Hau, Przyjaciele!
Ksiądz Wojtek usiadł rano przy zabytkowym biurku w pięknym salonie i pokazał dziewczynom, jak hrabia przed laty z tego miejsca miał widok na wszystkie prawie pokoje. Widział, co się dzieje, kto się czym zajmuje. Oczywiście, zaraz zaczęły się żarty, podpuszczanie, by się przekonać, czy to możliwe. Nawet mnie dziewczyny wciągnęły do zabawy, bo taki pies mógł się przecież przemknąć niezauważony przez pana domu. Ale słońce dzisiaj pięknie świeci, że opuściliśmy pałac i poszliśmy nad wodę. Nie przepadam za tym. Bo czy naprawdę Paulina musi wypływać tak daleko od brzegu? Jako jej ochroniarz natychmiast wskakuję i próbuję ją dogonić. A przecież nie jestem miłośnikiem wody. Owszem, lubię ją pić, chętnie się zanurzę, ochłodzę, ale pływać? W dodatku zamiast uznania usłyszałem, że jestem okropny, że za bardzo jej pilnuję, że ona nie ma chwili spokoju. Nawet słyszałem, jak skarżyła się przez telefon mamie, że nie może się ode mnie uwolnić. Jakoś mam wrażenie, że Pani nie poparła tego obrzenia. Ponieważ spora część starszych ministrantów poszła na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy, to dziewczyny ubłagały księdza Wojtka, by przejść zalew dokoła. Daliśmy radę, ale mój język już prawie szurał po scieżkach. Jutro czeka nas kolejna wyprawa, na szczeście rowerowa, więc pojadę wygodnie w koszyku. Cześć. Tobi.