Nareszcie w domu

Piotr Sacha

|

MGN 12/2012

publikacja 15.01.2013 11:50

Uśmiechnięty Timothy, dobry Alie, pomocny Wilbert, wdzięczna Jhovana. Znaleźli dom i zmienili się nie do poznania.

Nareszcie w domu Archiwum Barbary Piędel

„Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” – to powiedzenie sprawdza się szczególnie, gdy w środku zimy wracamy do ciepłego mieszkania. A na stole stoi już kubek z gorącą czekoladą. Te słowa sprawdzają się też dobrze w progu... kościoła.
Timothy, Alie, Jhovana i Wilbert pochodzą z różnych krajów. Łączy ich to, że nie mieli bezpiecznego domu, gdzie zawsze czekają kochający mama i tata.
Dom znaleźli w Kościele, wśród wierzących tak samo jak oni. Coś jednak ich wyróżniało spośród kolegów i koleżanek. Wolontariusze Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego „Młodzi Światu” opowiadają o ich uczynności, radości z pomagania i dobrym sercu


Nareszcie w domu   Archiwum Barbary Piędel Alie, 17 lat
Freetown w Sierra Leone
Opowiada Barbara Piędel

Alie mieszkał w domu „Bosko Sandul”, co w miejscowym języku znaczy „Rodzina ks. Bosko”. Trafił tu, jak inni chłopcy, z ulicy. Początek naszej znajomości wcale nie był łatwy. Alie często szukał zaczepki, dokuczał, był napastliwy. Potrafił nawet… ugryźć w ucho. Mimo to zaczęliśmy się lubić. A Alie powoli się zmieniał. Coraz chętniej pomagał. Był uczynny.
Tak jak większość mieszkańców, Alie był muzułmaninem. Czasem jednak w tygodniu przychodził na Msze do naszej kaplicy. W niedziele był zawsze. Interesowała go nasza wiara. W końcu zdecydował: „Chcę być ochrzczony”.  I zaczęła się jego długa droga katechumena, czyli osoby przygotowującej się do chrztu.
Alie miał poważne problemy ze zdrowiem. Często powtarzał, że boli go głowa. Czuł się coraz gorzej. Dwa razy trafił do szpitala. Niestety, lekarze nie wiedzieli, co mu dolega. Dyrektor „Bosko Sandul” postanowił wysłać Aliego do dobrego szpitala w Ghanie. Gdy po raz trzeci trafił do szpitala, w domu czekał już na niego paszport i bilet na samolot. Do Ghany jednak nie wyjechał. Tego dnia, gdy miał jechać na lotnisko, poczuł się bardzo źle i.. zmarł.
Alie był dopiero na początku drogi do przyjęcia sakramentu chrztu. Nie zdążył wejść do wspólnoty Kościoła. Jego wiarę widzieliśmy jednak w jego dobrym sercu.

Nareszcie w domu   Archiwum Katarzyny Mierzejewskiej Jhovana, 8 lat
Tupiza w Boliwii
Opowiada Katarzyna Mierzejewska

Jhovana mieszkała z rodzicami i rodzeństwem w małej biednej wiosce, bardzo wysoko w Andach. Ale gdy tata trafił do więzienia po tym, jak któregoś dnia upił się i zabił mamę, dzieci umieszczono w domu dziecka prowadzonym przez siostry zakonne. Jhovana przysłuchiwała się tam codziennym modlitwom, ale nie bardzo wiedziała, o co chodzi. Dzieci nigdy nie słyszały o Panu Bogu.
Przed Uroczystością Wszystkich Świętych jest taki zwyczaj w Boliwii, że rodziny przygotowują w domu coś w rodzaju ołtarzyka i wypisują tam imiona swoich bliskich zmarłych. Przygotowują nawet ulubione dania zmarłej osoby. Przez kilka dni rodzina modli się w tym miejscu. Nasze siostry też zbudowały taki „ołtarzyk” i ogłosiły, że można przy nim modlić się za zmarłych. Niedługo potem spotkałam tam Jhovanę. „Nauczy mnie pani modlić się?” – zapytała. Zaczęłyśmy rozmawiać. Tłumaczyłam, co to znaczy rozmawiać z Bogiem, o czym można z Nim rozmawiać. Potem Jhovana wspominała zmarłą mamę. W końcu pomodliła się za nią. Dziękowała za wszystkie dobre chwile w swoim życiu.
To nie była nasza ostatnia rozmowa o Panu Bogu. Potem były kolejne. Trzy lata później Jhovana przyjęła chrzest.

