna - apel na auli. Szybko mija. Hymn Irlandii, jakieś wierszyki itd. Kończy się.
Na ostatniej lekcji wyjaśniam Johnowi "plan działania". Kiedy zadzwoni dzwonek ja zostaje w klasie i gadam z panem Hanwertsem, a on biegnie do naszych szafek po nasze rzeczy. Muszę mu dać mój klucz, ale ufam mu. Nie wiem czemu, ma coś takiego w sobie, że czuję, że mogę mu powierzyć wszystkie najskrytsze tajemnice.
DRRRR!
Jest! W końcu! John do mnie mruga i ucieka z klasy, a ja powoli się pakuję. Zeszyt, książka, ćwiczenia, długopis. Zarzucam torbę na ramię i idę powoli w stronę biurka naszego nauczyciela fizyki. Kiedy jestem już blisko podnosi głowę znad kartkówek.
-O, dobrze, że jeszcze nie wyszłaś Melanie, usiądź - wskazuje mi rękę pierwszą ławkę i uśmiecha się życzliwie.
Jak na zawołanie! Och, dziękuję Panie Boże. Dzięki temu już na pewno pozbędę się Dericka. Uff...
-Słucham - siadam wyprostowana, kładę dłoń jedna na drugą i patrzę wyczekująco na nauczyciela.
-Jeśli chodzi o twoją ostatnią kartkówkę...
-Tak? - pytam zdziwiona i lekko pochylam się ku biurku. Akurat ta była jakieś półtora tygodnia temu i myślałam, że dobrze mi poszło. Uczyłam się jak wół.
-Dostałaś...

~~>><<~~

-Ja 15%(*1)? - wykrzykuję kiedy siedzę już w aucie Johna.
-Cóż, każdemu się zdarza...
-Ale John! Wykułam ten materiał na blachę! Wszystko umiałam! Rozumiesz? Wszystko! Każdy wzór!
Zaczyna padać deszcz. Bębni o przednią szybę. John włącza wycieraczki na stałe i ponownie odzywa się.
-A jednak. Powiedział ci co miałaś źle?
-Tak, że zamiast wziąć wzór na lambdę wzięłam na drogę. A w materiale nie było nic o żadnych lambdach!
-Jesteś pewna?
-TAK!
Właśnie wjeżdżamy na moje osiedle.
-Gdzie teraz?
-Prosto i ten ostatni dom.
-Wow, duży. Gdzie mogę zaparkować?
-Whatever.
Parkuje, wyłącza silnik, jednak nie wychodzi z samochodu.
-A co ci powiedział w związku z tą oceną?
-Że mam sobie znaleźć do środy korepetytora, albo sam mi znajdzie. A ja się go boję, bo Derick ma już na swoim koncie dwa razy po 85% i raz 100%. I na razie jest najlepszy z klasy.
-Wiesz, ja tak nie najgorszy jestem z fizyki, więc mógłbym ci pomóc... Co ty na to?
Patrzę na niego z niedowierzaniem. Na moich ustach wykwita coraz szerszy uśmiech.
-Serio? - szepczę, a już po chwili odpinam pas i rzucam się na szyję mojemu nowemu "nauczycielowi". -To wspaniale. Dziękuję.
Kiedy się od niego odrywam ma lekki wyraz zaskoczenia na twarzy, ale tylko się uśmiecha i bierze z tylnego siedzenia długi parasol.
-Odprowadzę cię to drzwi - mówi i wysiada z auta. Biegnie dookoła i pomaga mi wysiąść. - Proszę bardzo.
Biorę moją torbę i mocno trzymam się ramienia Johna, żeby nie zmoknąć. Ah! Jakie przyjemne uczucie... Melanie, skup się! Dzwonię do drzwi. Otwiera Tata. Na szczęście jest ubrany, ogolony itd.
-Oh, Melanie. Dobrze, że już jesteś. Właśnie chciałem do ciebie dzwonić czy po ciebie przy... - przerywa gdy zauważa za moimi plecami Johna.
-Dzień dobry - mówi chłopak i wystawia wolną rękę w stronę Taty.
-Dzień dobry, a pan to...
-John. John Libertez.
Wymijam Tatę i otwieram szerzej drzwi.
-Wejdź. Możemy zacząć dzisiaj?
-W sumie i tak nie mam nic do roboty.
John składa parasol i powoli przestępuje próg.
