Pokaż, Jezu co potrafisz

Franciszek Kucharczak

|

MGN 05/2007

publikacja 02.04.2007 10:50

Dowód 1. Jeśli można być na dnie, to Mirosław tam był. Jeśli można być nikim – on był nikim. Jeśli człowiek może być cudem – on jest cudem

Pokaż, Jezu co potrafisz fot. FRANCISZEK KUCHARCZAK

„Przez życie swe błądziłem w mroku” – śpiewa Mirosław Rękorajski. Głos ma czysty, choć nieco zachrypnięty. To pozostałość tego „mroku”. Pogrążył się w nim, gdy miał siedem lat. Upił się do nieprzytomności, gdy po pierwszokomunijnym przyjęciu pospijał to, co zostało w kieliszkach. – Potem to już tak szło – mówi. Szybko wpadł w alkoholizm. W rodzinnym domu nikt nie mógł z nim wytrzymać. – Ja tam byłem terrorystą. Mama wolała dać mi parę złotych, żebym poszedł i nie robił awantur w domu – opowiada. – Strychy, dworce, piwnice, ławki w parku – wylicza miejsca swoich noclegów. – Po trzy miesiące się nie myłem.

Ludzie, gdy mnie mijali, zatykali nosy – wspomina. Pił coraz więcej. Gdy trzeźwiał, brał gitarę. – Śpiewaj, Mirek – mówili mu kumple z knajpy „Banderoza” w Szczygłowicach koło Rybnika. Jakiś czas pracował w tamtejszej kopalni „Szczygłowice”, ale dwa razy go wyrzucono za pijaństwo. Bywalcy „Banderozy” stawiali mu wódkę, a on śpiewał. Czasem śpiewał też w autobusie, a dwóch osiłków wymuszało od pasażerów pieniądze za to granie. Gdy brat kupił mu ubranie, następnego dnia już było sprzedane, a pieniądze przepite. Mirek wdawał się w bójki na ulicach, na swoim koncie miał próby włamań. Potem list gończy, sprawy w sądzie, dwa wyroki w zawieszeniu.

Jeśli żyjesz, ratuj!
– Z pana to już nie ma nic – mówili lekarze. On też tak uważał. Gdy trzeźwiał, płakał, ale nie widział wyjścia. Na Dworcu Zachodnim w Warszawie rzucił się pod pociąg, ale nie zauważył rozjazdu. Rozpędzony ekspres przemknął po sąsiednim torze. Niedoszły samobójca wstał ubłocony i oszołomiony. – Nawet zabić się nie umiesz – jęknął sam do siebie. Któregoś dnia, gdy leżał pijany na podłodze w „Banderozie”, pojął, że jest na dnie. – Zobacz, jak nisko upadłeś. Tobie już nikt nie pomoże – dobiegły go głosy kumpli. – Oni myśleli, że tego nie słyszę, ale słyszałem – wspomina. Pomyślał, że mają rację. Powlókł się do nory, w której nocował. – Panie! – zawołał w desperacji. – Jeśli masz coś dla mnie, jeżeli jesteś żywy, to pokaż mi to! Ja już tyle narozrabiałem, tyle nagrzeszyłem, że już tylko Ty możesz mi pomóc. Pokaż, co Ty potrafisz! Następnego dnia pojechał do Żor, do brata. Zastał tam pewnego człowieka, znajomego brata.

Ten spojrzał na Mirka i powiedział: „Bóg cię kocha”. A potem poradził mu, żeby oddał swoje życie Jezusowi. Tak po prostu, od razu. I stało się. Mirek ukląkł na podłodze. – Jezu, oddaję Ci moje życie. Kieruj nim. Chcę, żebyś teraz Ty był Panem mojego życia – powtarzał. Zanocował u brata. Nazajutrz stwierdził, że nie ma głodu alkoholowego. Ręce mu się jeszcze trzęsły, ale czuł, że nie musi pić. – Jezus, jak uzdrawia, to do końca. Nawet palić przestałem! A wcześniej paliłem po 80 papierosów dziennie! – uśmiecha się szeroko. – Jedź do Szczygłowic, spróbuj jeszcze raz załatwić sobie pracę na kopalni – powiedział brat. Mirek pojechał. – Chciałbym znowu tu pracować – powiedział. – Mirek, który to już raz? – zapytał zdziwiony dyrektor. – Trzeci. Ale przyjąłem Jezusa. – Mirek, powoli. Co zrobiłeś? – Przyjąłem Jezusa. – Kiedy? – Wczoraj. – I co?-  I jestem innym człowiekiem. Dyrektor pomyślał chwilę. – Dobrze. Dam ci szansę – powiedział. I przyjął Mirka do pracy, załatwił mu miejsce w hotelu robotniczym. Znajomi nie chcieli wierzyć. – Przecież dyrektor tak łatwo nie przyjmuje do roboty – zachodzili w głowę.

Prezenty od Jezusa
Mirek pracował na „Szczygłowicach” jeszcze dziewięć lat. Nie opuścił ani jednej dniówki, nigdy się nie spóźnił, nie wypił ani kropli alkoholu. Z początku chodził do „Banderozy”, żeby powiedzieć kumplom, że Jezus ich kocha. Że chce ich wyciągnąć z tej niewoli, w którą wpadli. Ale ich denerwowało, gdy Mirek zamawiał coca-colę i nie chciał pić wódki ani piwa. – Graj – mówili. Mirek grał, ale śpiewał już tylko o Jezusie. Nie chcieli tego słuchać. Ale on nie zrezygnował. Opowiada o Jezusie wszędzie. Przy okazji i bez okazji. – Kiedyś nienawidziłem ludzi, ale Jezus przemienił moje serce. Ja ich dzisiaj kocham – uśmiecha się. Życie Mirosława Rękorajskiego nabrało sensu. Ożenił się, ma pracę, mieszkanie, samochód. – Jezus daje więcej, niż człowiek prosi – mówi jego żona. Ot, choćby jak kiedyś, gdy Mirek powiedział: „Tak bym chciał być w Afryce”. Pomodlili się o to. Za dwa tygodnie przyszła wiadomość, że w gazetowym konkursie wygrali wycieczkę do Maroka. Mirosław jeździ teraz po Polsce z dwoma przyjaciółmi, którzy wyszli z takiego samego dna, jak on. Ich też Jezus uzdrowił. Opowiadają o tym, grają i śpiewają. Kto jak kto, ale oni wiedzą, że Jezus żyje. Przecież ich ocalił

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.