BARWNE ŻYCIE DAVIDA LIVINGSTONE'A

kb

publikacja 19.06.2006 14:00

Nastał dzień polowania. Gdy misjonarz stanął oko w oko lwem którego ranił, ten skoczył na niego i przyparł go do ziemi. Myśliwy przeżył, ale jego kości zostały połamane. Do końca swego życia, nosił potem pamiątkę tego spotkania pierwotną siłą afrykańskiej ziemi

BARWNE ŻYCIE DAVIDA LIVINGSTONE'A


Niezwykle barwna jest postać i życie Davida Livingstona. Przyszedł na świat w marcu, Roku Pańskiego 1813 w szkockiej miejscowości Blantyre. Rodzice nie byli ludźmi majętnymi. Żyli w małym, jednopokojowym mieszkaniu, razem z pięciorgiem dzieci, które już w bardzo wczesnym wieku musiały podejmować pracę. David również pracował. W fabryce bawełny. Miał wtedy zaledwie dziesięć lat. W szkole szło mu bardzo dobrze. W późniejszych latach otrzymał nawet stypendium by mógł rozpocząć studia medyczne. Chciał zostać misjonarzem-lekarzem, uzdrowicielem duszy i ciała. „To będzie moja misja” pomyślał. No i poszedł za ciosem powołania.

Początki

Misyjna przygoda rozpoczęła się, jak to zazwyczaj bywa…od nauki. Dawid szkolił się Londyńskim Towarzystwie Misyjnym w Essex. Nie wszyscy tam darzyli go sympatią. Uchodził za dziwnego człowieka, za mruka i samotnika. „Ten to na pewno nie pozyska nikogo dla wiary” szeptano za jego plecami. Po okresie próbnym nieżyczliwi chcieli go wydalić ze szkoły. Na szczęście interwencja jednego z profesorów, przeszkodziła ich poczynaniom. Dawid kontynuował zatem naukę w Towarzystwie oraz studia medyczne. Ukończył je mając lat dwadzieścia siedem i został pełnoprawnym członkiem Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego. 20 listopada 1840 roku został ordynowany na misjonarza, w Kaplicy Albionu w Londynie. Przyszła pora wyjazdu. Krajem, w którym chciał początkowo pracować były Chiny. Niestety, burzliwa sytuacja, jaka tam zapanowała, tzw. wojna opiumowa, uniemożliwiła mu realizację planów. Zaproponowano mu Indie. Odmówił. Tym samym trafiła mu się Afryka, jako wynik spotkania z dr. Robertem Moffatem, misjonarzem w Afryce Południowej, a przyszłym teściem Davida.

Statek Dobrej Nadziei

8 grudnia David Livingstone zaokrętował się na statku, który obrał kurs na Przylądek Dobrej Nadziei, choć przez…Rio de Janeiro. To był jedyny raz, kiedy młody misjonarz, zetknął się z kontynentem amerykańskim. Podróż ku brzegom Afryki trwała długo. Livingstone więc nie tracił czasu. Życzliwy mu kapitan Donaldson uczył go jak posługiwać się przyrządami nawigacyjnymi, oraz jak odczytywać kierunek z obserwacji nieba. Przygoda z Afryką rozpoczęła się, gdy okręt zawinął do portu w Kapsztadzie. Po spędzeniu tam miesiąca Livingstone popłynął dalej. W maju 1841 statek zawitał w porcie Elizabeth. Stamtąd misjonarz wyruszył już lądem ku stacji misyjnej Kuruman, leżącej na terenach ludu Beczuana, na północ od pustyni Kalahari. Dotarł tam w lipcu. W czasie wyprawy utrzymywał listowny kontakt z Towarzystwem. Biła z nich żarliwość i entuzjazm, duch misjonarza i badacza. Ledwo co przybył do Kurman, a już udał się dalej. Wedle sugestii doktora Moffata, chciał stworzyć nową stację misyjną. Ale znalezienie nowego miejsca pod stację, wcale nie okazało się łatwe.


