Pokochały i wygrały

Krzysztof Błażyca

|

MGN 05/2007

publikacja 02.04.2007 11:03

Jedni jeżdżą do Afryki, by postrzelać na safari. Inni jadą do afrykańskich slumsów, by kochać.

Żaneta pochodzi z Kraśnika. Agnieszka ze Stanowisk, koło Częstochowy. Obie marzyły o Afryce. Obie czuły, że muszą zrobić coś dla innych. Spotkały się na studiach w Lublinie. Razem wyjechały do Kenii. W ten sposób. „niechcący”, zostały Wolontariuszkami Roku 2006.

Pokochały i wygrały   Żaneta (z lewej) i Agnieszka swoją przygodę z Afryką rozpoczęły w Lublinie fot. MAREK PIEKARA Z Lublina do Nairobi
W pierwszej klasie liceum Agnieszka zainteresowała się Afryką. – Poznałam wtedy siostry ze zgromadzenia Misjonarek Afryki – opowiada. – Pokazały mi zdjęcia głodnych Afrykańczyków, którym rozdawały fasolę. Agnieszką wstrząsnął ten obraz. Zaczęła czytać o Afryce, poznawać jej problemy. Podczas studiów trafiła do lubelskiego ośrodka wolontariatu. Tam poznała Żanetę. Razem zaangażowały się w grupie misyjnej. Wtedy pojawiła się możliwość wyjazdu do Afryki. – Przygotowywałyśmy się do niego przez rok – opowiada Żaneta. – Spotykałyśmy się z misjonarzami, rozmawialiśmy o ich pracy, o naszych oczekiwaniach. W końcu wyjechałyśmy do Kenii na trzy miesiące. Rodziny początkowo nie były zachwycone decyzją swoich córek. – Ale moja siostra mnie wspierała – śmieje się Agnieszka – Ona zawsze popiera moje „dziwne” pomysły. Dziewczęta znalazły się w Nairobi, stolicy Kenii. To jedno z największych miast Afryki. Powstało na ziemiach, które kiedyś należały do plemienia Masajów. Dziś to jedna z głównych siedzib ONZ. Jednak życie większości mieszkańców Nairobi toczy się w śmierdzących, pełnych chorób slumsach.

Slumsy i pola golfowe
Żaneta i Agnieszka zamieszkały w domu Sióstr Białych Misjonarek Afryki. U nich uczyły się Afryki, poznawały ludzi i warunki, w jakich muszą żyć. – Slumsy to rozległy teren z niewielkimi blaszanymi domami – opowiadają wolontariuszki. – Stoją jeden przy drugim. Nie mają okien ani łóżek. Wielodzietne rodziny siedzą ściśnięte na gołej ziemi. Między domami płyną ścieki, do których mieszkańcy wyrzucają nieczystości. Dokoła szerzą się choroby. – W jednym ze slumsów prawie wszyscy ludzie są chorzy na AIDS – mówi z przejęciem Żaneta. W slumsach żyje 60 procent mieszkańców Nairobi. To prawie 3 miliony osób! Pozostali to bogacze. Po jednej stronie miasta rozciąga się morze chat i ludzi żyjących pośród śmieci i ścieków, a po drugiej pole golfowe i ulice pełne drogich samochodów. – Ten kontrast był dla mnie szokiem – wspomina Agnieszka.

Wolontariuszki z nieba
Dziewczęta pracowały w szkole i w sierocińcu. Do pracy dojeżdżały matatu. To miejskie stare, przerdzewiałe minibusy. Agnes i Janet, jak nazywały je dzieci, uczyły matematyki, plastyki i angielskiego. – Dzieci z kolei uczyły nas miejscowego języka suahili – śmieje się Żaneta. – Miały przy tym wielką frajdę. Były zachwycone, kiedy umiałyśmy już powiedzieć im: nakupenda, to znaczy: „kocham cię”. – Chcą się uczyć wszystkiego. Polskiego też. Same proszą o zadania domowe. Kiedyś jeden z chłopców biegł za mną i wołał: Teacher Janet, kocham Cię – wspomina Żaneta. Dzieci mieszkające w sierocińcu mają swoje obowiązki. – Jeśli wychodzą do szkoły o siódmej rano, to wstają już o czwartej. Robią pranie, myją podłogi, karmią młodszych. – wylicza Żaneta. – Nie mają komputerów ani telefonów komórkowych. Są biedne, ale radosne – zapewnia. – Potrafią się dzielić i cieszą się z najmniejszych rzeczy – dodają dziewczęta. Opowiadają o małej Florence, która zawsze zabierała ze szkoły połowę swego jedzenia dla braciszka. – A przecież jedzenie w szkole to był nieraz ich jedyny posiłek w ciągu dnia – wyjaśniają. Nie zapomną też chłopców, którzy za sprawdzenie zadań domowych podarowali wolontariuszkom szklane kulki. – Potem dowiedziałyśmy się, że te kulki były dla nich bardzo cenne – mówi Żaneta. – Kiedyś dzieci zapytały nas, czy jesteśmy z nieba. To dlatego, że jesteśmy białe, a Pan Jezus też przedstawiany jest jako biały.

Dobre i złe dawanie
Ludzie w Kenii potrzebują pomocy. Dzieci nieraz mówiły: „Daj mi kurtkę”. Dla nich biały to ktoś, kto daje, kto jest bogaty. Biali latają samolotami. Afrykańczycy mogą sobie co najwyżej pojeździć na rowerze. – Dzieci nie umiały pojąć, że my też nie jesteśmy bogate, że aby przylecieć do nich, musiałyśmy prosić o pomoc – opowiadają Agnieszka i Żaneta.

– Tam poznałyśmy, co to znaczy dobrze dawać. Pokochały i wygrały   Siostra Maite Sanz fot. MAREK PIEKARA Dawać tak, by nie poczuli, że są gorsi. To nie sztuka kupić cukierki i rozdać. W ten sposób pokazałabym, że jestem lepsza. A chodzi o to, by zobaczyli, że jestem jedną z nich i jem tę samą miskę ryżu co oni. No bo co tak naprawdę im daję, ofiarowując cukierki? Trzymiesięczny pobyt w Afryce zmienił dziewczęta.

– Taki wyjazd pomaga lepiej poznać siebie samego. Kiedy widzisz cierpienie i nędzę, zaczynasz dostrzegać to, co masz: szkołę, rodziców, codzienny posiłek. Nic mi nie brakuje – Wreszcie to doceniłam – potwierdza każda z wolontariuszek. Agnieszka i Żaneta zostały Wolontariuszkami Roku 2006. Zgłosili je znajomi. One same nie chcą o tym rozmawiać. – Tam, w Afryce, ludzi dobrej woli są tysiące – mówią. – Ta nagroda należy się dzieciom.

Siostra Maite Sanz De Pablo, Misjonarka Afryki:
Organizując wolontariat misyjny, chciałyśmy pomóc młodym ludziom, którzy chcą poświęcić się misjom. Osoba, która już była w Afryce, zorganizowała w Lublinie grupę misyjną. Młodzi spotykali się, rozmawiali o misjach.

To tam Agnieszka i Żaneta przygotowywały się do wyjazdu do Kenii. Teraz, po powrocie, prowadzą grupę misyjną.
Zachęcam do interesowania się sprawami misji, zdobywania wiadomości na ten temat. Nam się wydaje, że Afryka jest daleko. Afryka może być bliska.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.