Hau, Przyjaciele!
Weszła Paulina do domu po lekcjach ,szurnęła plecakiem i rzuciła się na tapczan. Ukryła głowę w ramionach i w płacz. Lizałam ja, skalałam, a ona swoje. Dopiero dźwięk telefonu zmusiła ją, by podnieść głowę i ujrzałam jej zapuchniętą twarz. „Cześć, Jaga. Tak wiem, uciekłam bez wyjaśnienia, zachowałam się głupio. Ale zdałam sobie sprawę, że mimo naszych szczerych chęci obgadałyśmy paskudnie Magdę. Byłyśmy do tego niesprawiedliwe, zawzięte, no po prostu jędze.” Przyjaciółka chyba coś tłumaczyła, ale mina Pauliny jasno pokazywała, że nic jej nie poprawia nastroju. Jedyny plus był taki, że spojrzała na mnie i spytała, czy chcę wyjść. To chyba jasne. Na alejkach spotkałyśmy księdza Wojtka wracającego ze szkoły. Zatrzymał Paulinę, zapytał, co ma znaczyć jej smutna mina. Długo tłumaczył, że każdy ciągle popełnia te same błędy, że mocne postanowienie poprawy wcale nie znaczy, że to się udaje. A Bóg nas kocha i czeka na wzajemność. Szliśmy razem w kierunku Głowackiego. Nie mogłam ciągnąć ani szarpać, więc wzorcowo trzymałam się nogi i dlatego usłyszałam kilka zdań o św. Piotrze, który zdradził, o Mojżeszu, którego imię znaczyło, że jest nikim, o Dawidzie, którego wstydził się własny ojciec, o Rut pochodzącej z pogardzanej krainy. Czułam się coraz lepsza, a Paulina chyba też, bo bardzo księdzu Wojtkowi dziękowała. Ja z podniesionym łbem, a Paulina z wysoko uniesioną głową przekroczyłyśmy furtkę prowadzącą do naszego ogrodu. Cześć. Astra