publikacja 19.10.2007 12:54
W 1979 roku prezydent rozkazał zabić stu licealistów, bo... protestowali przeciw szkolnym mundurkom.
Ojciec Zbyszek Kołodziejczyk pochodzi parafii Trójcy Przenajświętszej w Katowicach Kostuchnie. Jest kapucynem. W Republice Centralnej Afryki pracuje od 17 lat. Był między innymi dyrektorem i wychowawcą niższego seminarium duchownego w Bangui fot. ARCHIWUM PRYWATNE
Wielki strach
Dwa razy większa od Polski Republika Centralnej Afryki ma zaledwie 3,5 miliona mieszkańców. – Ludzie są życzliwi – rozpoczyna opowieść ojciec Zbyszek – ale żyją w wielkim strachu. To kraj wyniszczony wojnami – dodaje. – Do dziś zdarzają się napady na szkoły, szpitale, misje. W 1979 roku prezydent rozkazał zabić stu licealistów, bo... protestowali przeciw szkolnym mundurkom. Ludzie wciąż pamiętają tamte wydarzenia. Przestali sobie ufać. Na przykład nie częstują się w nieznanym miejscu, bo boją się otrucia. Gdy ktoś się rozchoruje, boją się, że zostaną posądzeni o sprowadzenie czarów – tłumaczy misjonarz. Uzbrojone oddziały bandytów poustawiały na drogach barykady i każą ludziom płacić za przejazd. Biją, okradają, nawet biedaków. Ludzie są bezradni. Ojciec Zbyszek najadł się strachu z innego powodu. Kiedyś jadąc przez las z innym misjonarzem, postanowili odmówić Różaniec. – Na palcach – zaproponował pasażer. Ale misjonarz kierowca sięgnął jednak po różaniec „na sznurku”. I całe szczęście! Gdy lekko zwolnił, potężne drzewo zwaliło się tuż przed maską samochodu. – Gdybym nie ściągnął nogi z gazu, drzewo spadłoby na nas.
fot. ARCHIWUM PRYWATNE
Deszcz motyli
Dwa dni drogi od placówki ojca Zbyszka jest Bayanga, czyli rezerwat słoni. Żyje ich tam około 700. Jednego słonia nazwali Bazyli. To imiennik ojca Zbyszka. – W Afryce nazywają mnie Bazyli – wyjaśnia misjonarz – bo „Zbigniew” to dla nich słowo zbyt trudne do wymówienia. Bayanga, to jedyny teren, gdzie nigdy nie dotarła wojna. Nie ma bandytów na drogach, ludzie są przyjaźni. Jednym słowem: franciszkański pokój. – Rzeczywiście – zgadza się ojciec Zbyszek – święty Franciszek jest lubiany przez tutejszych ludzi. Lubią słuchać historii o nim, o wilku z Gubbio. A miejscowi artyści często wykonują podobizny św. Franciszka... ze skrzydeł motyli, których miliony unoszą się w powietrzu. Czasem, gdy spadnie „deszcz motyli”, nie można spokojnie przejechać samochodem. Motyle żyją dzień, dwa. Potem ludzie je zbierają, pakują w gazety i... sprzedają. – To nieraz jedyne zajęcie, które pozwala im przeżyć – wyjaśnia misjonarz. – A potrafią wszystko z nich zrobić: świętą Klarę, portret papieża, a nawet ikonę Matki Bożej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.