-Tato, dostałam dzisiaj 15% z fizyki i pan Hanwerts powiedział, że mam sobie znaleźć korepetytora. I my właśnie pójdziemy na górę, a ty mógłbyś...
Kto to jest?! W drzwiach living roomu stoi blond kobieta o odcieniu włosów identycznym jak Johna! Na sobie ma wyblakło-niebieską spódnicę do kolan i bluzkę na ramiączkach w tym samym kolorze. W dłoniach trzyma duży, czarny parujący kubek.
-E..e... - nie umiem się wysłowić.
-Mama? - szepcze John niedowierzająco.
Mama? JEGO mama? A co ona tu robi?!
-Mamo, co ty tutaj robisz? - mówi, jakby czytał w moich myślach.
-Widzisz słońce, bo pan Popers...

~~>><<~~

Jak mogłam zapomnieć? JAK?! Przecież to moja przyjaciółka! Przynajmniej była, ale zawsze! Jak mogłam zapomnieć, że Glorie musiała zmienić nazwisko, kiedy jej matka wyszła ponownie za mąż?! I to zmienić na: Libertez! Siedzę w living roomie razem z Tatą, Johnem i jego mamą.
-Ja i mój były mąż postanowiliśmy się przeprowadzić z Co. Tipperary do Co. Wicklow (*2) - opowiada pani Clara Libertez. - Ze względu na jego pracę. No i znaleźliśmy ładny, niedrogi domek akurat w Toswey, osiedle dalej na The Clearing. Był jeden problem. John nie chciał się przeprowadzić. Nie chciał
zostawić kolegów i koleżanek. Więc postanowiliśmy, że John zostanie w Kilshane u mojej mamy, a my się przeprowadzimy. Mieliśmy się do siebie zbliżyć, sami, bez dziecka, ale od samego początku było nie tak. Ben, tzn. mój były mąż, siedział całe dnie w pracy, a jednocześnie nie chciał, żebym ja pracowała. A więc ja z braku lepszego zajęcia zaczęłam się zaprzyjaźniać z sąsiadami i to nie tylko z mojego osiedla, ale też z waszego. W końcu poznałam twoją mamę, Melanie. Ona zaciągnęła mnie do swojej fundacji. Kiedyś jak jechałyśmy do pewnego domu dziecka zobaczyłam ich na chodniku. Bena i
jakąś kobietę. Od razu wysiadłam z auta. Z miejsca go uderzyłam i to całkiem nieźle, bo wił się po ulicy jak piskorz. Tata śmieje się krótko. To chyba pierwszy raz od śmierci Najukochańszej Mamy!
-Ja zażądałam rozwodu. Deborah znała tą kobietę i powiedziała, że jej mąż umarł 3 lata wcześniej. Poprosiłam ją, żeby mnie z nią umówiła. Kiedy się z nią spotkałam, okazało się, że ona nie wiedziała, że Ben był żonaty. Ja jej powiedziałam, że między nami i tak się nie układało i że może go sobie wziąć, jeśli go kocha. Okazało się, że tak. Zresztą to nasze małżeństwo było bardziej zaaranżowane, bo z powodu Johna. Nie ważne, wolałabym nie mówić jak zaszłam w ciążę. I tak dobrze, że wytrzymaliśmy ze sobą jakieś 13 lat. On się z nią ożenił, a ja wróciłam do mojej matki i Johna, zerwałam z byłym
mężem wszystkie kontakty. Rok później dostałam list od tej kobiety, że on, ona i jej córka przeprowadzili się do USA.
-Pani mówi o pani Wallace. A jej córka to Glorie, moja przyjaciółka - przerywam jej.
-Chyba tak, nie wiem, nie interesowało mnie to jak się nazywa. Ale to wyjaśnia skąd twoja mama ją znała. W każdym bądź razie ja, John i moja mama żyliśmy sobie spokojnie w Kilshane, aż do listopada zeszłego roku. Wtedy umarła moja matka. A że John był do niej bardzo przywiązany, bardzo to przeżył. Zerwał wszystkie kontakty ze znajomymi, odizolował się od wszystkich...
-Mamo - mruczy pod nosem John z niewyraźną miną.
-Sam przyznasz, że tak było. Olał szkołę we wszystkich aspektach. W końcu tego roku w czerwcu nie zdał egzaminów końcowych(*3). Oświadczył mi, że szkoła mu nie jest do niczego potrzebna i że jedzie na 3 miesiące do Belfastu do jakiegoś tam kolegi czy brata kolegi do pracy. I tym sposobem nie stawił się na egzaminach poprawkowych.
