Od lat jest dziennikarzem telewizyjnym. Posługę przy ołtarzu rozpoczął w 1997 roku. Ministrantem był niemal przez 20 lat.
P ochodzi z religijnej śląskiej rodziny. Jego tata też posługiwał przy ołtarzu. Jednak największy wpływ na jego decyzję, by wstąpić do grona ministrantów, wywarli koledzy z klasy. – Miałem wtedy 7 lat. Byłem przed I Komunią Świętą – wspomina Szymon Oślizło. – Powiedziałem sobie: „Ja też chciałbym spróbować”. Dość szybko przebrnąłem okres przygotowawczy i wkrótce zacząłem służyć. Takie były początki. Dość proste i spontaniczne.
Dziesięcioletni lektor
W rodzinnej parafii ministranci mieli obowiązek służyć dwa razy w tygodniu, rano i wieczorem. Poranne Msze sprawowano wcześnie, o 6.30. – Oznaczało to, że musiałem zrywać się z łóżka przed 6.00, a kiedy szedłem pieszo, to nawet o 5.30 – opowiada dziennikarz. – Wszystko dlatego, że do kościoła miałem dość daleko, ok. 2 km. Bardzo wcześnie został lektorem. Gdy miał zaledwie 10 lat, czytał regularnie, niemal na każdej Mszy. Niektóre fragmenty znał już na pamięć. – Było to niesamowite. Na niedzielne Msze w mojej rodzinnej parafii przychodziło wtedy bardzo dużo wiernych. Dla mnie, młodego chłopaka, odczytywanie słowa Bożego przy tak licznej grupie było ważne i przejmujące – opowiada Szymon. – Ale to właśnie dzięki temu bardzo szybko pozbyłem się tremy, stresu, co – jak się później okazało – przydało się bardzo w życiu zawodowym. To, że dziś w telewizji robię wejścia na żywo, mówię do kamery, pracuję w studio i umiem to robić swobodnie, jest konsekwencją tamtych lat, bycia ministrantem i lektorem – dodaje.
Rozmowy i wpadki
Z kolegami ministrantami tworzyli bardzo zgraną paczkę. Znali się ze szkoły, spotykali się też poza służbą w kościele. W pewnym momencie ich grono liczyło ponad 150 osób. – Kiedy taką chmarą wracaliśmy z cotygodniowej zbiórki, ludzie wyglądali przez okno, zastanawiając się, czy nie przechodzą czasem kibice Odry Wodzisław – uśmiecha się. Dopełnieniem tradycyjnej formacji ministranckiej były rekolekcje i wyjazdy. – Nie sposób ich zliczyć. Często były to wypady w góry. To nas bardzo łączyło – dodaje. Szymon uwielbiał chodzić po kolędzie. Dlatego Boże Narodzenie było dla niego najważniejszym okresem liturgicznym w kościele. Lubił rozmawiać z ludźmi, a kolęda takie możliwości dawała. Interesowało go, jak żyją inni, co się u nich dzieje, jakie mają problemy itd. – Dla niektórych ministrantów był to przykry obowiązek, dla mnie ogromna radość i zaszczyt. Być może dzięki dziesiątkom rozmów podczas kolędy dojrzewała we mnie decyzja o zajęciu się dziennikarstwem… – zastanawia się. Oczywiście, nie obyło się bez wpadek i zabawnych sytuacji. – Pewnego razu w jednym z mieszkań byłem przekonany, że na stole obok krzyża i zapalonych świec stoi szklanka z wodą święconą. Gdy włożyłem do niej kropidło, do stołu podeszła starsza pani i szybko je wyjęła, a z dna szklanki wyłowiła… sztuczną szczękę. Kilka razy też zdarzyło się na kolędzie, że księdza zaatakował pies albo papuga powtarzała za nim słowa.
Chodzi o wiarę
– Czy miewałem trudności? Pewnie. Na przykład w zimie, kiedy na dworze było minus 10 stopni, na zegarze 5.30, to niezbyt chętnie zrywałem się z łóżka – opowiada. – Zawsze jednak mogłem liczyć na wsparcie moich rodziców, którzy mnie mobilizowali. Tłumaczyli, że skoro się podjąłem służby przy ołtarzu, to muszę dotrzymać słowa. I jakoś zawsze mi się udawało. W ten sposób uczyłem się obowiązkowości. Zawsze starałem się być bardzo sumienny – przyznaje. – Co poradzić tym ministrantom, których dopada lenistwo? – pytam – Może warto się pomodlić; pomyśleć, że ktoś czeka na mnie w kościele, i przypomnieć sobie, że przecież dałem słowo – radzi dziennikarz. – Służba przy ołtarzu to wspaniała przygoda. Polecam każdemu. Nie tylko o obowiązkowość tu chodzi. Przede wszystkim o wiarę. To, że nie dopadły mnie w życiu, zwłaszcza studenckim, jakieś poważne kryzysy, zawdzięczam głównie służbie przy ołtarzu. Oczywiście, ta wiara się zmieniała – dodaje. – Ale myślę, że dzięki temu, iż byłem ministrantem, nie pogubiłem się i zachowałem właściwą hierarchię wartości.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Dostęp do treści jest ograniczony Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.