Bracia na sygnale

Adam Śliwa

|

MGN 05/2011

publikacja 08.04.2011 11:54

Biegną do remizy, ubierają specjalne buty, spodnie, kurtki i hełmy strażackie. Po chwili przez klasztorną bramę wyjeżdża do akcji czerwony wóz strażacki.

Bracia na sygnale O. Maksymilian bardzo interesował się pracą strażaków REPRODUKCJA HENRYK PRZONDZIONO

Gdyby nie napis OSP Niepokalanów na plecach, godło z Maryją i strażakiem-zakonnikiem na samochodzie, trudno byłoby odróżnić zakonników od innych strażaków. Straż pożarna Niepokalanów to dziś jedna z najlepszych jednostek w Polsce. I jedyna na świecie, w której strażakami są tylko zakonnicy.

STALOWĄ SZYNĄ NA ALARM
Gdy franciszkanie budowali drewniany klasztor Niepokalanów, wiedzieli, że takie zabudowania trzeba będzie chronić. Ojciec Maksymilian Kolbe wyznaczył jednego z braci, byłego strażaka, by zorganizował zakonną straż pożarną. Początki nie były łatwe, ale bracia byli zaradni i mieli dużo zapału. Dzięki temu jednostka szybko się rozwijała. – W tamtym czasie bracia bili na alarm stalową szyną na sznurku – opowiada brat Janusz Kulak, prezes OSP Niepokalanów. – Potem wyła syrena, a teraz najczęściej wysyłają sms wzywając do akcji. Jeszcze dwadzieścia lat temu strażacy z Niepokalanowa w habitach wyruszali do pożaru. – Wtedy nie można go było tak po prostu zdjąć i powiesić na haku – opowiada brat Janusz. – Dlatego bracia zakładali krótsze habity, a do tego mieli specjalne fartuchy, hełmy i pas z toporkiem. Gdy straż z Niepokalanowa włączono do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego, bracia musieli zamienić habity na stroje strażackie z odblaskowymi elementami. – Tradycję jednak zachowano – mówi nasz przewodnik, brat Janusz. – Bo teraz strojem wyjściowym braci-strażaków jest habit, pas i rogatywka strażacka.

PODZIĘKOWANIE PAPIEŻA
Początkowo straż zakonna miała gasić pożary tylko u siebie. Często jednak wzywano braci, by ratowali też dobytek ludzi mieszkających w pobliżu klasztoru. Nie można było odmówić. Gdy w klasztorze po raz pierwszy zorganizowano kurs dla przyszłych strażaków, zgłosiło się aż 50 braci. 31 ochotników zaczęło potem normalną służbę. Ojciec Maksymilian Kolbe bardzo interesował się swoimi strażakami. Po każdej akcji naczelnik straży meldował ojcu Maksymilianowi, gdzie i co gasili, co udało się uratować, a co należałoby poprawić. Zdarzało się nawet, że ojciec Kolbe jechał na akcję. Pomagał na przykład nosić sprzęt czy zwijać węże. Podczas II wojny światowej zakonnicy nie przerwali swej służby. Nie wolno im było jedynie gasić budynków podpalonych przez Niemców. Do dziś w muzeum w Niepokalanowie stoi minerva, samochód, który podczas wojny trafi ł do zakonnej remizy. Ten wiekowy wóz wciąż jest na chodzie. Po wojnie bracia strażacy nadal gasili pożary. Ale nie tylko. Ratowali też ofi ary z wypadków albo wzywano ich na przykład do zdejmowania kotów z drzew. Najważniejsze podziękowanie za służbę dostali strażacy z Niepokalanowa w 1981 roku. Wtedy osobiście podziękował im Jan Paweł II.

BOGU NA CHWAŁĘ, LUDZIOM NA RATUNEK
Ponad 100 razy w ciągu roku straż zakonna z Niepokalanowa wzywana jest do różnych akcji. Strażacy mają dwa wozy bojowe: ciężki wóz gaśniczy GBA i lżejszy volkswagen do ratownictwa drogowego. Przez boczne żaluzje samochodów można zobaczyć sprzęt potrzebny w akcji: ciężkie nożyce hydrauliczne do wyciągania poszkodowanych z samochodów, pachołki drogowe, apteczki, złączki, węże, butle z powietrzem, sikawki, toporki. Z tyłu samochodu stoi potężna motopompa. Dzięki niej woda do gaszenia pożarów jest pod odpowiednim ciśnieniem. Jednak nowoczesny sprzęt to nie wszystko. Bracia regularnie mają ćwiczenia i szkolenia. Niektórzy są ratownikami medycznymi. A jednostka OSP Niepokalanów może przyjmować nawet śmigłowce ratunkowe.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.