-Chwila moment - wiem, że to niegrzecznie i w ogóle tak przerywać, ale jak już mam wiedzieć wszystko to wszystko! - To ile ty masz lat?(*4) - zwracam się do Johna.
-Siedemnaście - mówi niewyraźnie, patrząc w okno.
-Jak to możliwe?
-Normalnie - odpowiada mi pani Clara - po prostu posłałam go do szkoły rok później(*5), chciałam żeby miał więcej z dzieciństwa, a przyszedł teraz do waszej klasy, bo nie zdał jej w zeszłym roku.
-Aha. Przepraszam, że przerwałam. Co dalej?
-Tego samego dnia kiedy wrócił John, zadzwonił do mnie twój tata.
Patrzę na niego pytająco. Wzdycha i mówi:
-Wziąłem notes z telefonami Mamy i dzwoniłem do wszystkich po kolei. W końcu natknąłem się na numer Clary. Przypomniałem sobie, że prowadziłem jej sprawę rozwodową. Na pewno pamiętasz. Nocowałaś wtedy u Mili, bo my wzięliśmy do siebie na noc Clarę, w końcu jak miała przebywać w jednym mieszkaniu ze swoim, wtedy jeszcze, mężem z którym brała rozwód.
Kiwam tylko głową. Rzeczywiście, przypominam sobie coś takiego.
-No właśnie - potwierdza pani Libertez. - John jak wrócił z Belfastu powiedział, że może jednak chciałby skończyć szkołę, ale nie tą w Kilshane, bo wtedy musiałby się natykać na swoich kolegów, którzy byli już w klasie wyżej. No więc ja po informacji, że Deborah... - patrzy na mnie uważnie
marszcząc brwi i kończy powoli: - ... nie żyje, zaproponowałam Johnowi, żebyśmy się tu przerowadzili. Najpierw był oporny, ale jak usłyszał, że Ian i Deborah mają córkę od niego o dwa lata młodszą od razu poszedł się pakować.
Patrzę ze zdziwieniem na niego. On tu przyjechał ze względu na mnie? Jak słodko! Ma teraz na twarzy lekki rumieniec. Ale w sumie mu się nie dziwię. Trzeba mieć jakiś punkt odniesienia co do przyszłości. W końcu tu ma zacząć nowe życie. Nie miałam oczywiście na myśli, że ja i on w przyszłości. Tzn.
nie żebym nie chciała, ale wcale nie mówię, że chcę. Ee... dobra. Nieważne. Co ona tam mówi?
-Jak twój tato zadzwonił w piątek po południu, ja już wieczorem na internecie znalazłam dom. Przy plaży, od razu mi się spodobał. W sobotę przyjechaliśmy i się rozpakowaliśmy. W niedzielę rano John poszedł do jakiegoś salonu samochodowego, a wrócił z wielkim czarnym Rand Roverem.
Oczywiście byliśmy z Johnem na pogrzebie, ale staliśmy z tyłu, bo przecież to była bardziej rodzinna uroczystość. Dzisiaj rano jednak odważyłam się zadzwonić do twojego taty. I chyba go obudziłam - pani Libertez patrzy na Tatę przepraszająco.
-Aha, już wiem czemu się zerwał o wpół do dziewiątej - śmieję się, a tata ma tylko wyraz zakłopotania na twarzy. Opamiętuję się i biorę głęboki oddech. - Już chyba wszystko wiem. Bardzo się cieszę, że postanowiła się pani tu przeprowadzić.
-Byłyśmy blisko z twoją mamą. Pisałam do niej przez ostatnie 3 lata. Pisała bardzo dużo o tobie, jaka jest z ciebie dumna i w ogóle. Także i mnie pomogła. Pocieszała, doradzała. Była wspaniałą kobietą. Ba! Teraz też jest. W ostatnim liście napisała mi, że bardzo chciałaby mi pomóc, tylko nie wie
jak. Myślę, że mi bardzo pomogła. Bo przecież gdyby ona nie... gdyby Pan Bóg nie zechciał jej wziąć do nieba zapewne nie przyjechałabym tu. Kto wie, może Johnowi uda się tu skończyć szkołę. Bardzo nam wszystkim pomogła. Dlatego chciałabym, żebyś mówiła do mnie ciociu. Nie mamy tu nikogo. Zresztą na
świecie też nie. Może gdzieś, jakiś daleki wujek... A tak to nikt. Co ty na to?
