70 wrzesień - Jerozolima. Biada Jerozolimie

Franciszek Kucharczak

publikacja 30.08.2006 10:29

70 wrzesień - Jerozolima. Biada Jerozolimie


Miasto przedstawiało straszny widok. Zgliszcza domów dymiły od wielu dni, a niepogrzebane zwłoki leżały niemal wszędzie. Razem z ludźmi konała ich stolica – święte Jeruzalem.
Jerozolima była miastem ludnym i pięknym. Otoczona murami, pełna pałaców i przepysznych ogrodów zadziwiała swoją urodą. Największym blaskiem świeciła świątynia – przybytek samego Boga. Niedawno skończono jej rozbudowę. Izrael był dumny: oto prawdziwy cud świata!

Nic nie grozi
Zanim nastał rok 70. po narodzeniu Jezusa, po mieście zaczął krążyć dziwny człowiek. Włóczył się ulicami ze zmierzwioną brodą. „Głos ze Wschodu! Głos od Zachodu! Głos od czterech wiatrów!” – krzyczał rozdzierająco. „Biada Jerozolimie!” – obijało się o mury domów. Ludzie uznali go za szaleńca. Coż mogło grozić miastu wybranemu przez Jahwe?
Ale groza już nadchodziła. Grzmiała od północy dziesiątkami tysięcy nóg rzymskich legionistów. To wysłannicy Rzymskiego Imperium, któremu Żydzi ośmielili się sprzeciwić. Niedawno powstańcy wymordowali rzymskie garnizony, zajęli twierdze i przestali w świątyni składać codzienną ofiarę za cezara. Takiej zniewagi Rzym nie mógł puścic płazem.
Zelotom, czyli „gorliwym”, którzy rządzili w mieście, wydawało się jednak, że są dość silni. Bardzo się mylili.

Nieszczęście
Wiosną 70 roku cztery rzymskie legiony – 70 tysięcy zbrojnych – zbliżyły się do żydowskiej stolicy. Ale dowódca armii, Tytus, nie śpieszył się. Przepuścił idących na święto Paschy pielgrzymów. Wiedział, że Jerozolima z setkami tysięcy mieszkańców musi szybko zużyć zapasy żywności.
Zaczęło się oblężenie. Najpierw zagrały katapulty, wyrzucając strzały grubości ręki. Z balist w stronę murów poleciały pięćdziesięciokilogramowe kamienie.
Żydzi nie zostali dłużni. Robili częste wypady, w których raz o mało nie poległ sam Tytus. Piętnaście dni później taran rozbił mur dzielnicy Bezeta.
Po kilku dniach, wśród zażartych walk, padł drugi mur. Mimo to oblężenie szło opornie, bo obrońcy podkopali ruchome wieże oblężnicze, a potem podpalili drewniane rusztowanie. Korytarz się zawalił, a wraz z nim runęły wieże.
W Jerozolimie zapanował głód. Ludzie wychodzili za mury, żeby zjeść trawę, zdechłe psy i resztki pozostawionych przez szakale zwierząt. Tytus kazał dla postrachu łapać tych nieszczęśników i krzyżować. Krzyżowano tak ponad 500 ludzi dziennie, aż w całej okolicy brakło drzew. Zeloci jednak nie chcieli słyszeć o kapitulacji. Ponieważ niektórym oblężonym udawało się uciec, Rzymianie usypali dookoła miasta siedmiokilometrowy wał. Od tego dnia nikt już miasta nie opuścił. Sprawdziły się wówczas słowa Jezusa, który 40 lat wcześniej płakał nad Jerozolimą: „Przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd” (Łk 19,43).

Groza wszędzie
Nastał czas dla obrońców straszny. Ludzie marli z głodu na ulicach, a za odrobinę zgniłego zboża płacono domami i całym dobytkiem. Najgorszy jednak był widok Rzymian, jedzących obfite posiłki. Tłumy zrozpaczonych cywilów biegły wtedy ku strasznemu wałowi, najeżonemu lasem krzyży, żeby choć poczuć woń jedzenia. Legioniści czasem litowali się nad tymi żywymi szkieletami, ale kto zjadł zwykły posiłek po takim wygłodzeniu, umierał.
Tytus postanowił przyśpieszyć koniec. Nakazał szturmować aż do skutku. W lipcu padła przylegająca do świątyni twierdza Antonia. Rzymianie zaatakowali mur świątyni, zeloci jednak odpierali ich z szalonym męstwem.
W końcu Rzymianie podłożyli ogień pod bramy. Pożar ogarnął cały portyk, lecz Tytus nie chciał zagłady tak wspaniałej budowli. Kazał gasić ogień. Zeloci trwali jeszcze w murach otaczających przybytek Boga. 6 sierpnia zaatakowali gaszących ogień Rzymian, lecz zostali odparci. Jeden ze ścigających ich legionistów bez rozkazu wrzucił przez okno do wnętrza świątyni płonącą żagiew. Drewno zajęło się potężnym ogniem. Żołnierze rzucili się do środka w poszukiwaniu złota. Nadbiegł Tytus. Kazał gasić, ale wśród trzasku ognia i krzyku walczących nie było go słychać. Dotarł do miejsca najświętszego, zanim ogarnęły je płomienie. Na jego rozkaz legioniści wynieśli słynny siedmioramienny świecznik i wiele innych sprzętów. Reszta padła łupem żołnierzy. A było tego tak wiele, że cena złota na targach w Syrii spadła o połowę.
Nad zgliszczami świątyni zatknięto rzymskie sztandary, pośród stosów trupów otaczających ołtarz całopalenia.

Koniec miasta
Jerozolima broniła się jeszcze w beznadziejnym uporze aż do jesieni. We wrześniu legioniści zrobili wyłom w murze górnego miasta. Teraz już nikt się nie bronił. Rzymianie weszli do ostatniej dzielnicy wśród głuchego milczenia. Mijali pełne trupów domy, rozglądając się za ukrytymi obrońcami. Wielu z nich zabili, a niektórych pojmali, czyniąc z nich niewolników. Kilka tysięcy z nich zmarło z wycieńczenia. Nieliczni znaleźli się potem w triumfalnym orszaku na ulicach Rzymu.
Tytus, rozgniewany oporem, kazał doszczętnie zburzyć miasto. Zachował tylko trzy wieże i część murów dla przyszłego garnizonu rzymskiego. Tak sprawdziły się kolejne słowa Jezusa: „Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”.


(Mały Gość 9/2005)