Lwy z kraju Bakatla

10 lutego 1842 roku Livingstone rozpoczął drugą podróż w głąb lądu.. Oddzielił się od Europejczyków aby lepiej poznawać języki tamtejszych krain, zachowanie i kulturę mieszkańców. Wziął wtedy ze sobą dwóch członków kościoła z Kuruman do pomocy. Zaskoczyli by się ci, co mu niegdyś byli niechętni. Bo ten stroniący od ludzi dziwak (jak go nazywano w Anglii) nawiązał przyjazne relacje w kilkoma plemionami, wydoskonalił się w znanych już sobie dialektach, i ambitnie uczył się innych. Prowadził badania geologiczne, botaniczne, badał historię naturalną poznawanych ziem. W czerwcu powrócił do Kuruman. Pozostał w nim kilka miesięcy prowadząc rutynową działalność misyjną. Odwiedzał więc sąsiednie plemiona, głosił kazania, leczył chorych, pisał, wybudował kaplicę. W lutym 1843 ponownie wyruszył w długą podróż z wizytą do uprzednio poznanych plemion. W sierpniu dotarł do wioski Mabotsa, w kraju Bakatla. Było to miejsce które Livingstone już uprzednio upodobał sobie na misyjną stację. Niestety urocza kraina była zasiedlona przez lwy. Atakowały one stada za dnia, zakradały do nich w nocy. Livingstone zachęcił więc ludzi o dzielnym sercu, aby stawić czoła bestiom. Nastał dzień polowania. Gdy misjonarz stanął oko w oko lwem którego ranił, ten skoczył na niego i przyparł go do ziemi. Myśliwy przeżył, ale jego kości zostały połamane. Do końca swego życia, nosił potem pamiątkę tego spotkania pierwotną siłą afrykańskiej ziemi. Rana zadana mu przez zwierzę, co jakiś czas dawała znać o sobie.

Misjonarska rodzina

David Livingstone poślubił w 1844 Mary Mofffat, najstarszą córkę dr. Moffata. Mary urodziła się i wyrastała w Afryce. Znała się bardzo dobrze na tamtejszej kulturze. Była świetną gospodynią. Stanowiła więc wsparcie i pomoc dla swego męża, choć on był typem samotnika. Zaraz po ślubie wyruszyli razem do Mabotsa. Tam Mary zorganizowała szkołę dla dzieci. Ale na skutek nieporozumień z innym misjonarzem opuścili ten teren po dwóch latach. Dawid nie umiał żyć z ludźmi, gdy dochodziło do konfliktu. Był zbyt niezależny. Wiele wysiłku kosztowało go wybudowanie domu, stworzenie ogrodu no i uruchomienie stacji misyjnej. A jednak zostawili to wszystko i w 1846 roku ruszyli na północ. W trakcie tej podróży spotykali się z wodzami różnych plemion, zakładali szkoły. Wtedy też urodził się ich syn Robert. Livingstone uczył ludność miejscową jak nawadniać pola wykorzystując koryto rzeki a oni uczyli go innych praktycznych umiejętności, np. jak wytapiać żelazo. Misjonarz znał się na stolarce, a jego żona wyrabiała świece, mydło, szyła ubrania.

Niestrudzony badacz

W 1849 roku Dawid Livingstone rozpoczyna kolejną podróż, tym razem bez Mary. Jego kompanem jest wtedy niejaki William Osweel, bogaty myśliwy. Ta wyprawa jest uwieńczona sukcesem i wyróżnieniami ze strony Królewskiego Towarzystwa Geograficznego i Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego. Dwaj panowie zbadali wtedy pustynię Kalahari i dotarli do jeziora Ngani. Jezioro zostało wcielone do terytorium misji. Wkrótce potem Livingstone podejmuje kolejną ekspedycję, na którą rusza ze swymi dziećmi i żoną. Bada tereny i ludność tubylczą. Wyprawa goni wyprawę. Następna ekspedycja w 1851 przynosi największe odkrycie – rzekę Zambezi. Co się znajduje po jej drugiej stronie? Nikt jeszcze nie wie… Ale ambitny misjonarz już wie co powinien uczynić. Zbadać rzekę i niezbadane tereny.
W latach 1854 - 1856 roku David Livingstone przemierza Afrykę „wszerz”. Łącznie 6435 kilometrów. Podróżując wzdłuż Zambezi odwiedza ludność tubylczą i głosi kazania. Jedni są mu przyjaźni, inne plemiona okazują wrogość. W 1855 roku udaje się łodzią do miejsca o nazwie „grzmiący dym”. Tak tubylcy nazwali wodospady, dziś znane, właśnie dzięki Livingstone’owi, jako Wodospady Wiktorii.


