Do nieba, nie na Harward

Ks.Tomasz Jaklewicz

|

MGN 01/2010

publikacja 16.12.2009 09:03

Dwa miliony amerykańskich dzieci nie chodzi do szkoły. A mimo to są bardzo dobrze wykształceni i bez problemu dostają się na wyższe uczelnie. Jak to możliwe? To dość proste, rodzice sami uczą swoje dzieci.

Do nieba, nie na Harward Lekcja matematyki z piłką plażową fot. ks. Tomasz Jaklewicz

Pamiętaj, jak powszechnie wiadomo, jesteśmy miłą normalną rodziną – taki napis wita wchodzących do dużego domu państwa Warner. To prawda. Z jednym małym wyjątkiem. 12-letni Ryan nie chodzi do szkoły. Dlaczego? Ponieważ Eileen jest jego mamą i jednocześnie domową nauczycielką. Każdego ranka o godz. 9.00 Ryan wyrusza ze swojego pokoju do sąsiedniego, w którym jego rodzice urządzili miniklasę. Są tu tablica, ławki, podręczniki, mapy, wykresy, krzyż. Więc właściwie chodzi do szkoły, tyle że ma do niej bardzo blisko i nie musi dźwigać tornistra.

MATEMATYKA Z PIŁKĄ PLAŻOWĄ
Zaczynamy od modlitwy – wyjaśnia Eileen Warner. – O, mamy tutaj nawet wodę święconą. I potem są normalne lekcje. Wszystko to samo, co w normalnej szkole. Matematyka, angielski, geografia, religia... Ja mam podręczniki metodyczne, które pomagają mi prowadzić lekcje, a syn ma swoje. Wszystko jak w prawdziwej szkole. No, prawie wszystko, bo na ogół są tu z nami dwa nasze psiaki – śmieje się mama nauczycielka. Pora przepytać ucznia z tabliczki mnożenia. – Siedem razy dziewięć? – pyta mama i rzuca w stronę syna plażową piłkę. – Sześćdziesiąt trzy – woła chłopak i odbija piłkę. Potem rozpoznawanie państw na mapie świata, powtórka listy amerykańskich prezydentów, lekcja angielskiego. – Ryan, idź na górę, zrób parę pompek i wróć za 10 minut – mówi nauczycielka mama. – Syn chodził przez trzy lata do zwykłej szkoły, ale zauważyłam, że ma trudności. On jest nadpobudliwy, czyli ma tzw. ADHD. Poza tym łatwo się denerwuje, kiedy inni na niego patrzą. Widziałam, że potrafi w domu bez problemu rozwiązywać zadania, a w szkole się zacinał. Ponieważ i tak w domu sprawdzałam jego zadania, pomyślałam sobie, że mogę uczyć go sama. Więc wspólnie z mężem podjęliśmy decyzję o przeniesieniu szkoły do domu. Pamiętam, że przez pierwsze trzy miesiące bardzo się bałam, czy dam radę, ale okazało się, że nie jest to takie trudne, przecież jako mama znam najlepiej moje dzieci. Córka chodzi teraz do szkoły średniej, ale przez dwa lata uczyła się razem z Ryanem. Moja szkoła miała kiedyś dwie klasy – śmieje się pani Warner.

DZIECI W DOMU UCZĄ SIĘ LEPIEJ
Homeschooling, czyli domowa edukacja jest dziś w USA bardzo popularny. Coraz więcej rodziców zaniepokojonych jest poziomem nauczania w szkołach publicznych. Poza tym wszelkie testy pokazują, że dzieci uczone w domu mają lepsze wyniki niż uczniowie z tradycyjnych szkół. Rodzice decydujący się na homeschooling korzystają z przeróżnych podręczników, programów i pomocy. Poszczególne stany mają różne prawa, ale w całych Stanach rodzice mają prawo uczyć swoje dziecko od przedszkola do końca szkoły średniej. Domowe szkoły na ogół współpracują ze sobą. W USA jest mnóstwo organizacji, które zrzeszają i pomagają rodzicom uczącym swoje dzieci w domu. Pani Warner korzysta z programów opracowanych przez katolicką organizację Kolbe (!) Academy Home School. Należy też do lokalnej grupy „Lumen Christi”, tak jak 70 katolickich domowych szkół na przedmieściach Waszyngtonu. W większości to rodziny wielodzietne. – W każdy pierwszy piątek miesiąca mamy Mszę, a potem spotkanie – mówi pani Eileen. – Co miesiąc wychodzi nasz biuletyn z terminarzem przeróżnych imprez. Nasze dzieci się znają. Organizujemy wspólne przedstawienia, wycieczki, koła zainteresowań, grupy formacyjne… Ryan ma teraz więcej kolegów i koleżanek, niż miał w szkole – dodaje mama. 

NA PRZERWIE NA PODŁOGĘ
– Nie tęsknisz za „normalną” szkołą? – pytam Ryana. – Czasem brakuje mi kolegów, ale tutaj też jest fajnie, a na przerwie mogę położyć się na podłodze, o tak… Czy nauka w domu zdaje egzamin? Eileen Warner nie ma co do tego żadnych wątpliwości. – W szkołach panuje kultura świecka – mówi. – Często pełno tam agresywnych czy demoralizujących treści. Nasi przyjaciele, których dzieci chodzą do państwowych szkół, opowiadają, że nie potrafi ą nieraz dogadać się ze swoimi dziećmi. Ja rozmawiam z moim synem kilka godzin dziennie, więc nie mam tych problemów. Jeśli uczeń ma jakieś trudności, nauczyciel nie może sobie pozwolić na to, by w 30-osobowej klasie pomagać tylko jemu jednemu. Musi iść dalej z materiałem. Ja w mojej szkole pracuję jeden na jeden. Mogę dostosować się do tempa rozwoju mojego syna, mogę uwzględnić jego osobiste możliwości, ograniczenia i talenty. To wielki zysk. Dzisiaj żałuję, że od początku nie uczyłam moich dzieci w domu. Moim ideałem nauczyciela jest Jan Paweł II. On mi dodaje siły. – Mama jest w nim zakochana – śmieje się Ryan, kiedy pani Warner przynosi pokazać mi wielkie zdjęcie Papieża Polaka. Coś w tym jest.

LIST PANI EILEEN
Po powrocie znalazłem w mojej skrzynce e-maila od pani Eileen: „Chcę podkreślić jeszcze jedną rzecz. Wierzę, że katolicka domowa edukacja to Boże wezwanie. Bóg nas do tego wzywa, ponieważ nie jest to łatwe. Jan Paweł II zawsze podkreślał, że pierwszymi wychowawcami naszych dzieci musimy być my, rodzice. Nasze motto to: „Uczymy nasze dzieci, by dostały się do nieba, a nie na Harvard (jeden z najlepszych uniwersytetów amerykańskich przyp. red.). Żart polega na tym, że najlepsze uczelnie szukają studentów po domowym nauczaniu. Nie tylko z powodu dobrych wyników w nauce, ale również dlatego, że to bardziej wszechstronni i zdrowi moralnie studenci”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.