Kocham godzinę 8.00

Ks. Tomasz Jaklewicz

|

MGN 12/2009

publikacja 16.11.2009 14:33

Pani dyrektor jak co dzień o godzinie ósmej wita uczniów w drzwiach szkoły. Potem modlitwa i ogłoszenia. – Dziś będziemy mieli gościa z Polski – zapowiada – który amerykańskie szkoły zna tylko z filmów. Pokażcie mu, jak jest u nas.


Pierwszaki wracają po przerwie na lunch
fot. ks. Tomasz Jaklewicz

Znajomy ksiądz przed moim wyjazdem do USA mówił, że koniecznie muszę odwiedzić szkołę katolicką. Wsiadłem więc do metra, które zawiozło mnie na stację Bethesda na przedmieściach Waszyngtonu. Stamtąd George Weigel, autor słynnej książki o Janie Pawle II, podwiózł mnie do katolickiej szkoły, do której chodziła trójka jego dzieci. W szkole św. Joanny de Chantal uczy się 550 uczniów, od przedszkolaków do ósmoklasistów. W większości to dzieci z tej parafi i, setka to dzieci absolwentów, są też dzieci waszyngtońskich dyplomatów.

Dyrektorka jak mama
W drzwiach czeka na mnie Elizabeth Hamilton. Uczy w tej szkole od 28 lat, a od 22 lat nią kieruje. – Czuję się tutaj jak szkolna mama, a właściwie już babcia – śmieje się pani Hamilton. – Kiedy siostry szarytki otwierały małą szkołę podstawową przy naszej parafi i, ja chodziłam do pierwszej klasy – opowiada. – To było w 1953 roku. Potem uczyły się tu moje dzieci, a teraz wnuki. Dziś nie ma już sióstr, ale kontynuujemy tę samą tradycję, trzymamy się zasad. Wychowujemy po katolicku i uczymy. Zależy mi na tym, żeby dzieci wiedziały, że szkoła to miejsce dobre dla nich, gdzie ktoś się o nich troszczy. Niech ksiądz też czuje się jak w domu! Wyruszam więc na wycieczkę po szkole. Na korytarzach cisza jak makiem zasiał. Wszystkie drzwi do klas pootwierane. Co się dzieje? Świńska grypa czy co? Zaglądam do klasy pierwszej. Dzieci siedzą grzecznie w ławkach, dziewczynki w sukienkach w ciemnozieloną szkocką kratę, chłopcy w granatowych spodniach, białych koszulach i... krawatach.

Niektórzy w granatowych polarach ze znakiem szkoły. – Szkolne mundurki są praktyczne dla rodziców i dają poczucie wspólnoty. Nie pozwalamy w szkole na komórki, makijaże czy szalone fryzury. To dla ich dobra – wyjaśnia pani dyrektor. Codziennie w każdej klasie o godz. 9.00 jest religia. Prowadzą ją wychowawcy. Moje wejście wprowadza lekkie zamieszanie. – Good morning, Mrs. Hamilton, good Morcing, father! – wołają dzieci. Przedstawiam się. – Dzieci, wiecie gdzie jest Polska? – pyta nauczycielka. Błyskawicznie odnajduje w komputerze mapę i wyświetla ją na tablicy. Znajdujemy Polskę i Katowice. Dzieci odmawiają modlitwę „Ojcze nasz”. Przy trudniejszych słowach nauczycielka zatrzymuje się i wyjaśnia ich znaczenie. Zaglądam do przedszkolaków. Mała Madeleine kończy dzisiaj 6 lat. Dzieci śpiewają amerykańskie „sto lat”, czyli „Happy Birthday to You”. Każdy dostaje po urodzinowym pączku – ja też się załapuję. Mateusz czuje się wyróżniony, bo ma rodziców z Polski, więc ucinamy sobie pogawędkę w ojczystym języku. Uczymy wspólnie pozostałe dzieci „dzień dobry”. Jak? „Dzzienn doobry”. No... prawie dobrze.

Msza święta w czasie lekcji
W Stanach Zjednoczonych każdy z 50 stanów ma własne zasady nauczania. Generalnie szkoły dzielą się na prywatne i państwowe. Szkoły państwowe są darmowe, ale nie wolno w nich uczyć religii, powiesić krzyża lub odmówić modlitwy. Amerykanie narzekają, że brakuje tam dyscypliny i zasad wychowawczych. Nauczycieli łatwo tam można oskarżyć o zamach na wolność i tolerancję, więc skupiają się tylko na przekazywaniu wiedzy. Między innymi z tego powodu Kościół katolicki stworzył sieć prywatnych katolickich szkół: przedszkola, podstawówki (przeważnie 8-klasowe) oraz 4-letnie szkoły średnie, czyli tzw. High School. W archidiecezji waszyngtońskiej działają 70 katolickich podstawówek i 22 szkoły średnie. Władze nie dokładają ani grosza, przepraszam, ani centa, do szkół prywatnych, ale też nie wtrącają się w ich programy. Rodzice sami muszą opłacać szkołę, pomaga też parafi a. Czesne wynosi 5 tysięcy dolarów rocznie.

