Żywioł w bramce

Piotr Sacha

|

MGN 03/2010

publikacja 17.02.2010 14:14

O piłkach pędzących jak pocisk, swoich pierwszych treningach i myciu okna patyczkiem do uszu opowiedział „Małemu Gościowi” Sławomir Szmal, najlepszy bramkarz ostatnich Mistrzostw Europy w piłce ręcznej w Austrii.

Żywioł w bramce Podczas Mistrzostw Europy w Austrii Sławomir Szmal skutecznie bronił rzuty najlepszych szczypiornistów fot. AGENCJA GAZETA/KUBA ATYS

Mały Gość: – Jest Pan skazany na piłkę ręczną?
Sławomir Szmal: – Dlaczego?

Tata Kazimierz był zawodnikiem i trenerem szczypiorniaka. Wujek, Andrzej Mientus, bronił bramki reprezentacji. Siedmioletni Sławek chyba nie musiał się zastanawiać, który sport jest najlepszy?
– Do pewnego czasu w piłkę ręczną grał też mój brat, kuzynka i kuzyn. Ten sport uprawia też moja żona Aneta. Pochodzę z małej miejscowości Zawadzkie w opolskim, gdzie można było trenować piłkę nożną, ręczną albo tenis stołowy. Ręczna sprawiała mi po prostu najwięcej przyjemności.

Dlaczego stanął Pan w bramce?
– Gdy miałem siedem lat, poszedłem na trening do starszych chłopaków. Pamiętam, że byłem bardzo waleczny i ambitny. Któregoś dnia chłopak, którego kryłem w obronie, podbiegł do trenera i naskarżył na mnie. „On mnie szczypie, gryzie i wkłada mi palce w oczy, żebym tylko piłki nie dostał” – żalił się. Wtedy pomyślałem: nie będę już nikomu krzywdy robił, idę do bramki.

Z jaką prędkością piłka leci w stronę bramki?
– Gdy rzuca Karol Bielecki, to jakieś 120 km/h.

Odbicie takiej torpedy ręką, nogą, a czasem nawet głową, musi boleć… 
– Dla mnie to przede wszystkim wielka frajda. A każde odbicie piłki daje mi taką satysfakcję, jaką ma zawodnik rzucający gola. Wiadomo, że nieprzyjemnie jest oberwać w głowę. To jednak na szczęście zdarza się rzadko... Choć na ostatnich mistrzostwach w Austrii miałem chyba jakiś magnes w głowie – wyjątkowo przyciągało do niej piłkę.

Czy sposób obrony przechodzi z czasem w nawyk?
– Tak. Gdy na przykład spada mi talerz, to próbuje go łapać nogą (śmiech).

A czy w domu też Pan jest takim wulkanem jak w bramce?
– Nieeee. Jestem raczej spokojny. Zdarza się, że sprzeczam się z żoną. Ale nie wybucham jak wulkan. Staramy się od razu godzić, by w domu zawsze była dobra atmosfera.

A mały Sławek jaki był?
– Nie byłem na pewno dzieckiem spokojnym. Raczej należałem do tych chłopaków, którzy lubią się wybiegać. W domu trudno było mi usiedzieć. Gdy nie grałem w piłkę, ojciec zabierał mnie na grzyby albo na działkę. Zresztą, mój pięcioletni synek jest podobny – bardzo ruchliwy i zajmuje nam sporo uwagi.

Trenuje już handball?
– Filip chodzi na minipiłkę ręczną, na minipiłkę nożną i na inne zajęcia, żeby kiedyś sam mógł wybrać, co chce robić. Jesteście sportową rodziną.

Z żoną też połączył pana sport?
– Rzeczywiście, po raz pierwszy zobaczyłem Anetę w hali sportowej, w bramce. Ale pierwszy raz rozmawialiśmy przed kościołem przy okazji nocnego czuwania. Od tamtego czasu minęło już 16 lat... Aneta była moją pierwszą dziewczyną, a ja jej pierwszym chłopakiem. Innych miłości w naszym życiu nie było. Dziś ludzie czasem nie mogą w to uwierzyć. Ale to prawda. 

Na treningach jest Pan podobno tytanem pracy. Żona jest chyba zadowolona z takiego męża… 
– Pomagam żonie w domu. Choć, chyba jak każdy mężczyzna, lubię się czasem wymigiwać od tego. Ale Aneta na przykład nie cierpi myć ze mną okien, bo ja, kiedy coś robię, to bardzo dokładnie i zajmuje mi to sporo czasu. Jedno okno potrafię myć dwie godziny, wydłubując z zakamarków brud patyczkiem do uszu.

Czy chciałby Pan kiedyś trenować dzieci?
– Marzę o tym. Chciałbym po zakończeniu kariery przekazać dzieciom w Polsce to, czego nauczyłem się od swoich trenerów. W Niemczech uprawia sport o wiele więcej dzieci niż u nas. To ważne, bo sport drużynowy kształtuje zachowanie i uczy dyscypliny. Poza tym w Niemczech jest 10 lig piłki ręcznej.

A w Polsce tylko trzy. W jakim wieku najlepiej zacząć treningi?
– Nie ma konkretnej odpowiedzi. Ja rozpocząłem wcześnie. Ale niektórzy pierwsze kroki stawiali dopiero w wieku kilkunastu lat, a są świetnymi zawodnikami.

Czy piłka ręczna to sport tylko dla prawdziwych twardzieli?
– To sport dobry dla wszystkich. W drużynie są koledzy mierzący dwa metry. I oni są naprawdę silni. Ale są też inni, o wątłej budowie ciała. Grają na skrzydle, a ich atutem jest szybkość.

Czy jest dla Pana coś ważniejszego niż sport?
– Najważniejsza dla mnie jest rodzina. To mnie motywuje do pracy. A Aneta świetnie mnie rozumie, bo sama wciąż gra. Choć na te tematy nie rozmawiamy zbyt wiele. Zwłaszcza po przegranych meczach. Aneta wie, jak bardzo przeżywam każdy mecz.

Które miejsce zajmie Polska na kolejnych mistrzostwach?
– Nigdy nie obiecywaliśmy, że będziemy przywozić złote medale. Za to obiecywaliśmy walkę i to, że włożymy całe serce w grę. Dotrzymaliśmy słowa. Potwierdzają to kibice, którzy przyjęli nas w kraju jak mistrzów, choć nie zdobyliśmy nawet medalu. Czwarte miejsce było dla nas bolesne. Przed nami jeszcze wiele do osiągnięcia. Będziemy dalej walczyć.

Sławomir Szmal
Urodził się w 2 października 1978 r. Jego boiskowy pseudonim to „Kasa”. Z kadrą Polski zdobył srebrny medal mistrzostw świata w 2007 r. oraz brązowy medal mistrzostw świata w 2009 r. Na co dzień gra w niemieckim klubie Rhein-Neckar Löwen.
31 stycznia, podczas Mistrzostw Europy w Austrii, został uznany za najlepszego bramkarza turnieju. Obronił 39 proc. oddanych rzutów (najwięcej wśród bramkarzy).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.