-Dobrze ciociu - uśmiecham się i podchodzę do niej powoli. Przytulam ją mocno i całuję w policzek. - Pójdziemy teraz z Johnem do kuchni, dobrze? A ciocia sobie jeszcze porozmawia z Tatą. Zrobimy coś słodkiego.
-Dobry pomysł - potwierdza Tatuś, a ja sięgam po dłoń Johna, by pociągnąć go z kanapy. Kiedy stoi na przeciwko mnie i trzyma moją rękę czuję się dziwnie, nie wiem czy to trwa sekundę czy już minęła cała wieczność. Ciepło rozlewa się od mojej ręki, aż do brzucha, po nogi. Dziwne a zarazem przyjemne
uczucie. Nie jestem zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Koniec końców to John prowadzi mnie do kuchni, jakby wyczuł moją niedyspozycję. Kiedy jesteśmy już w kuchni szczelnie zamykam drzwi i patrzę uważnie na Johna. Na szczęście kiedy mnie nie dotyka jestem w pełni świadoma.
-Wiesz co? - odzywam się w końcu, oparta o blat kuchenny. On stoi na przeciwko mnie i patrzy z zainteresowaniem. Lekko kiwa przecząco głową. - Jesteś przyrodnim bratem mojej byłej przyjaciółki.
-No cóż, nie nazwałbym faceta, który mnie spłodził moim ojcem.
-Nie zgodzę się z tobą. Bądź co bądź wychowywał cię przez 13 lat.
-Jego wychowywanie mnie polegało na ciągłym siedzeniu w pracy, o ile w ogóle jego praca polegała na finansach a nie na czym innym i przynoszeniu mi co jakiś czas drogich zabawek. Świetnie.
-Współczuję ci.
-Nie potrzebuję współczucia. Ty nie wiesz jak to jest być nie kochaną. Ty zawsze miałaś tatę i mamę.
-Zawsze? - szepczę.
Jak by się teraz zorientował.
-Oh... Melanie, ja...
-Nie. Nic nie mów - łzy zbierają się pod moimi powiekami.
Czym prędzej wybiegam z kuchni i biegnę po schodach do mojego pokoju. Rzucam się na łóżku i chowam twarz w poduszce.
-Dlaczego właściwie ja płaczę? Przecież tak po prostu mu się wymsknęło!
-Przepraszam, nie chciałem - słyszę za moimi plecami.
Oo... czyżbym ostatnie zdanie powiedziała na głos? Ups. Podnoszę głowę i widzę Johna ze zmieszaną miną. Szybko siadam na łóżku i obciągam spódniczkę.

-A co do twojego pytania - ciągnie. Wcale go o nic nie pytałam. Siada koło mnie i patrzy w oczy. - To płaczemy wtedy, gdy emocje są tak duże, że ciało nie może ich już pomieścić. Patrzę na niego. Może ma racje. Zaraz! Na pewno ma racje!
-Skąd to wiesz?
-Oglądałaś taki film: "Miasto Aniołów"?
-Nie.
-Co robisz jutro po szkole?
-Nic - mówię coraz ciszej.
-Więc może pójdziemy do mnie?
-Po co? - i ciszej.
-Żeby obejrzeć film.
-Dobrze - mówię to tak cicho by tylko on mógł mnie usłyszeć. Jest tak blisko. Blisko i może teraz...
-Melanie! - nie, nie teraz, ponieważ słyszę krzyk z dołu. Ocieram oczy i wybiegam z pokoju ze słowami:
-Idę Tato!
~~>><<~~
*1 - w Irlandii panuje system ocen procentowych.
*2 - Co. to skrót od County - Hrabstwo. Coś podobnego jak województwa w
Polsce. Nazwa każdego Hrabstwa pochodzi od jego stolicy, największego miasta
danego regionu.
*3 - na koniec każdego roku szkolnego uczniowie mają jeden test ze
wszystkich przedmiotów bądź egzamin z każdego osobno. Ocena z niego liczy
się najbardziej.
*4 - w Irlandii można pracować, robić prawo jazdy itd. od 16 roku życia.
*5 - w Irlandii dziecko można posłać do szkoły kiedy się chce.



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..