nasze media MGN 10/2024

Jadwiga Chmielewska

dodane 09.09.2008 16:24

Per aspera ad astra rozdz.I

Ad astra per aspera
Przez trudy do gwiazd
Rozdział I
Jak zwykle po szkole idę do domu. A mam bardzo blisko. Mijam 2 małe osiedla i widzę kamienną tablicę stojącą na dwóch dużych kamieniach. Gona Vill - głosi napis. Mnóstwo domków-bliźniaków i jakieś nieliczne jednorodzinne. Muszę przyznać, że lubię moje miasto. Toswey jest naprawdę fajne. Żadnych wieżowców jak w Nowym Jorku. Sama niska zabudowa i mnóstwo zieleni. Uwielbiam zieleń, morze też. W pobliżu jest i morze i góry i mnóstwo drzew. Wiatr właśnie zwiewa mi z głowy czapkę. Jestem przyzwyczajona. Kocham wiatr i mój kraj. Bo w Irlandii nad wybrzeżami zawsze wieje i to dość mocno. Moja czarna czapka zawiesza się na krzaku pod numerem 48. Tu mieszka Heter Frest. Najbardziej znana dziewczyna w naszej szkole i na dodatek najładniejsza - podobno. Blondyna, która myśli, że nie ma mądrzejszej od niej. Nie lubię jej, ale ona mnie tak. Zawsze się do mnie przyczepia, kiedy idę do szkoły. Jak z niej wracam, to nie, bo ona ma te swoje cheerleaderki.
Moją czapeczkę mam już z powrotem na głowie i właśnie dochodzę pod numer 69, czyli mój dom. Szperam w mojej torbie na ramię i wyciągam klucze. Gdzie one są? Aha, no tak, przecież schowałam je do zewnętrznej kieszeni. W końcu udaje mi się otworzyć nasze białe drzwi. Jestem jedną z tych szczęściarzy, którzy mają na naszym osiedlu dom jednorodzinny, a jest on naprawdę świetny, bo ma ogromny salon, przestronną kuchnię i osobno jadalnię, oraz łazienkę, pokój gościnny z ubikacją i prysznicem, ale to tylko dół, bo gdy się wejdzie po schodach mamy 3 sypialnie, każda z łazienką i garderobą, gabinet ojca, bawialnię, gdzie stoją moje wszystkie zabawki z dzieciństwa i naszą małą
bibliotekę. Jednym słowem, a właściwie dwoma, ogromny dom. Podejrzewam, że dlatego Heter się tak do mnie przyczepiła, bo mimo iż też ma dom jednorodzinny, jest dwa razy mniejszy od mojego. No i mój tata jest dobrze płatnym adwokatem.
Wchodzę do przedpokoju i zawieszam mój bordowy płaszczyk do pół uda na wieszaku.
-Cześć! Jestem!
Nikt mi nie odpowada. Pewnie tata znów się głowi nad jakąś sprawą w gabinecie, a mama poszła do tej dziwnej Judy Tewres, naszej sąsiadki z naprzeciwka. Nie przejmuję się zbytnio i idę prosto do mojego pokoju. Mam chyba najbardziej słoneczny pokój, bo okna są na południe. Kładę torbę i udaję się do łazienki, by umyć ręce. Przebieram się w znoszone dżinsy i rozciągniętą koszulkę, która sięga mi aż
za pośladki. Schodzę z powrotem na dół. Dziwne. Nic nie pachnie obiadem, a przecież u nas w domu zawsze o tej porze jest obiad gotowy... Ej, co się dzieje?
-Tato!!!
Nic, nawet żadnego szmeru.
-Tato!!! - krzyczę znów, wbiegając do jego gabinetu. Przerażam się. Na podłodze są porozrzucane papiery, a mój tatuś to wręcz pedant. Coś tu nie gra. Oczywiście jestem na tyle dobrą córeczką, że sprzątam te papiery i układam równo na biurku. Rozglądam się po pomieszczeniu. Jedyne co
było jeszcze dziwnego, to rzucona słuchawka telefonu. Natychmiast ją odkładam i znów wracam na dół. Siadam na ostatnim schodku i wpatruję się w drzwi mając nadzieję, że mama za chwilę wróci. Bo wróci. Zawsze wraca.

~~>><<~~

Chyba przysnęłam, bo jak otwieram oczy, po bardzo długim mrugnięciu, na zewnątrz już się ściemnia, a wiatr jak zwykle targa drzewa. Patrzę na zegarek - 18. Ej, przecież ja wróciłam ze szkoły o 15. A przecież gdyby przyszedł tata albo mama, to by mnie obudzili. Idę po mój telefon. Wybieram
najpierw numer mamy. Poza zasięgiem lub wyłączony.
Numer taty.
Poza zasięgiem lub wyłączony.
O co chodzi?
No nie, zadzwonię do Mili, mojej najlepszej przyjaciółki. Mówiła 3 dni temu, że jest chora, więc do niej drinknę, żeby się upewnić, że u niej wszystko w porządku i prosić o radę. Wybieram szybko numer z listy kontaktów i naciskam zieloną słuchawkę.
-Halo?
-Cześć, Mili. Co tam?
-Oh, Melanie...
-No, ja. Jesteś już zdrowa?
-Słuchaj, Mel, ja... kurczę, to nie jest rozmowa na telefon.
-Dobra, to może spotkamy się za 5 minut na murawie?
Mili mieszka jakieś 15 domków ode mnie, a długą rozciągłość trawy, która znajduje się mniej więcej w połowie drogi, nazywamy - na własne potrzeby - murawą.
-Meli, ja... nie mogę wychodzić z domu.
-Mili, moich rodziców nie ma w domu odkąd wróciłam ze szkoły, ty coś kręcisz, o co biega?
-Jak to nie ma twoich rodziców?
-No nie ma!
-Już do ciebie przychodzę! - Mili krzyczy i szybko się rozłącza.
Dziwne...
Pięć minut później Mili przychodzi ze swoim ojcem.
-Dzwoniłaś do rodziców? - pyta mnie pan Dowers, tata Mili.
-Tak, proszę pana.
-Kiedy to było?
-Jakieś dziesięć minut temu.
-Spróbuj jeszcze raz - rozkazuje.
Robię jak chce. Do mamy, do taty, nawet zadzwoniłam do jego biura - nic.
-Musimy...
-Niech się pan o mnie nie martwi. Piętnaście lat piechotą nie chodzi, a jest dopiero po 18, więc na pewno tata zaraz wróci.

~~>><<~~

Zdołałam wywalić ich z domu. Głównie dlatego, że ojciec Mili zawsze był trochę histerykiem, co po nim tylko w części odziedziczyła jego córka. Zresztą Mili była jakaś nieswoja, jakby chciała coś przede mną ukryć. Dziwne, prawda?

~~>><<~~

22:02 Rodziców nadal nie ma. Zaczynam się bać. Jest zimno, jak to w październiku. Wieje ogromny wiatr, jak to w Irlandii. Jest ciemno, jak to o tej porze. Ale wszystko wydaje mi się jakieś takie złowieszcze. Ciarki mi przechodzą. Siedzę w salonie, na kanapie, przykryta moją puchową kołdrą.
Zaczynam się bać. Co ja gadam? Odkąd weszłam do domu i nikogo nie zastałam - już wtedy się bałam! Jestem tchórzem. Nie trzeba było odsyłać Mili.
Gdzie jest mama?
Gdzie tata?
Gdzie się nagle wszyscy podziali?
Koniec tego, dzwonie do dziadka. Kurde! Gdzie ten numer?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..