 

Nareszcie w domu   Archiwum Agnieszki Mazur

Timothy, 13 lat
Sunyani w Ghanie
Opowiada Agnieszka Mazur

Timothy był jednym z trzydziestu chłopców w naszym Domu w Ghanie, Don Bosco Boys Home dla chłopców ulicy. Był bardzo zamknięty w sobie. Miał problemy ze zdrowiem. Bolały go plecy. Odkąd skończył trzy lata, miał tam na plecach nie gojącą się ranę. Często buntował się z tego powodu. Czuł się gorszy. Nawet w piłkę nie mógł grać z kolegami, bo rana wciąż dawała znać o sobie.
Któregoś dnia zdecydował, że chciałby przyjąć chrzest i Pierwszą Komunię. Razem z nim do chrztu przygotowywało się jeszcze czterech naszych wychowanków. Michael był już na studiach, Joe i Emmanuel chodzili do gimnazjum, a Timothy i Atta do szkoły podstawowej. Co tydzień wszyscy chłopcy w naszym domu mieli katechezę. A piątka przygotowująca się do chrztu spotykała się trzy razy w tygodniu.
Chłopcy nauczyli się nawet śpiewać kilka pieśni. Pomogli nam zrobić dekoracje. Podczas uroczystości ksiądz mówił, że odtąd Bóg przyjmuje ich pod swoje skrzydła i już zawsze będą mogli na Niego liczyć.
To był przełom. Timothy zmienił się nie do poznania. Po raz pierwszy zobaczyłam na jego twarzy uśmiech! Zaczął mówić „dziękuję”, „proszę”, „przepraszam”. Na nowo znalazł swój dom, w którym już przecież od dawna mieszkał. I swoje miejsce – Kościół, czyli wierzących tak samo jak on.
Do tego jeszcze znaleźli się dobrzy ludzie, którzy zorganizowali dla niego pieniądze na operację plastyczną pleców.

 

Nareszcie w domu   Archiwum Tomasza Bukłaho Wilbert, 13 lat
Arequipa w Peru
Opowiada Tomasz Bukłaho

Wilbert razem z mamą i małą chorą siostrą mieszkali w maleńkim pokoiku. Taty nie znał. Gdy trafił do naszego domu dla chłopców z rozbitych rodzin, powiedział, że kiedy dorośnie, będzie pomagać chłopakom w tak trudnej sytuacji jak on.
Przeważnie chodził z różańcem na szyi. Modlił się za dzieci żyjące na ulicy. Ale też swoim życiem dawał przykład wiary. Niewielu było takich chłopaków.
Ponieważ mamie nie starczało na lekarstwa dla siostry, Wilbert wpadł kiedyś na pomysł, żeby kupować cukierki na rynku, a potem na ulicy sprzedawać je na sztuki. Choć parę groszy chciał zarobić. Ale nie było to takie proste. Bo najpierw musiał zdobyć pieniądze na tę pierwszą paczkę cukierków. W Arequipie dla paru groszy młodzi ludzie nieraz na ulicy robią przeróżne akrobacje. A że Wilbert nie jest zbyt wysportowany, z miłości do siostry i mamy, musiał przełamywać swój wstyd, żeby występować.
Dla kolegów też był uczynny. Zwykle w środy wychodziliśmy na dziedziniec, gdzie głośno odmawialiśmy Różaniec. Wilbert zawsze niósł krzesło. Żeby kolega grający na gitarze mógł usiąść, gdy przystawaliśmy przed kolejną tajemnicą Różańca.


Więcej o mieszkańcach dalekich zakątków świata można dowiedzieć się od 19 do 25 listopada, odwiedzając Park Edukacji Globalnej „Wioski Świata” w Krakowie www.wioskiswiata.org.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.