To niemało, ale niektóre niekatolickie prywatne szkoły kosztują dwa razy więcej. – Pójdzie ksiądz z nami na Mszę o godz. 11.00? Zaprowadzimy do kościoła – pytają grzecznie siódmoklasiści Taddy i Alexa. Część ławek zajmują uczniowie z „Szantala”, jak mówią pieszczotliwie o swojej szkole uczniowie i nauczyciele. Tym razem są dwie klasy siódme i przedszkolaki. Brzdące siedzą między starszymi. Siódmoklasiści opiekują się maluchami. Uczniowie służą do Mszy, przynoszą dary, prowadzą śpiewy. Nauczyciele dyskretnie czuwają nad całością. – Każdego dnia przychodzą inne klasy. Na ogół jesteśmy na Mszy dwa razy w miesiącu. Jeśli są jakieś uroczystości szkolne, to częściej – tłumaczą Taddy i Alexa. Wracamy do szkoły, maluchy trzymają za rękę swoich starszych kolegów. Pora na dłuższą przerwę na lunch. Po zjedzeniu kanapek, można wybiegać się na szkolnym boisku. Podbiega do mnie Mateusz z przedszkola, by pogawędzić po polsku. – W porze lunchu do szkoły przychodzą rodzice, którzy jako wolontariusze pomagają nauczycielom. Dobra współpraca z rodzicami to nasza podstawowa zasada – podkreśla pani Hamilton.

Dzień czystości i obóz Maryi
Drugoklasiści nauczyli się na moje powitanie słowa „tszeeść”. Za pierwszym razem nie bardzo rozumiem, co mówią, ale za drugim jest już lepiej: „cześć”. – Niech ksiądz przyjdzie też do mojej klasy, bo dzieciaki będą rozczarowane – dopomina się nauczycielka z sąsiedniej klasy. Sala pani D’Armour jest miejscem, gdzie dzieci mające trudności w nauce mogą popracować indywidualnie i nadrobić zaległości. Z takiej pomocy, w godzinach pracy szkoły, korzysta około setki dzieci. W szkole są też oczywiście pracownia komputerowa i muzyczna, biblioteka i potężna sala gimnastyczna, która służy także jako widownia w czasie szkolnych przedstawień. Sport w Ameryce jest bardzo ważną dziedziną życia. W tej małej szkole działa aż 70 (!) różnych drużyn sportowych. Szkoły katolickie w diecezji mają międzyszkolne rozgrywki. Działają też szkolny chór i orkiestra. Allie i Kathleen, uczennice najstarszej klasy, opowiadają o swojej szkole z błyskiem w oku. One naprawdę lubią to miejsce. Allie należy do Sodalicji Mariańskiej, Kathleen gra w drużynie piłki nożnej, obie śpiewają w chórze. Każdego roku najstarsze klasy mają tzw. dzień czystości.

Młodzież z kilku szkół katolickich spotyka się w jednym miejscu, gdzie słucha prelekcji, świadectw poświęconych dojrzewaniu do życia małżeńskiego i rodzinnego. Dziewczyny parę dni temu wróciły z tzw. Camp Maria (obóz Maryi). – To taka wycieczka, na której poznajemy lepiej siebie, opowiadamy o swoich planach na przyszłość. Są nasi nauczyciele i oczywiście pani Hamilton. W Adwencie przygotowujemy paczki dla bezdomnych, ponadto losujemy kolegę i koleżankę z klasy, którym staramy się dyskretnie umilać życie przed świętami, to tzw. tajny święty. –  Staramy się ich angażować w różne prace przy parafi i, czasami idziemy odwiedzić jakiś dom starców. Dzieci bardzo to lubią. Chodzi o uczenie ich odpowiedzialności i szacunku dla innych – mówi pani Hamilton. – Powiem Księdzu, że jestem przekonana, że takie szkoły jak ta są nadzieją dla Kościoła. Dzieci otrzymują tu fundament na całe życie, a czasem pomagają rodzicom odnaleźć drogę do Kościoła. A najbardziej kocham godzinę 8 rano, kiedy otwieram drzwi szkoły i widzę moją kochaną gromadę. Znamy ich wszystkich po imieniu. O godz. 15 rodzice odbierają ze szkoły swoje pociechy. Mnie odbiera George Weigel, ale słowo daję, miałem ochotę zostać dłużej…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.