Jeden grzech często mi się powtarza. Kiedy wyznam go w spowiedzi, czuję się świetnie i mam ochotę z nim wygrać. Ale gdy ulegnę pokusie, przestaję walczyć i każdy kolejny grzech przychodzi mi łatwiej. Zawsze szczerze przepraszam, ale czuję, że znowu upadnę. Nie wiem, jak to pokonać. Nastolatek
Jest dokładnie tak, jak to opisałeś. Nie tylko z tobą. Obawiam się, że wszyscy tak mamy. Po spowiedzi człowiek czuje się jak nowo narodzony. Jakby dostał skrzydeł. Dobro wydaje się proste, a zło pokonane. A jednak gdy minie czas i pojawi się znana nam dobrze pokusa, upadamy. Lecimy jak ćma do ognia i grzeszymy. A potem z ciężkim sercem musimy się zameldować przed konfesjonałem. To normalne, że może pojawić się zwątpienie, czy w ogóle warto się spowiadać. Skoro nie widać poprawy, to właściwie po co chodzić do kościoła. Powiem tak: diabeł tylko na to czeka. Na ten moment zwątpienia. Będzie robił wszystko, aby zniechęcić do spowiedzi, do Kościoła i do Boga. Są dwa rodzaje kuszenia. Pierwsze, to kuszenie do konkretnego grzechu, np. do kłamstwa, obmowy czy obżarstwa. Kiedy diabeł zaliczy w tym punkcie swoje zwycięstwo, wtedy pojawia się druga pokusa, o wiele gorsza niż ta pierwsza. Druga pokusa mówi mniej więcej tak: „Eee tam, to nic takiego, wszyscy tak robią, daj sobie spokój z wyrzutami sumienia, ze spowiedzią. Rób, co chcesz i nie przejmuj się niczym, a zwłaszcza nie przejmuj się Panem Bogiem. O Nim możesz pomyśleć ewentualnie na emeryturze”. Diabeł będzie się starał odciąć człowieka od konfesjonału. Jeśli szybko nie odnajdziemy drogi do spowiedzi, kolejne grzechy przyjdą łatwiej. Bo jeśli czysty człowiek wpadnie do błota, czuje się paskudnie. Ale jeśli jest już ubrudzony, to błoto przestaje mu przeszkadzać. A na koniec wmówi sobie, że lepiej żyć w błocie niż w czystości. Więc po pierwsze, nigdy nie rezygnuj ze spowiedzi. Im bardziej ci się nie chce iść, tym bardziej pokonuj opór i idź. Niechęć jest znakiem, że bardzo potrzebujesz „kąpieli” w Bożym miłosierdziu. Po drugie, zwykle popełniamy te same grzechy. Praca nad sobą trwa całe życie. Zawsze będziemy kuszeni. Z tym trzeba się liczyć. Ale zło dobrem zwyciężaj – to ważne. Czyli nie warto koncentrować się tylko na pokonaniu jakiegoś grzechu na zasadzie „nie będę tego robił”, ale nastawić się pozytywnie – „będę robił to, co jest przeciwieństwem zła”. Na przykład, jeśli masz problem z niegrzecznymi odzywkami do rodziców, postanów, że będziesz jak najczęściej odzywał się do rodziców miło. Podziękuj za obiad, zapytaj, jak się czują itd. Ile lat trzeba ćwiczyć, żeby zostać mistrzem np. w skokach narciarskich? Ile razy trzeba upaść, aby latać jak Stoch? Dobre życie to największa sztuka, ważniejsza niż sport. Trzeba wciąż ćwiczyć. Więc nie zniechęcaj się. Walcz! I nie zapomnij, że masz najlepszego trenera – Jezusa Chrystusa. Bez Niego nie dasz rady. Jeśli będziesz słuchał Jego rad, to miejsce na podium jest pewne. Czego z serca życzę. ks. Tomasz Jaklewicz