Pierwsze kroki przy ołtarzu

Piotr Sacha

|

MGN 04/2011

publikacja 11.03.2011 10:03

Najpierw były żmudne lekcje łaciny, a potem pierwsze zauroczenie liturgią. Poznajemy historie czterech ministrantów, dziś ordynariuszy polskich diecezji.

Suscipiat Dominus hoc sacrificium de manibus tuis... „Trudne…” – wzdychali dzisiejsi biskupi, gdy jako mali chłopcy po raz pierwszy wypowiadali te łacińskie słowa. „Ciężkie” – mówili cicho, przenosząc z miejsca na miejsce potężny mszał. – To było całkiem inne służenie niż dziś – mówią jednym głosem nasi rozmówcy. I wspominają: potężne szafy z szatami liturgicznymi, piękne monstrancje i kielichy, tablice z modlitwami w tajemniczej łacinie, opowieści pana kościelnego – powstańca, taktykę poprowadzenia procesji, kazanie o lekkoatlecie czy domową produkcję węgla do kadzidła. A przede wszystkie opowiadają o tym, jak rodziło się ich kapłańskie powołanie. Choć, jak się okazuje, nie zawsze księża odnajdują swoje powołanie, służąc do Mszy. Bo są też biskupi, którzy ministrantami nigdy nie byli.

Metropolita poznański abp Stanisław Gądecki   Metropolita poznański abp Stanisław Gądecki
ministrant w parafii św. Trójcy w Strzelnie
fot. KS. ROMAN TOMASZCZUK
Wychowywał nas kościelny

Metropolita poznański abp Stanisław Gądecki
ministrant w parafii św. Trójcy w Strzelnie

Ministrantem zostałem w drugiej klasie szkoły podstawowej i muszę przyznać, że ta funkcja bardzo mi się podobała. Zarówno ze względu na bliskość Tajemnicy, cudowne kościoły romańskie Świętej Trójcy i św. Prokopa, i z powodu kolegów, z którymi razem wzrastaliśmy i bawiliśmy się.

Wszystko to czyniło zwyczajne życie nadzwyczajnym. Nasz proboszcz nie interesował się specjalnie ministrantami. Wychowywał nas raczej pan kościelny, powstaniec wielkopolski i uczestnik wojny z 1920 roku.

Pan Kowalski, bo tak się nasz kościelny nazywał, przed rozpoczęciem Mszy św. porannej, po przygotowaniu ołtarza zaczynał swoje opowieści, które nas bardzo ciekawiły.

Ze służby ministranckiej przypominam sobie jednego utalentowanego prezesa ministrantów, który nosił to samo nazwisko, Kowalski.

W ubiegłym roku przyjechał na uroczystości rocznicowe naszego liceum. Wziął udział we Mszy św. i – jako dziadek – służył z całą naturalnością w tej samej komży, którą pamiętam z dawnych czasów.

Wikariusze z czasu mojej ministrantury w niewielkim stopniu zajmowali się ministrantami, poza księdzem Pilarskim, który miał prawdziwy talent do tej pracy. Wprowadził porządek, organizował regularne zbiórki, wyjazdy, pielgrzymki, mecze, a nawet śpiew gregoriański scholi ministranckiej na Triduum Paschalne. Miał talent pedagogiczny.

Umiał sprowadzać młode dusze na proste drogi. Wiele wrażeń przynosiło kolędowanie. Otwierało też oczy na to, co dzisiaj nazywa się małą ojczyzną. Przyczyniło się do tego, że w sposób naturalny można było myśleć o powołaniu kapłańskim.



 

