Chcę życ w Libanie

Krzysztof Błażyca

|

MGN 10/2006

publikacja 22.09.2006 09:05

Pokój dla Libanu? – Na razie to raczej niemożliwe, ale mogę ci pokazać co innego – powiedział Jack i... uniósł się w powietrze.

Chcę życ w Libanie Libańska młodzież z centrum „Don Bosco” podczas obiadu w ośrodku salezjańskim w Warszawie fot. JACEK ZAWADZKI

Przez kilkanaście sekund Jack unosił się nad szarą chodnikową płytą. Potem łagodnie wylądował. – Spryciarz z niego, co? – zagadnął ksiądz Maciej Makuła, z Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie. Właśnie przyjął grupę libańskiej młodzieży z centrum „Don Bosco” prowadzonego w Libanie przez księży salezjanów. Przyjechali do Polski, by trochę odetchnąć. Wojna w ich kraju wybuchła nagle, w lipcu tego roku. Ginęli dorośli i dzieci. Tysiącom ludzi zawaliły się nie tylko domy, ale cały ich dotychczasowy świat. Ci, co mogli, ruszyli do pomocy. Również młodzież z centrum „Don Bosco”, do której należy Jack. 

Niszczycielska zazdrość
Położony na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego Liban, od najdawniejszych czasów był areną wielu awantur. Osiedlali się tam Fenicjanie, Egipcjanie, Babilończycy, Persowie, Rzymianie, Arabowie, Turcy, a nawet Anglicy i Francuzi. W ostatnich dziesięcioleciach Libańczycy prowadzili wojny nie tylko z sąsiednimi krajami, ale również między sobą. – Mimo to zawsze sobie radziliśmy. Przywykliśmy do trudności – mówi Jack. Pochodzi z miejscowości Aukar. Tam bomby nie spadły. – Ale wojna dla wszystkich była ciężkim i przygnębiającym doświadczeniem. Szczególnie dla nas, młodych. To była wielka głupota. Jak każda wojna – bez sensu. Głupie racje za nią stały – Jack nie kryje swych uczuć. W czasie wojny spotkał dwóch polskich dziennikarzy. Powiedzieli, że Liban to jeden z najpiękniejszych krajów, jakie widzieli. – Liban jest piękny – zgadza się Jack – ma jeden z najcenniejszych skarbów na tamtym terenie: wodę. Tego nam zazdroszczą sąsiedzi. – To zazdrość niszczy – podsumowuje.

Trochę radości
Manale i Dona przyjechały razem z Jackiem. Mieszkają w Byblos. To najstarsze miasto na świecie wybudowane przez Fenicjan w VII wieku p.n.e. Jeden z najważniejszych starożytnych portów. Manale mówi bardzo ładnie po angielsku. Dona dodaje słowa po arabsku i francusku. Na co dzień Libańczycy używają francuskiego i arabskiego. – Pracujemy z dziećmi. Chcemy dawać im radość przez śpiew, taniec i różne zabawy – dziewczęta opowiadają o libańskim centrum młodzieżowym „Don Bosco”. – Na początku nie byliśmy pewni, czy to się uda. Ludzie, do których docieraliśmy byli różnych religii, mieli różne zwyczaje. Ale udało się. Szczególnie rodzice byli wdzięczni, że dzieci mogły do nas przychodzić – Manale zamyśliła się. – Wiesz, dziecko to dziecko – dodała po chwili. – Ono jest czyste niezależnie od tego, gdzie żyje, jakiej jest kultury czy religii. Nawet jeśli jest wojna, a ty przychodzisz do niego i mówisz mu o pokoju, tańczysz z nim i śpiewasz, to mu pomaga. Manale wie, jak trudno o prawdziwy pokój dla Libanu. – To wielkie słowo – mówi. – Libańczycy żyją ze sobą w pokoju. U nas chrześcijanie i muzułmanie żyją ze sobą w zgodzie, dlatego nasi sąsiedzi są zazdrośni, i chcą nas poróżnić.

Muzułmanie u Matki Bożej
W Libanie żyją ludzie 18 różnych wyznań religijnych. Bardzo często muzułmańskie dzieci chodzą do chrześcijańskich szkół. A zdarza się i tak, że muzułmańskie kobiety przychodzą do Matki Bożej w miejscowości Harissa. – Widziałam muzułmanów, którzy wchodząc do sanktuarium, zdejmowali buty, jak u siebie w meczecie, na znak szacunku – opowiada pani Anna Zaleska-Saleh. Pani Anna jest Polką. Mieszka w Bejrucie, stolicy Libanu, od 1978 roku. Wyszła za mąż za muzułmanina. Wzięli ślub katolicki i muzułmański. Pani Anna uczyła w szkole muzułmańskie dzieci. Teraz jest redaktorką „Polskich Cedrów”, pisma dla Polaków mieszkających w Libanie. Razem z nią pracuje pani Marzena Zielińska-Schemaly. Mieszka w Zouk Mikael, niedaleko Harrisy. W Libanie jest od 4 lat. Żozo, jej synek, zaczyna w tym roku naukę w szkole. W Libanie dzieci uczą się w jednym budynku szkolnym od 3. roku życia aż do matury. Zouk Mikael to historyczne miasto. Kiedyś tkano tam jedwab. Podczas ostatniej wojny zbombardowano w mieście most. – Kraj został zniszczony zupełnie bez sensu – mówi pani Marzena. – Ludzie żyją w napięciu. Cały czas jest mowa o rozejmie, ale nie o pokoju.     

Cierpki smak niepewności  
Mieszkających w Libanie Polaków oraz młodzież z centrum „Don Bosco” wspiera salezjanin, ksiądz Kazimierz Gajowy. Przyjechał z podopiecznymi by pokazać im trochę Polski. – Ta wojna to jedno wielkie nieporozumienie – mówi. – Tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego się zaczęła. Nikt nie wierzy, że problem się skończył. Wszyscy mówią, że to się znów zacznie. Może jutro, może za rok, może za dwa? Czy może być coś gorszego niż niepewność? Prawie 10 milionów Libańczyków mieszka dziś poza ojczyzną. – Gdy wybuchła wojna, pomyślałem, żeby opuścić Liban – mówi Jack. – Dopiero potem uświadomiłem sobie, że przecież chcę tam nadal mieszkać. Kocham mój kraj. Na pożegnanie proszę Jacka, by jeszcze raz uniósł się w powietrzu. – Raz na dzień wystarczy – uśmiecha się szelmowsko.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.