Zwyczajnie odważni

Adam Śliwa

|

MGN 03/2011

publikacja 15.02.2011 13:23

Cienki lód załamał się nagle i chłopiec wpadł do lodowatej wody. Bez chwili zastanowienia geodeta położył się na lodzie i rzucił chłopcu swoją kurtkę.

Zwyczajnie odważni Henryk Ostenda jest dumny, że uratował spod załamanego lodu 12-latka. Wypełnił słowa Jana Pawła II, które od dawna brzmiały w jego sercu: "Trzeba się pochylić nad drugim człowiekiem" fot. Henryk Przondziono

Odważni, to nie tylko nadzwyczajni bohaterowie scenariusza filmowego. Odważni żyją obok nas. Kiedy trzeba, ryzykują życie i ratują. Spod zamarzniętego lodu, z rwącej rzeki, z płomieni.


Kruchy lód
Styczeń, ośnieżone łąki nad ogromną rzeką Nogat w pobliżu Malborka. Patryk, jak co dzień wyszedł na spacer ze swoim psem. Chwila nieuwagi i 12-latek znalazł się na zamarzniętym lodzie na rzece, kilka metrów od brzegu. Nagle cienki lód załamał się i chłopiec wpadł do lodowatej wody. Głośne ujadanie przestraszonego psa usłyszeli geodeci pracujący niedaleko przy pomiarach rozbudowy nowego mostu. Wśród nich Henryk Ostenda z Sosnowca. – Byłem akurat sam na brzegu, gdy usłyszałem szczekanie psa – opowiada pan Henryk. – Pobiegłem w tamtą stronę i zobaczyłem głowę w wodzie. Nie zastanawiałem się wcale. Położyłem się na lodzie i podałem chłopcu swoją kurtkę. Gdy już go wciągnąłem, bałem się tylko, że lód się pod nami załamie. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Jedynie przerażony pies niespodziewanie ugryzł pana Henryka w nogę, podczas gdy ratował jego małego pana. Wielu ludzi gratulowało potem odwagi i opanowania panu Henrykowi, ale dla niego najważniejsze jest coś innego. – To może dziwne, ale w tej dramatycznej chwili przypomniały mi się słowa Jana Pawła II, który zachęcał często, by „Pochylić się nad drugim człowiekiem”. I z tego jestem najbardziej dumny, że miałem okazję pomóc drugiemu człowiekowi.

Rwący Dunajec
2 sierpnia 2009 roku był pięknym słonecznym wakacyjnym dniem. Paweł Wilczyński z kolegami i siostrą poszli popływać w Dunajcu. Paweł wszedł do rzeki pierwszy, odwrócił się w stronę znajomych, gdy nagle usłyszał krzyk kobiety: Topią się! Bez chwili zastanowienia zaczął płynąć w tamtym kierunku. W wodzie tonęły dwie osoby: 10-letni chłopak i drugi, starszy o 9 lat. – Wiedziałem, że dwóm naraz nie pomogę – wspomina Paweł. – Powiedziałem więc młodszemu, żeby mi wskoczył na plecy, to go doholuję. Jednak w tym momencie starszy chłopak złapał mnie za brzuch i zaczął ciągnąć w dół. Zwykła reakcja tonącego: za wszelką cenę chce się ratować. Nie miałem wyjścia. Ile sił w rękach i w nogach zacząłem płynąć do brzegu. Tam już ktoś pomógł wyciągnąć 19-latka, a z młodszym Paweł wyszedł z rzeki jak z plecakiem na plecach. – Dopiero po godzinie dotarło do mnie, co się stało i poczułem straszne zmęczenie – opowiada. Dlaczego zaryzykował życie? – To był zwyczajny odruch – mówi Paweł. – Kiedy zobaczyłem topiących się, chciałem im pomóc. Największe zaskoczenie przyszło trochę później. Za piękną postawę biskup tarnowski Wiktor Skworc ufundował Pawłowi pielgrzymkę do Ziemi Świętej. – Jestem bardzo wdzięczny księdzu biskupowi. To było tak niesamowite zaskoczenie i spełnienie marzeń. Wrażeń z Ziemi Świętej nie da się opisać – dodaje Paweł.

Ogień w pokoju babci
W sobotnie popołudnie 15-letni Eryk Pollak siedział w pokoju i słuchał muzyki. – W pewnej chwili usłyszałem krzyk babci z drugiego pokoju – wspomina. To, co zobaczył, było przerażające. Drzwi do pokoju były już w płomieniach po sam sufi t. – W pierwszej chwili zupełnie mnie zamurowało – opowiada. – Serce biło mi strasznie, ale wiedziałem, że muszę pomóc babci. Pobiegłem do łazienki i próbowałem gasić ogień ręcznikiem. To nic nie dało. Od ognia zajęła się już wykładzina i zaczęły topić się buty w korytarzu. Mieszkanie wypełniały kłęby dymu. Otworzyłem okna i drzwi, żeby się nie udusić. Wróciłem do łazienki i złapałem za prysznic, na szczęście węża wystarczyło. Zacząłem polewać drzwi i udało mi się ugasić pożar z mojej strony. Ale w pokoju babci ogień dalej szalał – dodaje chłopak. – Nie dało się tam wejść, bo płaszcz wiszący po drugiej stronie drzwi stopił się zupełnie i uniemożliwiał ich otwarcie. Każda chwila była cenna. W środku już zaczynała palić się kanapa. Po chwili udało mi się częściowo drzwi otworzyć i podałem babci wiadro z wodą. Z drugim wiadrem przecisnąłem się sam i udało się ogień zgasić – opowiada Eryk. Gdy przyjechali powiadomieni przez sąsiadów strażacy, dziękowali Erykowi. Gdyby nie szybka i przytomna akcja gimnazjalisty, pożar bardzo szybko objąłby całe mieszkanie. W rodzinnym Mogilnie z podziwem opowiadano o bohaterskim nastolatku. A nauczycie gratulowali swemu uczniowi opanowania i dużej odwagi.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.