ROZTAŃCZENI BUSZMENI

o. Marek Marciniak SVD

publikacja 11.07.2006 14:55

Buszmeni przybywają na te tańce zawsze jako cała mała wspólnota razem żyjąca - starcy, dzieci, młodzież, kobiety w ciąży, matki z niemowlętami. Zasada jest taka: albo wszyscy, albo nikt. Liczba uczestników festiwalu co roku powiększa się.

Taniec ten jest dla Buszmenów czymś świętym. Jest formą modlitwy - przejawem ich życia duchowego. Zbierają się na wspólny taniec, gdy ktoś choruje, gdy wspólnota przeżywa jakiś problem. Szczególnie ważny był taniec w skrajnych sytuacjach, wtedy, gdy np. panował głód. Żeby przetrwać. Tańce i śpiewy jednoczyły cała grupę czy klan.

Tańce i śpiewy buszmeńskie może wykonywać tylko wspólnota. To coś w rodzaju wielogłosowego i wielorytmowego "jodłowania". Towarzyszy temu skomplikowane rytmicznie klaskanie, niezwykle trudne do naśladowania przez osoby spoza wspólnoty. Buszmeni wyklaskują specyficzne rytmy, które tylko oni czują. Dodatkowa trudność tej niesamowitej muzyki polega na tym, że rytm czasowo ulega przyspieszaniu lub opóźnianiu w sposób niewytłumaczalnie zsynchronizowany dla całej grupy. Nawet Murzyni z plemion Bantu, zamieszkujący Botswanę, nie potrafią ich naśladować. Wiele tych rytmów i dźwięków jest spontanicznych, a jednak wszyscy współbrzmią ze sobą. Wszystko to dzieje się zawsze wokół ogniska. Mężczyźni tańczą dokoła siedzących kobiet, choć i te czasem tańczą.

Tańczą na piasku, w którym po pewnym czasie powstaje głęboka kolista bruzda. Wszyscy są pięknie ozdobieni. Twarze, a czasem całe ciała, smarują tłuszczem z ochrą. Na głowach często mają opaski z koralików i skorupek z jaj strusich. Na nogi, a niekiedy i ciało, nakładają coś w rodzaju naszyjników z kokonów gąsienic. Z tych kokonów wcześniej wyjmują larwy, a na ich miejsce wkładają kamyki i w ten sposób powstają grzechotki, które wydają charakterystyczne dźwięki w rytm tańca. Ozdobą są często także strusie pióra, a w rękach - laseczki, na co dzień służące do obrony przed ewentualnym wężem. Innym rekwizytem w rękach tańczących buszmenów są charakterystyczne miotełki zrobione z ogona antylopy gnu.

Po kilku godzinach tańca wpadają w trans. Wierzą, że przechodzą wtedy w świat ducha, "na druga stronę". Jest to dla nich jak gdyby umieranie. Doznają różnych wrażeń, widzą inne kształty niż rzeczywiste. Wierzą, że wtedy ich szamani mogą uzdrawiać innych. I takie uzdrowienia faktycznie miały miejsce.

Buszmeni przybywają na te tańce zawsze jako cała mała wspólnota razem żyjąca - starcy, dzieci, młodzież, kobiety w ciąży, matki z niemowlętami. Zasada jest taka: albo wszyscy, albo nikt.

Mimo to, że Buszmenów żyjących bardzo tradycyjnie jest już niewielu, różne ich grupy, czasem tylko kilkusetosobowe, mówią różnymi językami. Najprawdopodobniej nie da się zachować większości z nich. Szansę na przetrwanie ma język Naro. Na ten język została przetłumaczona Biblia. Języki buszmeńskie to języki "klikowe", których wiele sylab utworzonych jest przez różnego rodzaju mlaskania, cmokania i inne dźwięki, wykonywane językiem na różnych częściach podniebienia i uzębienia. Alfabet buszmeński to praktycznie grafika: kreski, krzyżyki i inne znaki umowne, obok liter łacińskich. Oznaczają bardziej dźwięki i zjawiska akustyczne niż litery. Są to języki bardzo trudne, ale i niezmiernie bogate, jeśli chodzi o opis buszmeńskiego świata natury.

