1187, lipiec - Hattin. Przepadło Królestwo.

Franciszek Kucharczak

publikacja 07.09.2006 14:14

1187, lipiec - Hattin. Przepadło Królestwo.


4 lipca przypadał dzień świętego Marcina „Wrzącego”. Rycerze krzyżowi tak nazywali swojego patrona, bo to był czas największych upałów. Takiego właśnie dnia, roku 1187, ukrop okazał się śmiertelny.

Pewnie nie doszłoby do katastrofy, gdyby żył jeszcze król Baldwin IV Trędowaty. Teraz jednak łacińskim Królestwem Jerozolimskim rządził nowy król, Gwidon de Lusignan, a temu daleko było do swojego poprzednika. Jego własny krewniak mawiał o nim: „Jeśli Gwidon zostanie królem, ja powinienem zostać Bogiem”.

Woda najważniejsza
Z początku wszystko szło dobrze. 25 tysięcy zbrojnych wyszło naprzeciw zbliżającym się zza Jordanu wojskom muzułmańskim. Na wezwanie króla stawili się prawie wszyscy rycerze Ziemi Świętej i liczne oddziały piechoty. Zjawiło się też 250 braci zakonu rycerskiego templariuszy z czterema tysiącami lekkiej kawalerii tak zwanych turkopoli. Wreszcie z Jerozolimy dotarł specjalny wysłannik z relikwiami Krzyża – najświętszą pamiątką męki Pana Jezusa.
Muzułmanie (zwani Saracenami) mieli liczniejszą armię, ale łacinnicy górowali nad nimi sprawnością. Mieli jej gdzie nabyć, bo obrona Królestwa Jerozolimskiego wymagała częstego używania miecza. Tym razem jednak Saraceni mieli znakomitego wodza, sułtana Egiptu, Saladyna.
Chrześcijanie zajęli dobre pozycje w Seforis niedaleko Nazaretu. Biły tu obfite źródła wody, a konie miały wystarczającą ilość trawy. Sułtan wiedział, że walka w tym miejscu byłaby dla niego fatalna, postanowił więc skłonić armię Królestwa Jerozolimskiego do zmiany miejsca.

Wierzysz zdrajcy?
2 lipca do króla Gwidona dotarł na spienionym koniu posłaniec od hrabiny Eschivy z niedalekiej Tyberiady. Przywiózł list. „Turcy otoczyli miasto. Rozbili mury i wdarli się przez wyłomy. Panie, natychmiast przyślij pomoc, bo zostaniemy pokonani i wzięci w niewolę” – pisała hrabina.
Rycerze chcieli iść na pomoc. Zaprotestował mąż Eschivy, hrabia Rajmund. „Wolę, żeby zniszczono Tyberiadę, niż widzieć utratę całego królestwa” – przekonywał. Radził za żadną cenę nie opuszczać Seforis. Rada spodobała się zebranym, tylko wielki mistrz templaruszy, Gerard de Ridefort, zarzucił hrabiemu lękliwość. Podejrzewa się, że wielki mistrz był w zmowie z muzułmanami. Być może dlatego przyszedł w nocy do króla i zaczął go namawiać do wyruszenia w pole. „Sire, wierzycie temu zdrajcy, który taką wam daje radę?” – szczuł. Zaczął straszyć króla, że zostanie uznany za tchórza.
To przekonało władcę. Dał rozkaz do wymarszu. Tak mu się śpieszyło, że prawie nikt nie zdążył zaopatrzyć się w wodę. Nic dziwnego, że po kilku godzinach marszu w piekielnym upale ludzie zaczęli słaniać się na nogach.
To nasz grób!
Muzułmanie szybko zauważyli, że ich plan się powiódł. Zaczęli nękać chrześcijan. Tempo marszu spadło i armii nie udało się dotrzeć do Jeziora Galilejskiego. Wyczerpani chrześcijanie skręcili w kierunku wioski Hattin. Liczyli na ugaszenie pragnienia w tamtejszym źródle, ale Saladyn zablokował im drogę i zaatakował od tyłu. Tam jednak nie było łatwo, bo tylną straż stanowili znakomicie wyszkoleni i zdyscyplinowani templariusze. Twardo odpierali atak po ataku. W tym czasie czoło armii zderzyło się z blokującymi drogę muzułmańskimi mamelukami. Rycerze rozpaczliwie próbowali wyrąbać sobie drogę do wody. Byli bliscy sukcesu, gdy król wstrzymał marsz i ruszył z odsieczą zagrożonym templariuszom. Gdy walka ustała, władca kazał rozbić obóz. „Wielki Boże! To nasz grób! Królestwo przepadło!” – zaczął rwać włosy jeden z dowódców, Rajmund z Trypolisu. Doświadczony rycerz wiedział, że po dobie bez wody, szanse już nie na zwycięstwo, ale choćby na ratunek, dramatycznie maleją.
Noc była straszna. Wokół słychać było muzułmańskie śpiewy i szyderstwa, a na okolicznych wzgórzach saraceni ostentacyjnie wylewali wodę na ziemię. Konie rwały się na uwięzi, przerażone skorpionami i jadowitymi pająkami, które po zmroku powyłaziły z kryjówek. Na domiar złego ludzie sułtana podpalili otaczające obóz zarośla.

