Niebo w gębie

Agata Puścikowska

|

MGN 01/2010

publikacja 16.12.2009 08:59

Czekolada – jej zapach i smak... Niebo w gębie. W buzi, znaczy. Prawdziwy smak prawdziwej czekolady to tysiąc możliwości: od gorzkiego, gorzkawego, przez przełamanego słodyczą, aż do zupełnie słodkiego, mlecznego. Z nadzieniem lub bez, z orzechami, rodzynkami, truskawkami...

Niebo w gębie

Czekolada – jej zapach i smak... Niebo w gębie. W buzi, znaczy. Prawdziwy smak prawdziwej czekolady, to tysiąc możliwości: od gorzkiego, gorzkawego, przez przełamanego słodyczą, aż do zupełnie słodkiego, mlecznego. Z nadzieniem, lub bez, z orzechami, rodzynkami, truskawkami... Poważni dorośli, chętnie przenoszą nas w czarodziejski smak. Świat, znaczy. Poważni dorośli chętnie przenoszą nas w czarodziejski smak. Świat, znaczy.

GDZIE TA CHATKA?
Ogromny budynek w Dobczycach pod Krakowem, gdzie produkuje się słynne „malagi, tiki-taki i kasztanki”, nie przypomina bajkowego, czarodziejskiego, czekoladowego królestwa. Ani nawet chatki z piernika. I chociaż pagórki wokół od biedy mogą udawać „za górami, za lasami”, to wielkie banie przed budynkiem kojarzą się raczej ze zbiornikami na paliwo niż z zaklętym sezamem. – Ale to właśnie od tych silosów z tonami cukru i miazgi kakaowej, zaczyna się opowieść o czekoladzie – z szerokim uśmiechem oznajmia dyrektor produkcji Wojciech Winkel.

– O czekoladzie współczesnej, ale tradycyjnej – dodaje. – I tak smacznej jak sto lat temu. Drzwi też nie są, niestety, z piernika: ot zwykłe wejście do kolejnego biura. Ale ten zapach! Wystarczy dotknąć klamki (zwykłej, nie pozłacanej) i jest wszędzie. A im głębiej wchodzi się do fabryki, tym zapach jest mocniejszy. I gdyby udało się go pokroić, zewsząd posypałyby się praliny, z sufi tu spadłaby nadziewana z truskawkami, a z kranu w łazience wypłynęłaby czekolada na gorąco. Oczywiście mleeeeczna i przepysznie słoooodka. Czekoladowo-zapachowa euforia. – A tu jest serce naszej „czekoladziarni” – czyli... komputery – mówi pan Wojciech. – Komputery wiedzą o fabryce wszystko: kiedy potrzebny jest cukier, ile potrzeba miazgi kakaowej.

Dwóch osiłków miesza obie masy tak, żeby nadzienie nie wydostało się na zewnątrz. To robota tylko dla człowieka. Robot pomiesza warstwy i z karmelków... nici. W końcu formuje się dłuuugi wałek słodkości. Wałek jedzie do specjalnej maszyny, która kroi i nadaje kształt. A karmelki wylatują jak z procy: dziesięć, sto, tysiąc pięćset. I jak się dobrze przyjrzeć, każdy ma nieco inny kształt. To dlatego, że nie tylko maszynowo, ale i ludzką ręką robiony. Karmelki czeka jeszcze kąpiel w czekoladzie, potem chłodzenie i już można zawijać w te sreberka. No i jeść – jeszcze delikatnie ciepłe. Pyyyycha. Świstakami są przemiłe panie. Pani Janina nie tylko zawij a, ale i pakuje: w kolorowe, estetyczne pudełka. Nie nudzi się po zapakowaniu trzydziestu tysięcy, a może i miliona? – Jakoś nie – śmieje się. – Ja tu 30 lat pracuję i nadal jest słodko. Naprawdę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.