Nie wiesz co robić? Rusz się!

Franciszek Kucharczak

|

MGN 12/2009

publikacja 16.11.2009 14:54

O swoich i cudzych rozterkach związanych z odczytaniem powołania mówi o. Stanisław Jarosz, paulin, proboszcz z Włodawy

Nie wiesz co robić? Rusz się! o. Stanisław Jarosz fot. Roman Koszowski

„MAŁY GOŚĆ”: Skąd Ojciec wiedział, że ma być księdzem?
O. STANISŁAW JAROSZ: – Wcale nie wiedziałem.

Ale jakoś to się chyba objawiło?
– Objawiało się w czasie. Najpierw była jedna myśl, gdy byłem małym chłopcem. Potem były dwie myśli, gdy byłem większy. W piątej klasie odważyłem się wspomnieć o tym koledze. W ósmej klasie myślałem o tym, ale to było tak nierealne…

Dlaczego?
– Ze względu na poziom szkoły i brak pieniędzy, żeby się dalej uczyć. I wtedy do naszej parafii na Bachledówce przyjechał paulin z Jasnej Góry. Mówił coś tam o zakonie, a na koniec powiedział, że gdyby któryś z chłopców myślał o czymś takim, a nie miał możliwości, bo nie ma pieniędzy albo korepetycje trzeba by było duże robić, to zakon takiemu pomoże. Bez zobowiązania do bycia księdzem. We mnie jakby piorun strzelił. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Pobiegłem do lasu, kopałem w drzewa, biłem je pięściami, złościłem się i płakałem. Wieczorem przyszedł kolega – ten, któremu kiedyś o kapłaństwie wspomniałem. I mówi: „Jakbyś poszedł, to ja bym też poszedł”. No i potem była rozmowa z tym paulinem. On mówi: „Słuchaj, nawet jeśli nie będziesz księdzem, to po co masz siedzieć w tej dziurze, skoro ci zakon chce pomóc? Najwyżej po maturze powiesz, że to nie jest powołanie i koniec”. No i ja tak poszedłem. Przyjęto mnie w niższym seminarium w Częstochowie, gdzie mogłem uzupełnić braki. I tak byłem tam do matury.

I już Ojciec wiedział…
– Dalej nie wiedziałem. Ale pomyślałem sobie, że jak nie zdam matury, to będę wiedział, że powołania nie mam. A uczyłem się uczciwie, bo czułem, że nie za moje pieniądze tu jestem. Ale zdałem, trochę cudem. No i pytanie, czy zacząć nowicjat. Jeden spowiednik mi powiedział: „Chłopie, rzecz jest prosta – myślisz żenić się czy iść do zakonu? Jak się ożenisz, to do zakonu już nie pójdziesz. A jak pójdziesz do zakonu i stwierdzisz, że nie masz powołania, to się będziesz żenił. No to idź na próbę.” No i poszedłem na próbę, zupełnie szczerze umawiając się, że nie deklaruję, że wytrwam. Nowicjat był piękny, choć jednocześnie pełen rozterek. Po roku poszedłem do seminarium na Skałce. Aż tu badania wykazały gruźlicę płuc. Koniec z nauką, wylądowałem w sanatorium w Zakopanem. Studenckim zresztą – totalna wariacja. I tu zobaczyłem, że Bóg chce, żebym szedł Jego drogą, bo mnie bronił mimo mojej głupoty. Ochraniał mnie. Więc wróciłem do seminarium, bo czułem, że to mimo wszystko moja droga. Po tej imprezowej atmosferze sanatorium myślałem, że w murach klasztoru wścieku dostanę. Ta cisza, spokój, dzwonki… Przyszła pokusa odejścia. Spowiednik powiedział: „Musisz przetrzymać, bo w kryzysie decyzji się nie podejmuje”. Jak już się uspokoiło i wszedłem w rytm seminarium, to znowu przełożeni chcieli mnie wyrzucić. Wtedy znowu ja postanowiłem, że się nie dam. A potem znowu przyszły wątpliwości, czy ja nie szedłem do kapłaństwa z uporu. Trzy razy odkładałem święcenia. W końcu mi powiedzieli: albo przyjmuj, albo idź do cywila.

Ciągle były wątpliwości?
– Były. Ale gdy święcenia przyjąłem, już nigdy do tego nie wracałem. Powiedziałem sobie: nie ma się co oglądać, mosty zostały wysadzone. Czy mam powołanie, czy nie mam – idę. A jeden spowiednik powiedział mi, że Bóg jest z naszymi decyzjami. Jeżeli ja w szczerości, nawet nie mając powołania, poszedłem za Nim, to On dopasuje się do mojej decyzji. To tak jak z małżeństwem, które się pobierze, mimo że nie było tam woli Bożej. Gdy przychodzi sakrament, Bóg mówi: dobrze, skoro stajecie się sakramentem, to tak będzie. Bo Bóg nie jest sztywny. No i zacząłem tak traktować swoje kapłaństwo, że nawet jeśli nie wiem, czy miałem powołanie, to skoro doszedłem do tego momentu, to przecież Bóg wie, co robi. Mógł parę razy zabrać mnie z tego świata – nie zabrał. Mógł parę razy sprawić, żeby mnie wyrzucili, mógł sprawić, żebym się w sanatorium wplątał w jakieś związki ze studentkami. To wszystko poskładało mi się w jedno – że Bóg, jak takiej owcy, tu mi zagradzał, tam dawał przejście.