☻ Wielkie wyróżnienie METROPOLITA KATOWICKI ABP DAMIAN ZIMOŃ ministrant w parafi i Najśw. Serca Pana Jezusa w Rybniku-Niedobczycach Byłem chłopakiem po I Komunii św. Moja babcia zachęcała nas, żebyśmy chodzili do kościoła również w tygodniu. Któregoś dnia po Mszy, gdy klęczeliśmy z bratem w pierwszej ławce, podszedł do nas nasz proboszcz. „Przyjdźcie do zakrystii” – powiedział. Przyznam, że byłem trochę przestraszony. Ale usłyszałem: „Będziesz ministrantem”. Nie było dyskusji... I zaczęła się nauka łaciny. Suscipiat Dominus hoc sacrifi cium de manibus tuis…  Ta część była najtrudniejsza, ale zapamiętałem ją sobie na całe życie. Nie wszystko rozumieliśmy. Bo też nikt nam wtedy tego szczególnie nie tłumaczył. Dobrze pamiętam taki moment, gdy ksiądz schodził do stopni ołtarza i zaczynał się z ministrantem dialog po łacinie. To było dla nas wielkie wyróżnienie. Ministranci występowali w imieniu wiernych. Dziś widzę w tym jeszcze ogromne zaufanie, jakie mieli księża do dzieci. Oprócz nauki trudnych fragmentów, ministrant musiał nieraz przenieść ciężki mszał z lewej strony ołtarza na prawą. Czasem ministranci przewracali się z tym mszałem. A hałas rozlegał się na cały kościół. Jeszcze jedno: nie mogliśmy dotykać palcami świętych naczyń. Należało najpierw założyć białe rękawiczki. To było już ponad 60 lat temu. Wtedy nie było takich spotkań ministrantów jak dziś. W moim przypadku ministrantura, szkoła i praca w gospodarstwie wypełniały cały czas. Pierwsze ogólnodiecezjalne spotkanie ministrantów, jakie pamiętam, odbyło się w Piekarach Śląskich. Na kazaniu ksiądz opowiadał nam o Januszu Sidle, mistrzu w rzucie oszczepem. Chciał zainteresować młodych chłopców przykładem ze sportu. W czasach liceum musiałem wstawać bardzo wcześnie, żeby dojechać pociągiem do szkoły. Dlatego nie mogłem już służyć do Mszy, ale należałem do sodalicji mariańskiej. Te lata przy ołtarzu i potem w sodalicji na pewno miały wpływ na moje powołanie kapłańskie. 

☻ Rower marki Bałtyk BISKUP TARNOWSKI WIKTOR SKWORC ministrant w parafi i św. Marii Magdaleny w Rudzie Śląskiej-Bielszowicach Pragnienie bycia ministrantem zrodziło się spontanicznie i trudno dziś przypomnieć sobie wszystkie okoliczności ministranckiego „powołania”. W mojej rodzinnej parafi i Rudzie Śląskiej-Bielszowicach spełnienie tego pragnienia było możliwe dopiero po przyjęciu I Komunii św. Przystąpiłem do niej na początku III klasy szkoły podstawowej w październiku 1957 roku. Po Bożym Narodzeniu, w czasie kolędy, poprosiłem księdza odwiedzającego nasze mieszkanie o przyjęcie do ministrantów. Wkrótce – od nauki ministrantury w języku łacińskim – rozpoczął się czas przygotowania do służenia. Otrzymałem łacińskie teksty, których trzeba się było nauczyć na pamięć. Najwięcej trudności sprawiało poprawne wypowiedzenie modlitwy po ofi arowaniu Suscipiat Dominus hoc sacrifi cium de manibus tuis… Po opanowaniu tekstu ministrantury i gestów, co

było najpierw sprawdzane przez ministranckiego prezesa, a potem przez księdza opiekuna, zostałem dopuszczony do służenia – najpierw w tygodniu, a po jakimś czasie również w niedzielę. Nie zapomnę chwili przyjęcia do grupy ministrantów przez proboszcza parafi i śp. ks. Walentego Piaskowskiego. Wszedł do salki w starej organistówce, popatrzył na kilku kandydatów i powiedział, że z ministranta, to albo ksiądz, albo… Tej drugiej możliwości już dokładnie nie pamiętam, ale była na tyle odstraszająca, że wielu z nas pomyślało po raz pierwszy o tym, że trzeba wybrać kapłaństwo. Może tak zostało zasiane ziarno powołania? Bardziej pewnie przez bliskość ołtarza, przez wiarę, że Jezus jest tu oraz przez wpojenie tego, że ministrantem jest się zawsze i wszędzie. Wrażenie zrobiła na mnie zakrystia – potężne szafy z szatami liturgicznymi, monstrancje, kielichy. Klęczniki i pięknie obramowane tablice z modlitwami w tajemniczej łacinie. I stary kościelny pachnący tytoniem, bo palił fajkę. Stróż porządku i dyscypliny w zakrystii. Wyrocznia we wszystkich ministranckich wątpliwościach. No i niezwykły zapach tego miejsca, mieszanka mirry i woskowych świec. Pomocą w pełnieniu funkcji ministranckiej okazał się rodzinny rower marki Bałtyk. To on pozwalał nie spóźnić się na Mszę św., a potem i do szkoły. No i oczywiście mama, która dzwonek budzika przekładała na kolejne, przekonujące argumenty. W bielszowickiej parafi i był zwyczaj, że ministrant mający tygodniowy dyżur miał obowiązek dostarczać węgiel drzewny do kadzidła. W jego „produkcji” w przydomowym ogrodzie pomagał mi na początku ojciec, bo nie było łatwo tak spalić drewno, by powstał węgiel drzewny, który by się dobrze rozpalał i „trzymał” ogień. Po ukończeniu szkoły podstawowej w 1962 roku zostałem lektorem, a myśl o kapłaństwie wróciła w klasie maturalnej w 1966. Był to rok uroczystości 1000-lecia Chrztu Polski. Wewnętrzny głos powołującego Jezusa „Pójdź za Mną” odezwał się mocno i ostatecznie zwyciężył. Poszedłem.   

