Dałem słowo

ks. Rafał Skitek /Radio eM

publikacja 18.05.2023 14:25

Od lat jest dziennikarzem telewizyjnym. Posługę przy ołtarzu rozpoczął w 1997 roku. Ministrantem był niemal przez 20 lat.

Szymon Oślizło jest dziennikarzem, reporterem Telewizji Katowice. Miał siedem lat, kiedy jako ministrant zaczął służyć do Mszy Świętej Szymon Oślizło jest dziennikarzem, reporterem Telewizji Katowice. Miał siedem lat, kiedy jako ministrant zaczął służyć do Mszy Świętej
facebook Setka kryta obrazkiem. Szymon Oślizło

P ochodzi z religijnej śląskiej rodziny. Jego tata też posługiwał przy ołtarzu. Jednak największy wpływ na jego decyzję, by wstąpić do grona ministrantów, wywarli koledzy z klasy. – Miałem wtedy 7 lat. Byłem przed I Komunią Świętą – wspomina Szymon Oślizło. – Powiedziałem sobie: „Ja też chciałbym spróbować”. Dość szybko przebrnąłem okres przygotowawczy i wkrótce zacząłem służyć. Takie były początki. Dość proste i spontaniczne.

Dziesięcioletni lektor

W rodzinnej parafii ministranci mieli obowiązek służyć dwa razy w tygodniu, rano i wieczorem. Poranne Msze sprawowano wcześnie, o 6.30. – Oznaczało to, że musiałem zrywać się z łóżka przed 6.00, a kiedy szedłem pieszo, to nawet o 5.30 – opowiada dziennikarz. – Wszystko dlatego, że do kościoła miałem dość daleko, ok. 2 km. Bardzo wcześnie został lektorem. Gdy miał zaledwie 10 lat, czytał regularnie, niemal na każdej Mszy. Niektóre fragmenty znał już na pamięć. – Było to niesamowite. Na niedzielne Msze w mojej rodzinnej parafii przychodziło wtedy bardzo dużo wiernych. Dla mnie, młodego chłopaka, odczytywanie słowa Bożego przy tak licznej grupie było ważne i przejmujące – opowiada Szymon. – Ale to właśnie dzięki temu bardzo szybko pozbyłem się tremy, stresu, co – jak się później okazało – przydało się bardzo w życiu zawodowym. To, że dziś w telewizji robię wejścia na żywo, mówię do kamery, pracuję w studio i umiem to robić swobodnie, jest konsekwencją tamtych lat, bycia ministrantem i lektorem – dodaje.

Rozmowy i wpadki

Z kolegami ministrantami tworzyli bardzo zgraną paczkę. Znali się ze szkoły, spotykali się też poza służbą w kościele. W pewnym momencie ich grono liczyło ponad 150 osób. – Kiedy taką chmarą wracaliśmy z cotygodniowej zbiórki, ludzie wyglądali przez okno, zastanawiając się, czy nie przechodzą czasem kibice Odry Wodzisław – uśmiecha się. Dopełnieniem tradycyjnej formacji ministranckiej były rekolekcje i wyjazdy. – Nie sposób ich zliczyć. Często były to wypady w góry. To nas bardzo łączyło – dodaje. Szymon uwielbiał chodzić po kolędzie. Dlatego Boże Narodzenie było dla niego najważniejszym okresem liturgicznym w kościele. Lubił rozmawiać z ludźmi, a kolęda takie możliwości dawała. Interesowało go, jak żyją inni, co się u nich dzieje, jakie mają problemy itd. – Dla niektórych ministrantów był to przykry obowiązek, dla mnie ogromna radość i zaszczyt. Być może dzięki dziesiątkom rozmów podczas kolędy dojrzewała we mnie decyzja o zajęciu się dziennikarstwem… – zastanawia się. Oczywiście, nie obyło się bez wpadek i zabawnych sytuacji. – Pewnego razu w jednym z mieszkań byłem przekonany, że na stole obok krzyża i zapalonych świec stoi szklanka z wodą święconą. Gdy włożyłem do niej kropidło, do stołu podeszła starsza pani i szybko je wyjęła, a z dna szklanki wyłowiła… sztuczną szczękę. Kilka razy też zdarzyło się na kolędzie, że księdza zaatakował pies albo papuga powtarzała za nim słowa.

Chodzi o wiarę

– Czy miewałem trudności? Pewnie. Na przykład w zimie, kiedy na dworze było minus 10 stopni, na zegarze 5.30, to niezbyt chętnie zrywałem się z łóżka – opowiada. – Zawsze jednak mogłem liczyć na wsparcie moich rodziców, którzy mnie mobilizowali. Tłumaczyli, że skoro się podjąłem służby przy ołtarzu, to muszę dotrzymać słowa. I jakoś zawsze mi się udawało. W ten sposób uczyłem się obowiązkowości. Zawsze starałem się być bardzo sumienny – przyznaje. – Co poradzić tym ministrantom, których dopada lenistwo? – pytam – Może warto się pomodlić; pomyśleć, że ktoś czeka na mnie w kościele, i przypomnieć sobie, że przecież dałem słowo – radzi dziennikarz. – Służba przy ołtarzu to wspaniała przygoda. Polecam każdemu. Nie tylko o obowiązkowość tu chodzi. Przede wszystkim o wiarę. To, że nie dopadły mnie w życiu, zwłaszcza studenckim, jakieś poważne kryzysy, zawdzięczam głównie służbie przy ołtarzu. Oczywiście, ta wiara się zmieniała – dodaje. – Ale myślę, że dzięki temu, iż byłem ministrantem, nie pogubiłem się i zachowałem właściwą hierarchię wartości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.