O powołaniu się nie wie, ale się je czuje?
Ja bym powiedział, że powołanie przychodzi jak to coś na ptaki, które wiedzą, że muszą odlecieć do ciepłych krajów. Te ptaszki nie wiedzą, czy potrafią, czy dadzą radę, czy nie padną po drodze.

I nie wiedzą za bardzo, dokąd mają lecieć.
– Tak! Ale wiedzą jedno – że jak zostaną, to będzie bardzo smutno. Bo istotne jest podjęcie decyzji. To bardzo ważne, żeby nie siedzieć i czekać, aż Bóg mi odpowie. Trzeba się ruszyć! Gdy przychodzą chłopcy i dziewczęta i pytają o powołanie, ja pytam: a byłeś? Zgłosiłeś się? Spróbowałeś? Bądź uczciwy, powiedz: noszę takie myśli, pragnienia, nie wiem, czy to jest to. No to jak sprawdzisz? Idź i spróbuj. Moja znajoma kiedyś nosiła się z taką rozterką co do woli Bożej w jej życiu. I mówi: „Nie wiem, może klasztor, może życie samotne dla Pana Boga?”. No to ja mówię: „To ty nie siedź, tylko się zgłoś. I zobaczysz – albo cię nie przyjmą, bo jesteś za stara, albo Bóg zadziała”. No i ona umówiła się z przełożoną, ale takiej kolki wątrobowej dostała, że ją karetka zabrała. Już wiedziałem, że to nie to. Próbowała drugi raz, trzeci raz. Albo miejsca nie było, albo coś innego. Dlatego mówię: jeśli czujesz jakąś tęsknotę, to po prostu zakołacz. Już mniej ważne, w które drzwi.

Bo samo to, że człowiekowi takie coś do głowy przychodzi, to już chyba jest jakiś znak?
– Oczywiście. Bo większości coś takiego do głowy w ogóle nie przychodzi. A jeden święty twierdził nawet, że większość chłopców ma powołanie, tylko ono się nigdy nie odezwie. Bo w domu takie wychowanie, bo dzieciak nigdy nie miał innej perspektywy, nikt mu nie pokazał, że może być inna droga.

Ziarno jest, a nie ma gleby?
– Właśnie. Dlatego mówię najczęściej: słuchaj, stary, ty się rusz i zapukaj. I nie szukaj daleko, bo Pan Bóg najczęściej pokazuje drogę, gdzie będzie najprościej, najkrócej. Ja wybrałem paulinów z dwóch powodów: bo mi pomogli i byli w mojej parafi i. No i był jeszcze jeden powód: ksiądz z sąsiedniej parafi i był sam, a na Bachledówce zawsze była gromada. Bałem się, że w pojedynkę rozlezę się jak dziadowski bicz, a wiedziałem, że w klasztorze wędzidło mi założą i może coś ze mnie wyjdzie.

Ale jeśli wędzidło uwiera?
– Ja kiedyś byłem wychowawcą w seminarium. Gdy klerycy przychodzili z wątpliwościami, mówiłem: Stary, czyś ty zrobił wszystko, żeby zgruntować to miejsce, które masz? Bo może być tak jak z katolikami, którzy przeszli do Świadków Jehowy, ale nigdy tego katolicyzmu nie odkryli. Nigdy nie wiedzieli, co mają i przesiedli się z mercedesa na hulajnogę. To jest też problem wierności wezwaniu Bożemu. Bo jeśli ktoś chce być księdzem i nie modli się, nie nawraca się, chciałby żyć jak w świecie, mieć dobre warunki a mało wysiłku, to może powołanie zmarnować. Nie ma świata neutralnego – albo wiosłujesz, albo cię znosi.

Co my możemy zrobić, żeby nie znosiło kapłanów?
– Jeśli ludziom zależy, żeby mieli obsługę na poziomie Jezusa Chrystusa, to muszą się za mnie modlić. Bo jeszcze jest diabeł, który będzie wszystko robił, żeby zgorszyć. A najłatwiej jest zgorszyć grzechami kapłana. Dlatego mówię: módlcie się za mnie. To jest w interesie parafi an, żeby sobie wymodlili dobrego księdza. Żeby się nawracał, nie wygasł, nie zniechęcił się. Czy pacjentowi nie zależy, w jakiej kondycji jest lekarz, który go będzie leczył? Księdzu też trzeba wsparcia, modlitwy, czasami mniej sądów, bo on też człowiek. Ja po latach mogę powiedzieć: Błogosławiony Bóg, który pozwolił mi być słabym i bezradnym, żebym się nie gorszył własnymi grzechami i nie gorszył się penitentami. Pan Bóg wkalkulował nawet naszą słabość, żebyśmy byli pokorni wobec tych, którym służymy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.