Szaleństwo pragnienia
4 lipca dzień wstał nielitościwie jasny i skwarny. Udręczeni łacinnicy pozbierali się i w szyku ruszyli w kierunku wzgórz zwanych Rogami Hattin.
Wtedy Saladyn zaatakował. Złożona z templariuszy tylna straż znów osadziła nacierających w miejscu, a z drugiej strony hrabia Rajmund z Trypolisu poderwał swoich rycerzy do szarży. Uderzenie było tak silne, że saraceńska dywizja o mało nie poszła w rozsypkę. Chrześcijańscy piechurzy, oszalali z pragnienia, wykorzystali powstałą w szeregach muzułmanów lukę i rzucili się ku wzgórzom. Mieli nadzieję dotrzeć do widocznego stamtąd Jeziora Galilejskiego. Wydawało się, że to blisko, ale w rzeczywistości trzeba by było pokonać jeszcze 12 kilometrów. Hrabia Trypolisu, chcąc pomóc piechocie, ruszył do kolejnego ataku. Teraz jednak mamelucy rozstąpili się przed stalowymi jeźdźcami, a potem ich otoczyli. Tylko kilkunastu zdołało uciec, wśród nich hrabia Rajmund.
Piechota została zepchnięta na północny Róg Hattin. Piechurzy nie chcieli już walczyć. Umierali z pragnienia.
Ciężka jazda skupiona wokół króla zaczęła gwałtownie topnieć, bo bez tarczowników była narażona na strzały łuczników. Trafione konie zwalały się na ziemię, a okuci w blachy jeźdźcy stawali się nieruchawi i ledwo zdolni do obrony. Szyk zaczął się łamać.

Namiot jeszcze stoi
Uniesieni sukcesem Saraceni rzucili się na północne wzgórze. Piechurzy stawili jednak opór. Rozgorzała wściekła walka, beznadziejna, a przez to jeszcze bardziej zażarta. Wzgórze pokryło się trupami. Część łacinników zepchnięto w przepaść, część spętano i pognano w niewolę.
Król z rycerzami cofnął się ku południowemu Rogowi, gdzie była już część piechoty. Dla dodania otuchy walczącym, pod szczytem rozbito czerwony namiot króla.
Wtedy łacinnicy znów zaskoczyli przeciwników. Przegrupowali się i całą siłą uderzyli na dywizję Saladyna. Szeregi muzułmanów, otaczające wodza, rozleciały się. Sułtan zbladł i zaczął szarpać brodę. Spiął konia i wołając „Zadajcie kłam szatanowi!”, opanował sytuację. Rycerze ruszyli do kolejnej szarży. Znów katastrofa muzułmanów wisiała w powietrzu i znów interweniował sułtan. Na widok cofających się chrześcijan syn Saladyna zawołał: „Pobiliśmy ich!”. Na to ojciec warknął: „Cicho bądź! Dopóki stoi tam ten namiot, jeszcze ich nie pobiliśmy”.
Syn Saladyna zanotował później: „W tym momencie namiot runął. Wtedy mój ojciec zsiadł z konia i pochylił się ku ziemi, ze łzami radości dziękując Bogu”.

Na wzgórzach Hattin pozostały zwłoki 8 tysięcy chrześcijan. 12 tysięcy dostało się do niewoli, wśród nich król i kilku możnych. Nieliczni uciekli – wśród nich Balian z Ibelinu, który pokierował potem bohaterską obroną Jerozolimy.
Zginęli wszyscy pojmani templariusze. Mogli ocaleć w zamian za przyjęcie islamu. Żaden się nie złamał, choć zadawano im śmierć w męczarniach. Spośród rycerzy zakonnych życie zachował tylko… wielki mistrz. Nieco później odzyskał też wolność.
Saladyn zdobył Jerozolimę i choć okrojone Królestwo Jerozolimskie trwało jeszcze ponad sto lat, Świętego Miasta nie udało się już odzyskać.

(Mały Gość 7-8/2006)