1642 - grudzień. Purpurowy minister

Franciszek Kucharczak

publikacja 30.08.2006 12:15

Kardynał od paru już lat nie mógł utrzymać się w siodle, a i wstrząsy powozu wywoływały ból. Ale on nie poddawał się. Wszędzie musiał być i wszystkiego doglądnąć. Noszono go więc po całej Francji w lektyce. Przy drążkach osobliwego „pojazdu” zmieniało się 24 tragarzy. Aż do jesieni 1642 roku.

1642 - grudzień. Purpurowy minister

Armand de Richelieu (czyt. riszelie) był kardynałem, ale i pierwszym ministrem Francji. A właściwie przede wszystkim ministrem, bo duchownym był przy okazji. W młodości zresztą myślał raczej o karierze wojskowej, ale jego szlachecka rodzina zadecydowała, że będzie księdzem. Był szalenie zdolny, miał talent polityka, więc – już jako biskup – trafił na dwór królewski. Szybko stał się niezastąpiony, niestety tylko jako polityk. Stworzył dla Francji marynarkę wojenną, zaludnił Kanadę (jego imię nosi jedna z wielkich rzek tego kraju), założył francuskie bazy w Afryce i na Madagaskarze, zaczął sprowadzać z Ameryki cukier trzcinowy. O sobie też nie zapomniał – zbudował dla siebie w Paryżu wspaniały pałac. Miał za co – tak naprawdę to on rządził państwem. Nie cofał się przed intrygami i innymi brudnymi sprawami. Kierował kampaniami wojennymi, tłumił zamieszki. Kiedy chłopi, wzburzeni podniesionymi podatkami, wzniecili bunt, krwawo się z nimi rozprawił. Bunty szlachty zresztą tłumił w podobny sposób. Rządził twardą ręką. Pewnego razu dwaj szlachcice pojedynkowali się, choć król wydał zakaz odbywania pojedynków. Richelieu, po raz pierwszy w dziejach Francji, skazał obu na śmierć i wyrok wykonano.
Trzeba przyznać, że za czasów kardynała Francja stała się mocarstwem, ale mało kto lubił pierwszego ministra. On jednak się tym nie przejmował. Przemierzał królestwo wzdłuż i wszerz, był wszędzie. Wczesną jesienią 1642 r. dopadła go choroba. Akurat był w Langwedocji, kilkaset kilometrów od Paryża. Teraz już nawet lektyka zbyt go męczyła. Znalazł się i na to sposób. Wykonano dla niego coś w rodzaju pokoju z desek obitych w środku drogą tkaniną. Do wnętrza wstawiono łoże, dwa krzesła i stół dla sekretarza. To dziwne pomieszczenie niosło naraz osiemnastu gwardzistów. W ten sposób kardynał z łóżka w dalszym ciągu zarządzał krajem. Orszak zmierzał do stolicy. Jeśli po drodze napotkano miasto o zbyt wąskiej dla kardynalskiego środka lokomocji bramie, po prostu ją burzono. Tak chory Richelieu dotarł do Paryża. Medycyna nie stała jeszcze wtedy na zbyt wysokim poziomie, więc lekarze niespecjalnie choremu pomogli. W kółko puszczali mu krew, czym zmęczyli go do reszty. Potem przyszli znachorzy, ale pomysł, żeby podawać mu końską mierzwę zmieszaną z winem też jakoś nie przyniósł efektu. Wreszcie nadszedł grudzień. 4 dnia tego miesiąca kardynał poczuł, że umiera. Wezwał spowiednika. Ten powiedział: „Eminencja ma licznych wrogów. Czy im wybacza?”. Na to Richelieu: „Nigdy nie miałem innych wrogów, niż wrogowie państwa”. Przed samą śmiercią powiedział jeszcze: „Mój Sędzio, ukarz mnie, jeśli miałem inne zamiary, niż służyć królowi i ojczyźnie”. Chwilę potem zmarł.
Nie wszyscy byli przekonani o zasługach kardynała w równym stopniu co on sam. Nawet papież, na wieść o zgonie Richelieu, nie wyrażał się o nim z uznaniem.
Trumnę z początku ukryto, bo istniała obawa, że ludzie zemszczą się na zwłokach. Dopiero gdy wzburzenie opadło, ciało królewskiego ministra pochowano pod kaplicą uniwersytetu paryskiego. Ale i tam trumna nie zaznała spokoju, bo po prawie dwustu latach wybuchła rewolucja francuska. W 1793 roku otwarto grób Richelieu, a jego dobrze zachowane ciało rozszarpał oszalały tłum.
Może Francja nie doceniła jego zasług jako ministra, bo był kardynałem, a Kościół nie docenił go jako kardynała, bo był ministrem?
W każdym razie lepiej się za niego pomodlić.