Przeobrażeniu ulegają też inne elementy kultury Buszmenów. Dopóki żyli z tradycyjnego łowiectwa, ich myślistwo nie stanowiło zagrożenia dla środowiska. Polowanie było formą życia wspólnoty. Dziś niektórzy mają do dyspozycji broń palną i niekiedy konie. Polowanie przestało być wydarzeniem wspólnotowym, przeradza się w indywidualny, szybki biznes. Dawniej cała wspólnota łowców tropiła przez kilka dni np. trafioną z łuku żyrafę. Czekali aż osłabnie i potem dobijali. Teraz zabijają z broni palnej o wiele szybciej i więcej z resztki zwierząt, by mięso sprzedać z jakimś zyskiem - no bo skąd wziąć pieniądze na przetrwanie?

Byli mistrzami przeżycia na pustyni. Po nikłym źdźble znanej im rośliny potrafili rozpoznać, że np. na głębokości jednego metra znajduje się jadalna bulwa, a w niej życiodajny sok, woda. Po polowaniu zdobyczą dzielono się we wspólnocie. Nie było pojęcia "moje", wszystko było "nasze".

Te czasy minęły. Zmniejszyła się ilość zwierząt. Dookoła całej Kalahari ustawiono płoty weterynaryjne, uniemożliwiające naturalne migracje zwierząt. Z tego powodu zwierzęta giną. Dawniej, w okresie szczególnej suszy i w porze suchej, zwierzęta mogły wędrować w poszukiwaniu wody i jedzenia. Potem wracały. Teraz stało się to niemożliwe.

Dziś ogromna większość Buszmenów żyje w skrajnym ubóstwie, często bez pracy i możliwości zatrudnienia. Wielu pracuje dla "białych" i "czarnych" hodowców bydła na Kalahari, często za marne grosze, worek mąki kukurydzianej, stare ubranie albo nawet tytoń i alkohol. To nowa forma ukrytego niewolnictwa, z którego coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę. Na Kalahari, w rezerwacie Central Kalahari Gamę Reserve, odkryto nowe złoża diamentów. Rząd zdecydował, że na razie nie będą eksploatowane. Pojawiła się bowiem w gronie międzynarodowych organizacji pozarządowych i w społeczeństwie opinia, że z powodu znalezienia diamentów przesiedla się Buszmenów z rezerwatów. Coraz częściej odzywają się głosy, także buszmeńskie, wołające o prawo do ziemi, do ich rezerwatu, a co za tym idzie - do bogactw naturalnych tam ukrytych. Problem jest bardzo kontrowersyjny, jest to bowiem bogactwo całej Botswany i wszystkich ludzi tego kraju.

Niemniej jednak dla zachowania kultury i ratowania sytuacji próbuje się nakłonić Buszmenów do osiedlania się w specjalnie przygotowanych dla nich wioskach. Po protestach organizacji obrońców praw człowieka rząd zmniejszył presję i pozostawia prawo wyboru. Każdy może zostać w rezerwacie, ale pod warunkiem, że będzie prowadzić tradycyjny sposób życia bez pomocy z zewnątrz. Uważa jednak, że tylko wciągnięcie Buszmenów w główny nurt rozwoju kraju i cywilizacji może uratować ich od wyginięcia.

Tak naprawdę, od kilku lat "prawdziwych" Buszmenów, żyjących na etapie zbieractwa i łowiectwa, dziś już nie ma. Wielu ludzi Zachodu nie chce się pogodzić z odejściem tego "romantycznego" świata półnagich ludzi Kalahari. Jednak dusza buszmeńska jeszcze istnieje; dusza kochająca wolność bezkresnych horyzontów Kalahari i jej wspaniałej przyrody; dusza, która każdego roku tańczy i śpiewa i wpada w trans - może ostatni. Ale wydaje się, że Buszmenów można wszystkiego pozbawić - z wyjątkiem właśnie tańca, rytmu i śpiewu. A że on rozlega się każdego sierpnia w D'Kar coraz głośniej, to jest to jasny promyk nadziei na przyszłość.

(MISJONARZ 9/2002)