☻ Chleb i miód BISKUP ŁOWICKI ANDRZEJ DZIUBA ministrant w kościele Wniebowzięcia NMP w Żegocinie Pochodzę z wiejskiej parafii, z miejscowości Wieczyn. W moim pięknym, drewnianym kościele jako ministrant pojawiłem się zaraz po I Komunii św. Wtedy przyszedł do naszej parafii nowy proboszcz, ks. Czesław Wojciechowski. Był więźniem obozów stalinowskich. Myślę, że dzięki jego postawie przy ołtarzu była tak duża grupa ministrantów. Był bardzo kulturalny, żył skromnie i modlił się żarliwie. A plebania dla ministrantów była otwarta. W kuchni zawsze był chleb i miód, to symbole osobowości naszego proboszcza. Wciąż pamiętam atmosferę tamtych spotkań. Do kościoła mieliśmy pieszo cztery kilometry. Poza tym musiałem pomagać rodzicom w gospodarstwie. Dlatego służyłem do Mszy tylko podczas uroczystej Sumy w niedzielę. To było takie ministranckie święto. Wtedy jeszcze Msza była sprawowana po łacinie. I był taki zwyczaj, że ksiądz po cichu odmawiał modlitwę eucharystyczną. A ja miałem zaszczyt czytać ją głośno po polsku, żeby wierni więcej zrozumieli. Czułem się trochę jak taki miniksiądz. Z księdzem proboszczem jeździliśmy na święcenia kapłańskie do katedry w Gnieźnie. Zabierał nas też na uroczystości wielkoczwartkowe, na święcenie olejów. Nigdy nie narzucał ministrantom, żebyśmy wybrali kapłaństwo. Ale pewnie zaszczepił w nas otwartość na Boże powołanie, bo kilku z moich kolegów ministrantów też zostało księżmi. Zdarzeniem, które wciąż pamiętam, była coroczna procesja we wspomnienie Matki Bożej Różańcowej. Szliśmy po wsi, śpiewając pięć tajemnic chwalebnych Różańca. Ministranci z przodu. Za nami tłum ludzi, również spoza parafi i. Zatrzymywaliśmy się przy pięciu ołtarzach. Musieliśmy iść w takim tempie, by wierni zdążyli odśpiewać wszystkie tajemnice. Mój kościół parafi alny to sanktuarium maryjne, z wizerunkiem koronowanym w 1965 roku przez kardynała Stefana Wyszyńskiego. Stąd mam wielką cześć do Matki Bożej, którą także wyniosłem z domu. Widać to też w moim herbie biskupim, w którym umieściłem lilij kę. Jako ministrant służyłem aż do chwili, gdy wstąpiłem do seminarium duchownego w Gnieźnie.


Metropolita poznański abp Stanisław Gądecki
ministrant w parafii św. Trójcy w Strzelnie

Metropolita katowicki abp Damian Zimoń
ministrant w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rybniku-Niedobczycach

Biskup tarnowski Bp Wiktor Skworc
ministrant w parafii św. Marii Magdaleny w Rudzie Śląskiej-Bielszowicach

Biskup łowicki Andrzej Dziuba
Ministrant w kościele Wniebowzięcia NMP w Żegocinie

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.