Feralna wyprawa

W 1856 roku misjonarz wraca do Londynu. W angielskiej stolicy, przebywa do roku 1858, kiedy to rusza z powrotem do Afryki Tym razem przewodzi wyprawie ufundowanej przez Królewskie Towarzystwo Geograficzne. Podczas tej wyprawy Livingstone chciał udowodnić, że rzeką Zambezi można dotrzeć w głąb Czarnego Lądu. Niestety, z wielu przyczyn wyprawa zakończyła się fiaskiem. Zniechęceni towarzysze, kłopoty z Portugalczykami, którzy mieli kolonie na tamtejszych terenach, awarie statku, odcinki rzeki nie do pokonania, wszechobecna malaria, śmierć żony Mary. Po dramatycznych sześciu latach, ekspedycja dobiega końca. Jest rok 1864.

Pasja życia

Ale podróżnik nie poddaje się. Jego pasja dla Afryki i dusza badacza są silniejsze od przeciwności losu. Po kilku latach organizuje kolejną wyprawę. Tym razem w celu zbadania Nilu oraz rzeki Kongo. Na ta wyprawę wyrusza bez towarzystwa innych Europejczyków. Jest tylko on, tragarze i hinduscy żołnierze, w służbie angielskiej korony. Punktem wyjścia jest wyspa Zanzibar. Po przedostaniu się na kontynent ekspedycja dotarła do ujścia rzeki Rovuma, skąd skierowała się do jeziora Niasa. To nie były tereny przyjazne obcym. Skutkiem tego, część żołnierzy i tragarzy opuściła białego podróżnika, a na dodatek po powrocie na Zanzibar, uciekinierzy głosili że misjonarz zginął. Livingstone jednak trzymał się dobrze, pomimo częstych chorób, i badał w tym czasie jezioro Tanganika. Tanganika to najgłębsze afrykańskie jezioro, a drugie co do głębokości na świecie. Pochłonięty badaniami, a jednocześnie osamotnionym Livingstone długo już nie kontaktował się Towarzystwem Geograficznym w Londynie. Zaniepokojone tym milczeniem Towarzystwo, wysłało na jego poszukiwanie Henry’ego Stanley. Stanley był ponoć typem awanturnika, co to lubił ryzyko i mocne wrażenia. Może właśnie dlatego udało mu się znaleźć, schorowanego misjonarza, w środku afrykańskiego buszu. Sławetne są pierwsze słowa ich spotkania. „Pan Livingstone, jak przypuszczam?” „Tak”. Po pewnym czasie obaj wyruszyli na zbadanie północnej części jeziora Tanganika, o którym sądzono, że jest źródłem Nilu. Gdy stwierdzili, że tak jednak nie jest rozstali się. Henry Stanley powrócił do Europy.

Pożeganie w Tshitambo

Livingstone zorganizował kolejną wyprawę. Tym razem zawiodła go ona tam, skąd już nie ma powrotu. 30 kwietnia 1872 roku przybył wraz ze swymi ludźmi do wsi Tshitambo,w kraju Ilala. Spytał wtedy „Jak wiele dni nam pozostało do Luapula?”. A gdy mu odpowiedziano, że trzy, westchnął tylko „Oh, moi drodzy”. A poprosiwszy swego służącego, o wyświadczenie mu ostatniej przysługi rzekł mu: ”dobrze, dziękuję. Teraz możesz już iść” I to były jego ostatnie słowa. Następnego dnia o godzinie czwartej znaleziono go martwego. Śmierć go zastała klęczącego przy łóżku, z głową schowaną we dłoniach. Towarzysze ekspedycji, tubylcy oddali mu honory. Ciało misjonarza zostało przetransportowane do Anglii i pochowane Opactwie